Imię z jedwabiu

Po dziewięciu latach małżeństwa Walentyna powiedziała mężowi, że będą mieli dziecko. Andrzej usiadł w fotelu, nie mógł złapać tchu.

Imię z jedwabiuAndrzej z trudem wybrał numer telefonu do ojca. – Będziesz dziadkiem! – krzyczał do słuchawki. – Natychmiast do was przyjadę – powiedział ojciec i upuścił słuchawkę na stół. Andrzej usłyszał jeszcze, jak mówi do żony: – Będziesz babcią, Maryniu. A ona  odpowiedziała: – No, nareszcie. Nie uwierzyła w diagnozę, którą postawili Andrzejowi lekarze. Że ma marne nasienie i to źle rokuje. Jak to: jej syn ma marne nasienie? To ta Wala ma coś marnego w środku.

Synowa nie podobała się jej od początku. Andrzej, jedyne dziecko profesora etnografii, też etnograf, już adiunkt, wziął za żonę córkę samotnej rolniczki z podlaskiej wsi, heroicznie walczącej, żeby utrzymać gospodarstwo po śmierci męża. Zmarły ojciec Wali zdążył wybudować niezły dom i oborę jak się patrzy i jego żonie szkoda było, żeby się to wszystko zmarnowało. Matka Wali też nie była rada z tego małżeństwa. – On jakiś niedorobiony – mówiła. – Chudy, cienki, ryży, jak roślina wybujała bez słońca.

Ta albo żadna
Poznali się na dyskotece w świetlicy. Wala wesoła, piegowata, też rudzielec, z włosami kręconymi jak po trwałej ondulacji, i nieduża.

– Jesteś wykapaną Anią z Zielonego Wzgórza – śmiał się Andrzej. Miała duże spracowane ręce i tendencję do przybierania na wadze. Skończyła liceum w sąsiednim miasteczku i studiowała, bo wszyscy we wsi studiowali. Pedagogika była w sam raz. Wtedy nawet się jej nie śniło, że zostanie pedagogiem w prywatnej miejskiej szkole i zrobi doktorat.

reklama

– Jesteś czysta, bez kłamstwa, obłudy – mówił Andrzej. Łatwo było zakochać się w Wali, więc od pierwszej chwili stracił głowę – ta albo żadna. Matka sprzedała hektar ziemi – dobrej, buraczanej – na wesele. A potem pięć następnych, żeby wpłacić na mieszkanie do sumy, którą wyłożyli profesorostwo. Andrzej nie zgodził się na ślub kościelny. – Za bardzo szanuję religię, żeby coś udawać. Ani do kościoła nie pójdę, ani do cerkwi. – Dobrze, że się żeni, stwierdziła matka Wali. – Teraz młodzi latami żyją bez ślubu, a to jeszcze gorzej. Zawsze to jakiś ślub jest. Cerkiew się od tego nie zawali.

Będzie miała na imię Janinka
Andrzejowi zaczęły się śnić małe dzieci. Że przychodzi do niego córeczka, on jej tłumaczy, co znaczą słowa: ja, ty, on, a ona się śmieje, udaje, że nie rozumie, więc on znów tłumaczy. Córeczka nie opuszczała go w snach, podobna jak kropla wody do jego matki z dziecinnej fotografii. Będzie miała na imię Janinka – imię jak falujący na wietrze jedwab.

Zostawił etnografię i zaczął pracować w korporacji. Na studiach był przez rok stypendystą Erasmusa w Holandii. Nauczył się holenderskiego w lot. Znał kilka języków, szły do niego z łatwością, rodzina sama nie wiedziała, skąd nagle mówił po angielsku i niemiecku. Wala zarabiała mniej. Zaczęła doktorat o szkolnym starcie dzieci ze wsi i z zaniedbanych rodzin z dużych miast. Pasjonował ją ten temat.

Latem objeżdżali Europę. – Póki nie macie dziecka, zobaczcie cały świat, tak jak ja go nie widziałam. Co zobaczycie, będzie wasze do końca dni. Sprzedam mleko, dam wam kasę i możecie ruszać w drogę – mówiła matka Wali. Matka Andrzeja nie znosiła jej. Zdarzało się tak, że siedzą wszyscy przy stole – bo jesienią zawsze przywoziła im worek kartofli i marchwi wyrosłych bez sztucznych nawozów – i ona przy tym stole rozmawia tylko z Walentyną, nie zwracając uwagi na nią, matkę Andrzeja. I przy tym śmieje się niedelikatnie, jak koń, a właściwie rechocze. I jest bez matury. Matka Andrzeja nie sądziła, że w XXI w. może ktoś żyć bez matury.

W dodatku ta jej córka jest bezdzietna. Sucha. Co z tego, że robi doktorat, kiedy jest sucha. – Przestań, Maryś – mówił jej mąż – można przecież żyć i bez dziecka, i bez matury, i nawet bez doktoratu. Wtedy zamykała się w sobie, brała proszek od depresji i pytała syna: – Czy ty, Andrzej, jesteś szczęśliwy? – I cóż z tego, że jestem szczęśliwy, bo jestem – odpowiadał Andrzej – skoro jeszcze do nas nie dojechała Janeczka. – A może Maja, Oliwka, Natalka, jak się teraz nazywają wszystkie dzieci? – Ona już ma imię, mamo. Janinka.

Spłacili kredyt za mieszkanie, bo Andrzej coraz lepiej zarabiał. Miał dobry kontakt z ludźmi i okazał się dobrym organizatorem. Kupili drogi samochód. Wala skończyła doktorat. Byli bardzo ze sobą zżyci. Zawsze jedno w pobliżu drugiego. I rozmawiać ze sobą, stroić się dla siebie, kupić coś niedużego w prezencie bez żadnej okazji. Nienawidziła nart, ale jeździła z nim w góry i odliczając godziny do końca udręki, zjeżdżała ze stoku. Szło jej świetnie. We wszystkim, co robiła, odnajdywała system, metodę i była w tym perfekcyjna. Podobnie było z żeglowaniem. Wychowana nad rzeką, bała się wody, ale zaciskała zęby i szła z Andrzejem na łajbę, by w końcu żeglować lepiej niż on.

Źródło: Wróżka nr 8/2012
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl