Kto w maju nie zakocha się na zabój, sam będzie sobie winien. Bo narzędzia ma – internet jest wszędzie.
Doświadczony nos wyczuje subtelny wpływ maja nawet w anonimowym, metalicznym i samotnym przedświcie… Bo nie potrzeba bzów, jaśminów ani faceta w łóżku, drapiącego zarostem… Faceta omglonego wspomnieniem wczorajszej wody kolońskiej… Jestem nadwrażliwa na zapachy. Skutkiem czego wypad do drogerii to samobójstwo. I mam wiedzę jedynie o tych kosmetykach, które się zjada, pracując żuchwami na swój wygląd. Doprawdy, powinnam być mistrzynią zdalnych zakupów! Lecz nie umiem kupować przez internet… Świetnie ilustruje to historia nabycia (na niewidzianego) oleju do sałatek. Należałoby go chyba poddać egzorcyzmom, gdyż śmierdział smołą i siarką. Choć kosztował piekielnie drogo, wylałam go do zlewu. Nos, który zawiódł na elektroniczną odległość, z bliska krzyczał, że to podejrzane żarcie oskóruje żołądek!
Tak więc w internecie robię się osobliwie oziębła. I nawet w maju nie zakręci mnie facet nieobwąchany, niepomacany osobiście. Żadne też korespondencje nie zastąpią wizji lokalnej, połączonej z okazaniem towaru w przyzwoitym, dziennym świetle. Bezcielesny facet, który czyni seksualne awanse, zawsze wygląda jak przez okno.
reklama
Nos wysyła sygnały, że z nim coś nie halo. I usilnie namawia do desantu po piorunochronie… – a na szczęście okien w Windowsach nie brak. O, nie dogadałabym się z takim jak cyber-amant Zosi, który się upewniał, czy ona ma wygoloną cipkę! No, kurczę blade. Gość mieszka w Los Angeles. Niezdolny sprawdzić, jak sprawy u Zosi pod Łodzią: do przylotu się nie kwapi ani nie przysyła pełnomocnika, który per procura ustali rzeczony stan. Za to prosi o zdjęcia Zośczynej Zosi, obiecując jej, że za to… (nie, nie napiszę co, bo to pornograficzne).
To upośledzenie czy zacofanie? Nie wiem, dość, że szanse utykają w błędnym kole… Pokąd pan jest wirtualny, to mnie nie rusza – a w real się nie oblecze, ponieważ mnie nie bierze… Podstępnie więc ogranicza samorealizację fakt, iż światłowód męskich feromonów po drucie nie przewodzi mi. Taka impotencja niezmiernie też zubaża moje życie jako kobiety. Zmusza do prania w kółko jednych gaci, choć tak łatwo można się przez sieć co i rusz, co i już, ubogaciać! Poza tym utrudnia prawidłowe funkcjonowanie w społeczeństwie, które uzależniło się od elektronicznych romansów. Gdyż czuły nos informuje, że z Zosią niedobrze. Zamiast pogonić dobiegacza, twierdzi, że to… dżentelmen! – albowiem o fotografie jej łysego łona poprosił dopiero po pół roku intensywnego „romansu”. Jak dla mnie to zboczeniec. Nieśmiały. Lub początkujący – czyli bardziej niebezpieczny od takiego, który rozpoznał już skalę swych potrzeb.
Niestety, człowiek nie może obwąchać sam siebie – i we własnej woni wyczuć promile albo amok. Nie mogę liczyć na nos we własnych sprawach. Dlatego, jak gros chorych umysłowo, długo nie miałam wglądu w swą, godną pożałowania, sytuację. Uważałam zresztą, że jest odwrotnie. Że to innym padł na umysł seks bez seksu, natomiast ja jestem ta ostatnia Mohikanka, przedmurze chrześcijaństwa, skała Gibraltaru. I w ogóle, może i przaśna, ale zarazem taka koneserka, która umie wywąchać, co dobre... Jak widać, naprawdę nie byłam przy rozumie, gdyż rachunek prawdopodobieństwa jest bezlitosny. Popadnięcie w obłęd trzech miliardów ludzi naraz wydaje się mniej możliwe niż obruszenie się klepek u jednej baby.
Jednak szaleństwo ma zawsze metodę. I moja chora logika, niby trzeźwo, podsuwała, że żyjemy w erze przemysłowej produkcji. A jeżeli można produkować „jedyne oryginalne” Adidasy w setkach tysięcy sztuk, to może da się też chyłkiem zalewać szaleństwem masowy rynek? Może jest taka maszyna, schowana w szwie rzeczywistości – albo za jej kulisami – która dzień i noc drukuje na skalę globalną podróbki szalonej miłości, w różnych nominałach?! Kiedyś, w epoce przed internetem, tak właśnie wyglądał maj: ludziom padało coś na łby, zsuwały się dekle – lecz jesienią, najdalej zimą, biedacy wracali po rozum do głowy. Może w maszynie coś się zacięło, że zaczęła działać na okrągło?!
Istnienie maszyn, które produkują szaleństwo, odpowiedzialnych za epidemię „miłości” przez internet, wydawało się logiczne. Wyjaśniałoby modę na te toporne obcasy parę lat temu, kolejki po bilety na niektóre filmy oraz ogólnospołeczne, a wysoce krzywdzące przeświadczenie, że jestem mniej atrakcyjna od… No, od różnych pań szpetnych i kaprawych, które uchodzą za wzorce urody. Powiedzmy, jak Kate Moss…
Potem przyszedł następny etap: głowa zaczęła mi… Ale cyt! – muszę szybko schować klawiaturę! Zaraz obiad – wyczuwam szpitalną pomidorową. Może mi poluzują rękawy u kaftana bezpieczeństwa, jeżeli im obiecam, że już więcej nie będę głosić na Fujzbuku, iż to wszystko już było?! – że o takim świecie jak nasz mówiły mity greckie i inne antykwariaty?! Tak czy inaczej, widzę tylko jeden pozytyw. Zdalny kochanek nie udusi, od zdalnego kochanka nie da się złapać trypra. I na pewno z nim jest romantycznie – odpada ten cyrk z prezerwatywami.
Iwona L. Konieczna
fot. shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.