Ada Fijał rzuciła zawód dentystki dla mniej pewnego aktorstwa i mody. Niczego nie żałuje. Bo wierność sobie i swoim marzeniom dała jej poczucie spełnienia i życiowej harmonii.
Przez część swojego życia słuchałam wszystkich, tylko nie siebie. Robiłam tak ze strachu. Lęk nas paraliżuje i powstrzymuje przed podejmowaniem pozornie dziwnych, nieracjonalnych decyzji. A to właśnie one, jeśli wypływają prosto z serca, prowadzą nas do prawdziwego spełnienia. W liceum marzyłam o aktorstwie, ale uległam namowom rodziny, bo moja mama jest stomatologiem, i też wybrałam kierunek medyczny. Czułam się tam nie na miejscu, bo widziałam siebie na scenie. Na drugim roku zamarzyłam o psychiatrii, bo psychiatrze bliżej do ludzkich rozterek niż dentyście. Byłam już po rozmowach z dziekanem, kiedy nagle uświadomiłam sobie, że inna specjalizacja będzie tylko pomostem między medycyną a tym, co naprawdę chcę robić – graniem i śpiewaniem.
I zrobiłam krok w nieznane, zdałam na wydział aktorski. Jednocześnie kończyłam medycynę. Udało mi się to połączyć i nawet później przez jakiś czas pracowałam jako stomatolog. Już pierwszy dzień pracy w gabinecie utwierdził mnie w przekonaniu, że nie pasuję do tego miejsca. Rzuciłam biały fartuch i postawiłam na kapelusze, szminki, sztuczne rzęsy. Moje pierwsze artystyczne działania wiązały się z fascynacją retro, urodą i modą przedwojennych kobiet, których sznyt i blask z trudem można podrobić. Teraz gram w filmach, serialach.
reklama
Nie boję się przyszłości, choć aktorstwo to zawód niepewny. Zbyt długą przeszłam drogę, by dać się pokonać lękowi i nie cieszyć z miejsca, w jakim jestem. Nie mam poczucia chaosu w życiu, teraz rozumiem, że wszystko przychodzi do nas wtedy, gdy jesteśmy na to gotowi. I niczego nie żałuję. Gdybym nie dostała tamtej życiowej lekcji, zapewne to samo doświadczenie musiałabym przerobić w innej formie.
To, co niektórzy nazywają przeznaczeniem, ja raczej nazwałabym rozwojem, drogą, jaką musimy przejść, by coś pojąć. Wszystko, co nam się przydarza, wzbogaca nas i wzmacnia. Człowiek ma wpływ na to, co się dzieje w jego życiu. Gdy wystarczająco długo czegoś pragniemy i sobie to wyobrażamy – musi się wydarzyć! Mam na to dowody.
Jednak każda decyzja rodzi konsekwencje. Tak było u mnie z modą. Przyjęłam propozycję modowej jurorki w kobiecym piśmie i moda się do mnie „przykleiła”, choć nigdy nie była dla mnie najważniejsza. Lubię znać trendy, wymyślać kreacje, ale uważam, że media nadały modzie zbyt wielkie znaczenie. W życiu są ważniejsze rzeczy niż kolor butów i fason sukienki.
Najistotniejszy jest sam człowiek. Jego wnętrze i relacje z innymi ludźmi. Marzenia o specjalizacji z psychiatrii przerodziły się u mnie w miłość do książek z tej dziedziny. Psychologia jest moją pasją.
Pielęgnuję także taką część siebie, która przypomina mi o kobiecości, przejawiającej się miłością do kapeluszy, masaży, olejków aromaterapeutycznych, świec i tajemniczego półmroku. Lubię ten świat, ale moja półka w łazience nie kipi nadmiarem kosmetyków. Najważniejsza jest dla mnie szminka. W kolorze dopasowanym... do nastroju.
Sonia Ross
fot. Marcin Makowski/ fabryka obrazu
dla zalogowanych użytkowników serwisu.