To było wczesne sylwestrowe popołudnie. Supermarket wyglądał jak wielka scena, udekorowana stosownie do okoliczności – srebrnymi literami układającymi się w napis „Do siego Roku”.
Na niej kłębił się tłum ludzi ogarniętych gorączką zakupów. Wśród tego ruchomego, kolorowego obrazu dostrzegłam kogoś, kto przystanął, może nawet stanął jak wryty. To była młoda kobieta, rudowłosa i piegowata, jak na Angielkę przystało. Miała na imię Lynn i uczyła mojego syna.
– Czy coś się pani stało? – zapytałam.
– Zobaczyłam ducha – odpowiedziała.
– Ducha kogoś znajomego…? – zainteresowałam się.
– Spotkałam go tylko raz – ożywiła się. – Ale nigdy nie zapomnę jego twarzy. Nigdy, niestety.
– Zniknął za wcześnie. Zanim się poznaliście – domyśliłam się.
– Nie! Powiedziałam „niestety”, bo z jego powodu straciłam wszystko. To znaczy, jak jeszcze nie był duchem…
Dopiero wtedy zorientowałam się, o kim mówi.
Niedługo po tym, jak zaczęła przychodzić do Jasia na lekcje angielskiego, opowiedziała mi o swojej rodzinie, o mężu Zbyszku, wspomniała też o tym mężczyźnie. Może miała nastrój do zwierzeń, a może potrzebę usłyszenia na nowo własnej historii…
– Dziadek Polak namówił panią do przyjazdu tutaj? – spytałam.
– Właściwie nie. To był mój pomysł. Ale dzięki Stasiowi, tak dziadka nazywamy, poznałam Zbyszka. Czekał na mnie na lotnisku. Jego dziadek był szkolnym kolegą mojego.
– I została pani w tej rodzinie na dłużej?
reklama
– Zakochałam się w Zbyszku. Pobraliśmy się. Był ode mnie sporo starszy, zawodowo ustawiony, prowadził swoją kancelarię notarialną. Wszystko miał już przemyślane – swoją rolę, moją rolę. Ja musiałam się tylko dopasować…
– Musiała pani?
– Chciałam. Myślałam o nas, a nie o sobie. Aż do tamtego wieczoru. Zbyszek był za granicą, a ja pojechałam z przyjaciółką na kilka dni w góry. W schronisku zobaczyłam tego mężczyznę. Siedział z trzema facetami przy sąsiednim stole. Głośno rozmawiali o wspinaczce, na którą mieli ruszyć następnego dnia. Tylko raz na mnie spojrzał, przelotnie. A ja poczułam się, jakby… rzucił na mnie urok. Oddałabym wiele za jeszcze jedno jego spojrzenie, za pocałunek.
– Miłość od pierwszego wejrzenia?
– Nie, nie. To było coś innego, ale silniejszego od namiętności, jaką czułam do męża. Nie chciałam wiedzieć, kim on jest, jak się nazywa. Myślałam tylko o seksie. Spędziłabym z nim noc nawet za cenę… za każdą cenę. Następnego dnia wstałam o świcie i zeszłam na dół. Ale jego już nie było…
– Potem zapomniała pani o tej historii.
– Aż do chwili, kiedy kilka miesięcy później rozbawiony Zbyszek opowiedział mi o swoim wspólniku, który ma różne przygody, ale „nie zdradza żony, bo uprawiając seks, nie angażuje się uczuciowo”. Kobiety, dodał jeszcze, nie potrafią tego oddzielać.
– A pani nie zgodziła się z mężem… – dopowiedziałam.
– I nigdy nie wybaczył mi mojej szczerości. Uznał, że wtedy w górach go zdradziłam. To był początek końca naszego małżeństwa.
Lynn nawet po rozwodzie z orzekaniem jej winy twierdziła, że nadal kocha byłego męża. Jakoś w to nie wierzyłam. Gdybym postawiła jej karty… Ale ona nie chciała.
Tak więc tamtego popołudnia w supermarkecie Lynn zobaczyła ducha mężczyzny ze schroniska, „z powodu którego straciła wszystko”. A ja uświadomiłam sobie, że nigdy mi nie zdradziła, jak dowiedziała się o jego śmierci. Niestety, musiałam ją szybko pożegnać, bo byłam umówiona z klientem. Tak się składało, że również związanym z górami, który twierdził, że moja wróżba dwa lata temu uratowała mu życie.
– Stanie na pana drodze kobieta, która okaże się ważniejsza niż góry – tak mu wtedy powiedziałam.
– Nic nie jest ważniejsze niż góry – odrzekł bez wahania.
No i pojechał w Tatry, by wspinać się z kolegami. Wcześnie rano wyszli ze schroniska. Po godzinie marszu Konradowi stanęła przed oczami kobieta, którą zauważył wieczorem w schronisku. I nagle zapragnął ją zobaczyć, zanim ona wyjedzie, zniknie. A góra przecież na niego poczeka. Zawrócił, nie tłumacząc kolegom, dlaczego. Ale w schronisku już jej nie było, więc powrócił na szlak. Dotarł do miejsca, gdzie zostawił kolegów… Już byli tam ratownicy. Zeszła lawina. Gdyby został…
Mimo że przeżył, poszło w świat, że zginęli wszyscy czterej. Konrad pojawiał się potem u mnie przed każdą poważniejszą wspinaczką. I chociaż pytał kart, czy i tym razem uda mu się szczęśliwie wrócić do domu, wiedziałam, że przede wszystkim czeka na wiadomość o kobiecie „ważniejszej niż góry”. Tamtego popołudnia, po powrocie z zakupów w supermarkecie, miałam dla Konrada dobre wieści, bo wreszcie złożyłam wszystko w całość.
– Jeśli nadal chce pan spotkać kobietę ze schroniska – tajemniczo zawiesiłam głos – zapraszam do mnie po Nowym Roku, w pierwszy wtorek stycznia o godzinie 15. Popatrzył zaskoczony, ale miałam u niego taki kredyt zaufania, iż byłam pewna, że przyjdzie. Musiałam tylko zadbać, by Lynn nie odwołała lekcji z Jasiem w pierwszy styczniowy wtorek o 15. Reszta należała już do przeznaczenia.
Anna Złotowska
fot. shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.