Strona 1 z 3
Nagość towarzyszy ludzkości od początku. Jednak człowiek, raz przyodziany, niechętnie się rozbierał. Nie mówiąc już o publicznym paradowaniu na golasa. Mimo to amatorów opalania bez ubrania przybywa. Lubili to Benjamin Franklin i Brigitte Bardot. Dziś naturystów można spotkać i na plaży, i w… supermarkecie.
Moda na nagość w PRL-u zaczęła się nietypowo, bo w środku… zimy. I nie miało to nic wspólnego z X poziomem zasilania ani z niedoborami w sklepach. W 1985 r. zima zaczęła się wyjątkowo ponuro. Rząd Zbigniewa Messnera nie myślał jeszcze o zniesieniu kartek na cukier. Wręcz przeciwnie – obmyślał kolejną podwyżkę cen papierosów oraz abonamentu RTV. Nastroje w narodzie były nieciekawe, co słychać w tekstach ówczesnych rockowych przebojów Perfectu, Republiki i Lady Pank.
W charakterze lekarstwa na ich ponuractwo Program I Polskiego Radia zamówił wesoły przebój na lato u byłego Trubadura, Ryszarda Poznakowskiego. Kompozytor zaprosił do współpracy poetkę Grażynę Orlińską. Żaden z jej wierszy nie pasował do planowanego nastroju, więc w końcu wypalił wprost: „Napisze pani utwór o plaży nudystów w Chałupach”. Grażynę Orlińską zamurowało, ale zlecenie przyjęła. Już następnego dnia zadzwoniła do Poznakowskiego. Skoro utwór miał łatwo wpadać w ucho, a w modzie akurat były amerykanizmy, to ona miała już tytuł: „Chałupy Welcome to”.
Gotowa piosenka trafiła do Ireny Santor, ale nie miała ona dość śmiałości, by śpiewać o golasach. – Ja to chętnie zaśpiewam – zaoferował Zbigniew Wodecki. I tuż po nagraniu wyjechał zabawiać amerykańską Polonię. Kiedy po pół roku wrócił do kraju, „Chałupy Welcome to” były wielkim przebojem, a on z „Pszczółki Mai” awansował na propagatora nagiego plażowania. Tego lata na polskim wybrzeżu Chałupom wyrosło kilkanaście konkurencyjnych plaż. Pół roku później w warszawskiej restauracji Sofia odbył się nawet bal karnawałowy dla naturystów.
reklama
Trudne życie golasa Naturyzm to wymysł stosunkowo nowy, choć oczywiście nagość towarzyszy nam od początków ludzkości. Rzecz w tym, że człowiek, raz przyodziany, niechętnie zdejmował ubranie, nie mówiąc już o publicznym paradowaniu bez ubrania. Jeszcze w starożytnym Rzymie i Grecji kwitła – szczególnie w łaźniach – swoboda obyczajowa, jednak z czasem nagości zaczęto się wstydzić i unikano jej.
Duży wpływ na to miał Kościół, który obnażanie się uznawał za niemoralne. Co ciekawe, pierwsze zorganizowane grupy golasów wywodziły się właśnie z tradycji chrześcijańskiej. Jak pisali Epifaniusz z Salaminy i św. Augustyn, około II w. w Afryce pojawili się adamici – sekta, która aby oczyścić się z grzechu pierworodnego, naśladowała nagość Adama. W XV wieku nazwy tej używano wobec syryjskich barbelitów, czeskich pikardów, niemieckich czy flamandzkich Ludzi Ducha (Homines Intelligentiae). Wszyscy oni wierzyli w wolną miłość, propagowali rytualną goliznę i zostali wytępieni przez Reformację lub Inkwizycję. Mimo że przez wieki ciała uwięzione były w ubraniach, artystów dręczyła tęsknota za nagością. Wybitny angielski poeta (a przy okazji anglikański duchowny), John Donne, w początkach XVII w. pisał: „nagość zupełna, cóż to za rozkosz, o nieba!”. Sam jednak nie odważył się pokazać publicznie inaczej niż portkach i koszuli.
200 lat później, w 1836 roku, pisarz Thomas Carlyle opublikował „Sartor Resartus: życie i zdania pana Teufelsdrockha w trzech księgach”. W tej na poły powieści, na poły eseju filozoficznym rozważał wpływ ubrania na moralność, religię i politykę, zauważając przy tym, że gdyby Izba Lordów obradowała naga, jej władza uległaby osłabieniu. Tekst Carlyle’a odcisnął piętno na współczesnych. To z jego inspiracji żyjący na amerykańskim odludziu, filozof i preekolog Henry David Thoreau, rozpisywał się nad przyjemnościami, płynącymi z nagich kąpieli na świeżym powietrzu. Zwolennikiem takich zabaw był także Benjamin Franklin, którego ponoć podczas jego wyprawy do Anglii widziano, jak golusieńki pływał w Tamizie. Większość źródeł historycznych spuszcza zasłonę milczenia na brak stroju amerykańskiego polityka, uznając tę kąpiel za moment narodzin… pływania synchronicznego.
Zachęcony przez Thoreau, poeta Walt Whitman także zapragnął żyć bliżej natury. Odrzucił więc na jakiś czas ubranie oraz… książki. Pytał potem: „Czy nagość jest nieprzyzwoita?” i sam sobie odpowiadał: „Nie, przynajmniej nie z natury”. W swoich wierszach zachwycał się pięknem ludzkiego ciała. Dla konserwatywnej Ameryki były to jednak pomysły zbyt nowatorskie. Przynajmniej na razie.
Odrodzenie nagusa Odpowiedni grunt dla naturyzmu przygotowały zmiany obyczajowe w II poł. XIX w. Powszechnie pozbywano się gorsetów i sztywnych sukien, zaczęto masowo produkować bieliznę. W takich okolicznościach w wiktoriańskiej Anglii powstało Stowarzyszenie Racjonalnego Stroju (Rational Dress Society). Jego członkowie ze względów zdrowotnych, ale i estetycznych, sprzeciwiali się gorsetom, butom na wysokich obcasach, ciężkim spódnicom, a nawet pelerynom. I choć nikt nie wspominał o rozbieraniu się do rosołu, to działalność stowarzyszenia poluzowała kołnierzyk w zapiętych po szyję ubraniach.
Pierwsi nudyści nie pojawili się w Niemczech czy we Francji, ale w w Indiach. W 1890 roku w Bombaju trzech angielskich dżentelmenów zawiązało Bractwo Nagiego Zaufania (ang. Fellowship of the Naked Trust). Co ich do tego pchnęło? Po pierwsze – w indyjskiej temperaturze przyjemniej jest nago niż w ubraniu. Po drugie – wiara, że nasz fałszywy wstyd i nieskromna ciekawość ciała wynikają z tego, że… nosimy ubrania. Po trzecie – przekonanie, że ciało jest najszlachetniejszym dziełem Boga, a patrzenie na nie służy wszystkim.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.