Strona 1 z 2
Yves Saint-Laurent dokonał rzeczy niemożliwej. Nie dość, że ubrał kobietę w trapez, prześwitujaca bluzkę i białe kozaczki, to jeszcze wmówił, że w ten sposób zwraca jej wolność ubioru. Bo geniusz był mu pisany w gwiazdach.
Był 30 stycznia 1958 r. i cały Paryż drżał w niecierpliwym oczekiwaniu. Dom mody Dior miał pokazać najnowszą kolekcję – pierwszą po niedawnej śmierci samego założyciela. „Czy jest tu ktoś, kto zdoła wywołać rewolucję w świecie mody?”, zastanawiała się dziennikarka „Madame Express”. I – prawdę mówiąc – nie była tego wcale taka pewna.
O godzinie 21 w siedzibie Diora przy alei Montaigne zjawiły się już najbogatsze klientki oraz dziennikarze najważniejszych magazynów o modzie. Przed północą wszyscy popadli w ekstazę. Kreacje, które zobaczyli, były w duchu kreacji wielkiego Diora, a jednak zupełnie odmienne. I jeszcze ten nowy kształt kobiecej sylwetki, nawiązujący do figury trapezu. „Wspaniałe”, „zachwycające”, „niedające się z niczym porównać” – ekscytowali się policjanci stylu. Tuż po pokazie do zgromadzonych wyszedł twórca kolekcji – szczupły, wysoki 21-latek w ciemnym garniturze i okularach w czarnych oprawkach. „Wydawało się, że ten młody człowiek wyzionie ducha, zduszony składanymi mu hołdami”, zanotował jeden z reporterów.
Dziennikarz nie wiedział jednak, że chłopak był zodiakalnym Lwem, a to taki typ, który w świetle jupiterów czuje się jak ryba w wodzie. Może godzinami mówić o swoich poglądach, doświadczeniach i przygodach. Nic więc dziwnego, że następnego ranka w gazetach można było przeczytać, że „królewicz haute couture zdał na piątkę maturę ze sławy”. Nazwisko Yves Saint-Laurent znalazło się na ustach Paryża, a wkrótce całego świata.
reklama
Pytany o swoje talizmany, wielki kreator mody wymieniał kłosy pszenicy, dziesiątkę trefl, nigdy niedokończone „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta oraz lwa, jak podkreślał, „mój znak zodiaku”.
Zgodnie z naturą ognistego znaku uwielbiał skupiać na sobie uwagę. Wyznaczał nowe trendy i przewodził. Bywał też jednak skryty, depresyjny i neurotyczny. Miał typowe dla Lwów zamiłowanie do piękna i sztuki. I to od niej zaczęła się jego kariera. W dzieciństwie chętnie i dużo rysował, szybko jednak zainteresował się modą. Wychowywał się w Oranie, w Algierii, zatem wiedzę o tym, co się nosi, a co nie, zdobywał z gazet. To właśnie w nich szukał inspiracji do kostiumów, które projektował dla swoich sióstr na szkolne bale i przedstawienia. W końcu trafił do Paryża, na zajęcia organizowane przez miejscową Izbę Krawiectwa. Gdy miał 18 lat, zgłosił swoje projekty na międzynarodowy konkurs wyrobów wełnianych. Z sześciu tysięcy szkiców jury wybrało siedem. Trzy z nich narysował Saint-Laurent.
Zwycięstwo w konkursie otworzyło przed Yves’em świat wielkiej mody. 20 czerwca 1955 roku chudy nastolatek przybył na zaproszenie do pracowni Christiana Diora i został. Stał się ulubioną „podręczną” wielkiego krawca – tak w świecie igły i nitki nazywa się tych, którzy zajmują się krojeniem i szyciem. Wprawdzie sam mistrz nie potrafił odróżniać ściegów, ale pilnował, by przez ten etap przechodzili wszyscy jego pracownicy. W jego imperium awans z drugiej „podręcznej”, która przygotowuje tkaninę i rysuje ołówkiem wykrój, na „pierwszą”, której zadaniem jest przymiarka z klientką, zajmował 15 lat. Yves’owi Saint-Laurentowi zabrało to tylko trzy.
Zazwyczaj Jego Lwia Mość jest... leniem. Pracuje tylko tyle, ile musi. Ale gdy w grę wchodzą kariera, pieniądze i zaspokojenie własnych ambicji – trzy najważniejsze rzeczy w życiu Lwa – gotów jest harować po 18 godzin na dobę. Podczas stażu młody Yves dawał z siebie wszystko, choć praca na cudze konto urągała jego Lwiej dumie. Gdy więc Saint-Laurent został głównym projektantem domu mody Diora, ani myślał kontynuować sprawdzone wzory. Zaproponował zupełnie nowe kroje, tylko luźno nawiązujące do poprzednika. Lew bowiem jest bardzo twórczy i nie boi się ryzyka. Szczęście zaś – jak wiadomo – sprzyja śmiałym. Od tamtej pory Yves za punkt honoru stawiał sobie wyznaczanie nowego kierunku.
– Do tej pory moda była sztywna. Ja ją wprawiam w ruch – mawiał, jak to Lew, nieskromnie. W ciągu 40 lat swojego urzędowania król mody wywołał kilka rewolucji. Był ojcem nie tylko sukienki koktajlowej, ale też przezroczystych bluzek, golfu, stylu safari, smokingu dla kobiet i białych kozaczków (wtedy były to buty w najlepszym guście) oraz spodnium. Nie zapominał też o facetach i wylansował pierwsze perfumy dla mężczyzn, Rive Gauche.
W dziesiątym domu, odpowiadającym za karierę zawodową, „mieszka” Byk rządzony przez Wenus. To sprawiało, że Yves miał zawsze dalekosiężne plany. Wolał wydawać rozkazy, niż ich słuchać. W czasie wojny w Algierii dostał powołanie do wojska. Po kilku tygodniach trafił z załamaniem nerwowym do garnizonowego psychiatryka. Do Diora już nie wrócił.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.