Gwiazda to też człowiek. I tak jak my, ma swoje życie duchowe. Clint Eastwood hartuje swoją duszę Medytacją Transcendentalną.
Clint Eastwood, który skończył 82 lata, zdradził niedawno swoją receptę na dobre życie. Zdaniem amerykańskiego aktora i reżysera, szczęście osiąga się w ośmiu krokach. Przede wszystkim trzeba trzymać się z dala od węglowodanów, zwłaszcza deserów. Wstawić do łazienki wagę, jeść owoce i warzywa, i unikać alkoholu – jak podkreśla gwiazdor – „w nadmiarze”. Oraz najważniejsze – myśleć optymistycznie. A jeśli się nie da, medytować.
Tak, tak, oczy cię nie mylą, drogi czytelniku. Myśl o Clincie Eastwoodzie pogrążonym w medytacji w pierwszej chwili wydaje się niedorzeczna. Aktor bowiem przyzwyczaił nas do ról facetów, którzy nie znają znaczenia słów „strach”: Walta Kowalskiego z „Gran Torino” czy Brudnego Harry’ego Callaghana.
Tymczasem to mniej więcej wtedy, gdy na ekranie wychwalał „Siłę magnum” (tytuł filmu odnosi się do potężnego rewolweru), Clint zaczął medytować. Wkrótce potem zaszokował amerykańską publiczność, występując w popularnym talk-show wraz z Maharishim Maheshem Yogim, popularyzatorem Medytacji Transcendentalnej.
Gospodarz programu, słynny Merv Griffin (pomysłodawca „Koła Fortuny”, „Va Banque” i „Randki w ciemno”) zabawiał kontrowersyjnego guru anegdotą o tym, jak to zaczął medytować dzięki… Eastwoodowi. Grywał z aktorem w tenisa, ale często zdarzało się, że gdy dzwonił, by się umówić, słyszał, że „teraz uprawia TM”. Nie miał pojęcia, co to takiego. Znając sportową pasję Eastwooda, podejrzewał, że chodzi o jakąś nową dyscyplinę.
reklama
W końcu zdobył się na odwagę i poprosił aktora o wyjaśnienie. W studiu Griffin śmiał się, że kiedy po raz pierwszy medytował, czuł się dziwnie. – Siedzisz sobie, czujesz się idiotycznie i zastanawiasz się, czy inni na ciebie patrzą – wspominał. – Coś w tym jednak musi być, bo wkrótce potem po raz pierwszy wygrałem z Clintem w tenisa – żartował na koniec.
Na archiwalnym nagraniu widać, że gdy chwilę później do studia wszedł sam aktor, ubrany w białe szaty Maharishi na powitanie podał mu kwiat. Zupełnie jakby chciał podziękować. A miał za co, bo po programie zainteresowanie jego nauką wzrosło najbardziej od czasu, kiedy pod koniec lat 60. w jego aśramie u podnóża Himalajów Beatlesi i aktorka Mia Farrow poszukiwali sensu życia.
Eastwood miał mniejsze wymagania. Od Medytacji Transcendentalnej nie oczekiwał odlotów podobnych do tych jak po LSD. Szukał spokoju i wyciszenia. Nie mógł lepiej znaleźć. Medytacja transcendentalna to rodzaj techniki relaksacyjnej, wywodzącej się ze starożytnych nauk wedyjskich. Aby zacząć medytować, należy wygodnie usiąść, zamknąć oczy i powtarzać mantry. Wszystko zajmuje 20 minut, a medytuje się dwa razy dziennie – rano i po południu. Zwolennicy techniki podkreślają jej prostotę, łatwość nauki i szybkie korzyści – poprawę koncentracji, obniżenie stresu, lepsze zdrowie.
Ostatnio największą propagatorką Medytacji Transcendentalnej jest Oprah Winfrey, która dwa razy dziennie organizuje specjalne sesje TM dla swoich pracowników. Clint, podobnie jak Oprah, zainteresował się medytacją z powodów praktycznych. W latach 70., kiedy znalazł się u szczytu popularności, przeżył rozczarowanie sławą. Jak dziś opowiada, miał nawet zamiar rzucić w diabły Hollywood. Dzięki medytacji wziął się w garść i zapanował nad swoim życiem.
Niedawno aktor i reżyser zaangażował się w społeczną kampanię na rzecz pomocy amerykańskim żołnierzom, którzy cierpią na zespół stresu pourazowego i nie potrafią sobie poradzić w codziennym życiu „w cywilu”. Niby zwykła rzecz – kinowy twardziel wspiera twardzieli, a jednak… Jego metody wykraczają poza normy obowiązujące w Pentagonie. W ramach tej akcji Clint Eastwood zaleca bowiem weteranom Medytację Transcendentalną. – To naprawdę dobry sposób – mówi. – Od 42 lat sam radzę sobie w ten sposób ze stresem. Codziennie rano, zanim ruszę do pracy, wizualizuję sobie to, co muszę dziś zrobić, jakie czekają mnie wyzwania. Wprowadzam się w stan relaksu i rozluźnienia, a potem niech się dzieje, co chce – opowiada aktor.
Gdy medytuje, nie stara się docierać do głębokich zakamarków swojej duszy. Po prostu wycisza się, pozbywa nerwowego napięcia i szykuje do pracy. Nigdy nie był religijny, więc medytację traktuje nie jak przeżycie duchowe, ale narzędzie, które pomaga mu w życiu codziennym. Coś w rodzaju ćwiczeń ducha, dla których podobnie jak dla siłowni, zawsze znajdzie miejsce w swoim rozkładzie dnia. Choćby się nawet wszystko waliło i paliło. Rano rozciąganie i rower, wieczorem sztanga, a w ciągu dnia dwie sesje medytacyjne. – Dzięki temu łatwiej mi potem zebrać myśli – wyjaśnia. Kiedy jednak medytacja nie pomaga, zamyka drzwi i robi przysiady. Dawniej zaczynał od 150, dziś, z racji słusznego wieku, zadowala siędwudziestką.
Stanisław Gieżyński
fot. Rex Features/ East News
dla zalogowanych użytkowników serwisu.