Strona 1 z 2
Poszukiwania utraconej więzi z Ziemią Paweł Kobielus rozpoczął na ziemi przodków. Zasiał warzywa, zboża i zioła. I wiarę, że na czystej glebie kiełkują nie tylko rośliny.
Na drewnianym stole w gospodarstwie nazwanym Brzozowym Gajem jego właściciel stawia napar z melisy, pokrzywy, czekoladowej mięty, czarnego bzu i cytrynowej werbeny. Jest sam – żona Grażyna wyjechała na kilka miesięcy na zaprzyjaźnioną farmę do Szwajcarii. Właśnie wrócił z pola wschodzącego żyta i orkiszu, które za jakiś czas zamienią się w mąkę, a potem w pachnący bochenek. Który Paweł Kobielus z 12-letnią córką Julią upiecze, jak zwykle, w glinianym piecu.
Chleb tak uwielbiany przez przybywające tu miejskie dzieci, jak też dziesiątki wolontariuszy z całego świata, którzy pod Andrychowem uczą się żyć blisko Ziemi, czerpać z niej dary z pokorą i szacunkiem. Można więc w Brzozowym Gaju spotkać Andrasza z Węgier, globtrotera bez grosza przy duszy, który zawija tu jak marynarz do portu... Można natknąć się na Anke z Niemiec, szamankę, która u podnóża Beskidu Małego, w swoim symbolicznym czółnie, wśród prawdziwych polskich drzew wypływa do Krainy Duchów.
I globtroter, i szamanka, ale też gromady dzieci z całej Europy przybywają do Brzozowego Gaju, by zobaczyć inne życie niż to w betonowych miastach, zobaczyć, jak wyglądają miłorząb japoński, metasekwoja chińska, tulipanowiec, morwa, pigwa, cytryniec. Jak pachną i smakują polskie zioła oraz nieskażona chemią marchewka i kapusta. To właśnie od kapusty i marchwi zaczynał swoją przygodę z rolnictwem ekologicznym syn i wnuk rolników z Białej Drogi pod Andrychowem.
reklama
Wśród zielonych ekscentryków – Początki były i śmieszne i czasem straszne. Chwilami czułem, że porywam się z motyką na Słońce – przyznaje z uśmiechem Paweł Kobielus. Dwie dekady temu Biała Droga przypominała zwyczajną, małopolską wieś. Mieszkali w niej ludzie, którzy na własne potrzeby uprawiali kawałek pola, ogród i sad. – To był żywy organizm, w dużym stopniu samowystarczalny. A gdy komuś czegoś brakowało, zwracał się o pomoc do sąsiada – wspomina Paweł. Tak jak sąsiedzi do jego taty, bo miał konia, mógł więc wesprzeć ludzi w pracach polowych. W zamian ofiarowywali pomoc podczas zbiorów.
Paweł wyrastał w domu mężczyzn (wychowująca go babcia zmarła, gdy miał 14 lat), dla których uprawa ziemi była surowym, ale cenionym sposobem na życie. Nie buntował się zbytnio wobec rodzinnej tradycji, wybrał technikum ogrodnicze w Bielsku-Białej. Trafił do niego pod koniec lat 80., gdy triumfy święciła w Polsce tak zwana agrochemia. Na lekcjach Paweł nieraz słyszał o zbawiennej roli pestycydów w rolnictwie. I może by w to w końcu uwierzył, gdyby nie trafił na kilka wykładów organizowanych przez ludzi o całkowicie odmiennym spojrzeniu – ekologów i wegetarian, takich jak Jacek Bożek, szef Klubu Gaja, czy Wojciech Owczarz, dziś prezes Fundacji Ekologicznej „Arka”. W tamtych czasach uchodzili za ekscentryków, propagujących szalone na pierwszy rzut oka pomysły. Takie jak idea austriackiego filozofa i mistyka z przełomu XIX i XX wieku, Rudolfa Steinera, twórcy rolnictwa biodynamicznego, uważnego na wpływy kosmosu, otwartego na harmonijną współpracę człowieka z naturą.
W fantastycznym pocie czoła Tę współpracę Paweł Kobielus poczuł tuż po szkole na biodynamicznej farmie w Niemczech, na którą trafił na rok jako wolontariusz. Tam zobaczył, jak tradycyjne metody uprawy łączy się z nowymi technologiami, dowiedział się, co w praktyce oznacza płodozmian, bioróżnorodność, nawożenie ziemi naturalnym kompostem. Ale też na czym polega cały system nowatorskich rozwiązań, które sprawiają, że gospodarstwo jest przyjazne dla otoczenia.
Wrócił do Polski z głową pełną pomysłów. Jego zapał był tak ogromny, że nawet dziadek i ojciec, tradycjonaliści, nie śmieli oprotestować zmian, które wprowadzał. Nawet tego, że jako wegetarianin nie chciał hodować zwierząt na mięso. I mimo że od początku rozwiewał złudzenia seniorów, iż rewolucja na ich rodowej ziemi może oznaczać większe profity. – Na niemieckiej farmie, na której ludzie pracowali w fantastycznej komitywie, ale i w pocie czoła, zrozumiałem, że rolnictwo ekologiczne to ciężka praca dla idei – mówi Paweł. – Pojąłem, że taki sposób na życie nie przyniesie mi fortuny, bo nakład pracy i koszty w gospodarstwach, których celem jest powrót do świata natury, są niewspółmierne do zysków. Zyskiem są jednak zupełnie inne wartości: czysta ziemia, powietrze i woda, a tego nie da się przeliczyć na pieniądze.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.