Strona 1 z 2
Jak się kochać, by nie szkodzić planecie? Jak się zabezpieczać, by nie zagrażać... rybom? Na te pytania odpowiada ekoseksuologia.
Przepis na ekorandkę? Lokalna wegańska restauracja w odległości spaceru od domów obojga, ludowa muzyka na żywo i blask świec… sojowych (parafina jest rakotwórcza!). Na stole wino z organicznych upraw na Podlasiu. Ona w lnianej sukni, wyprodukowanej przez gospodynie z jednej z okolicznych wsi, i słomkowych espadrylach. On w bawełnie z afrykańskiej plantacji „fair-trade” (zrównoważonego handlu). Ona z długowieczną wkładką w macicy, on z wynikami badań na choroby weneryczne i HIV. Do rzeczy przejdą nie tylko na piechotę, ale przede wszystkim po ciemku. Na materacu z bambusa. Jeśli zaś przyjdzie im ochota na nutę perwersji, mogą pomóc sobie w osiągnięciu rozkoszy wibratorem z recyklingu lub z piaskowca.
Autorka tych zaleceń, Stefanie Iris Weiss, zebrała je w książce „Eco-Sex. Go Green Between the Sheets and Make Your Love Life Sustainable” (w wolnym tłumaczeniu: „Ekoseks. Jak być zielonym w sypialni i uczynić swoje życie uczuciowe zrównoważonym”). Poradnik, który w owładniętych ekoszaleństwem Stanach Zjednoczonych nie schodzi z listy bestsellerów, u nas nie doczekał się jeszcze przekładu. Być może wydawców zniechęcił protest tych, którzy mieli okazję przeczytać go w oryginale.
Zutylizować autorkę
W magazynach dla panów i portalach internetowych znany dziennikarz Marcin Prokop wyśmiał książkę, zauważając, że więcej dwutlenku węgla niż samochód osobowy emituje do atmosfery „pierdzący wielbłąd”, a „idąc dalej, należałoby w ogóle zakazać współżycia, bo przecież człowiek w silnym podnieceniu oddycha szybciej, a więc emituje więcej dwutlenku węgla...”. Skrytykował też tezę, że należy zrezygnować z pisania listów miłosnych, bo papier wyrabiany jest ze ściętych drzew: „Ciekawe, skąd wydawca książki wziął papier potrzebny do jej wyprodukowania?”.
reklama
Inni poszli jeszcze dalej, sugerując, by autorkę „zutylizować razem z plastikiem”. Opinie krytyków książki powielone zostały przez tysiące internautów, którzy nie pofatygowali się, by sprawdzić, że wielbłądzi „bąk” emituje raczej siarkowodór niż dwutlenek węgla, i że Stefanie Iris Weiss daleka jest od promowania bezruchu. – Takie reakcje mnie nie dziwią – mówi w rozmowie z „Wróżką” Stefanie Iris Weiss. – Podobnie reagowali Amerykanie, najczęściej płci męskiej i o orientacji prawicowej. Ale to jeszcze bardziej zachęciło mnie do napisania tej książki. Pomyślałam, że jest potrzebna – tłumaczy.
Choć wiele proponowanych przez nią ekometod nijak nie przystaje nie tylko do polskiej, ale nawet do amerykańskiej rzeczywistości, sporo wartych jest rozważenia. Zwłaszcza jeśli przyjąć, że ekoseks to przede wszystkim seks zdrowy. Jego podstawą jest świetna kondycja partnerów. Odpowiednia dieta – najlepiej wegańska, wykluczająca produkty pochodzenia zwierzęcego, w tym mleko i jajka, prawidłowa waga oraz ciało rozciągnięte podczas regularnych treningów sportowych mają gwarantować maksimum satysfakcji. Dlatego tak wiele miejsca autorka poświęca dbałości o zdrowie.
Rybi trans przez pigułki Najmniej ekologicznym aspektem życia seksualnego jest antykoncepcja, ale nie ze względu na kontrolowanie przyrostu naturalnego. Myli się bowiem ten, kto twierdzi, że niekontrolowany rozród jest eko! I nie chodzi tylko o tony nieekologicznych pieluch jednorazowych. Ziemi zagraża przecież przeludnienie!
Ekoseksualistka nie zachęca do stosowanie kalendarzyka. To metoda niepewna, narażająca partnerów nie tylko na niechcianą ciążę, ale też na zarażenie chorobami wenerycznymi oraz wirusami HIV i HPV. Kalendarzyk jest dla osób zdrowych, wiernych i pewnych partnera, czyli takich, którzy nawet wśród osób eko są w mniejszości.
Ekofile zdecydowanie też odradzają inną metodę dla monogamistów – pigułkę antykoncepcyjną. Bohaterka rewolucji seksualnej, gloryfikowana przez dwudziestowieczne emancypantki, nie tylko rujnuje kobiecą wątrobę, ale... zmienia płeć rybom. Dokonują tego nawet śladowe ilości estrogenów, wydalanych z moczem. Wystarczy kilka molekuł w trylionie cząsteczek wody, żeby z pana ryby zrobić samicę. Naukowcy wcale nie są pewni, czy podobny efekt nie grozi pijącym wodę ludzkim samcom.
Odpadają też popularne prezerwatywy. Według danych magazynu „Slate”, 437 milionów prezerwatyw sprzedanych w USA w 2008 roku zaległo na wysypiskach w postaci blisko półtora miliona kilogramów poliuretanu i lateksu. Nikt nie kwestionuje, że ten pierwszy słusznie budzi grozę ekologów. Co do drugiego, ekosceptycy przypomną zapewne, że lateks to roztwór soku z kauczuku, produkowanego przez południowoamerykańskie drzewa i krzewy. I że rozkłada się zgodnie z naturą. Nic bardziej błędnego.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.