Strona 1 z 2
Czy pies lub kot po śmierci może pójść do nieba? Dopiero od niedawna i tylko teoretycznie. Bo choć są takim samym dziełem Boga jak człowiek, to na drodze do raju stoi im papież.
Benedykt XVI robi wszystko, żeby zapisać się w historii jako papież ekolog. Chętnie opowiada o swojej miłości do kotów, popiera protesty zielonych przeciw myślistwu i niepotrzebnemu okrucieństwu w rzeźniach i na farmach hodowlanych, przyjmuje zwierzęta na audiencji i praktycznie w każdej encyklice grzmi o zanieczyszczeniu środowiska. Odkąd został papieżem, to ostatnie wychodzi mu zresztą najlepiej. Tym bardziej, że posługuje się ogólnikami.
„Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie pociągało za sobą negatywnych skutków dla żywych istot, ludzi i zwierząt, dziś i jutro”, mówił papież podczas Światowego Dnia Pokoju. Równocześnie jednak po 40 latach przywrócił zwyczaj noszenia przez papieża zimą pelerynki i czapy obszytej futrem gronostaja. Dzięki Bogu, że na duchowego patrona swojego pontyfikatu nie wybrał św. Franciszka…
Złośliwi dziennikarze przekonują, że relacje na linii Kościół–zwierzęta najlepiej oddaje scena, która rozegrała się kilka lat temu podczas audiencji. Przed oblicze Benedykta XVI przyniesiono lwiątko. Kiedy papież wyciągnął rękę, by pogłaskać królewicza zwierząt, ten wyszczerzył kły i wściekle zaryczał. Jakby chciał przez to powiedzieć, że stosunek Watykanu do zwierząt woła o pomstę do nieba.
reklama
Koty czy kity? Joseph Ratzinger i Benedykt XVI to dwie różne osoby. Pierwszy był praktykiem miłości do zwierząt, drugi jest jej teoretykiem. 10 lat temu, zapytany o swoją opinię na temat regulacji stosunku Kościoła do zwierząt, Ratzinger nazwał ją „palącym problemem”. Kiedy cztery lata później został papieżem, sprawa nagle straciła priorytet. Podobnie jak osłabła jego słynna miłość do kotów. Watykańskie biuro prasowe co jakiś czas rozpuszcza opowieści o tym, jak to kiedyś papież dokarmiał bezpańskie koty albo podczas wakacji zaprzyjaźnił się z parą miejscowych dachowców.
Kiedy jednak dziennikarze zaczynają się bardziej interesować papieskimi pupilami i dopytywać, czy wolą siadać na dziełach św. Tomasza z Akwinu czy św. Augustyna, to okazuje się, że ukochane kicie nie są żywymi zwierzętami, ale… figurkami z porcelany. Z kolei w domu, w którym ojciec święty zatrzymał się latem, nikt nigdy kotów nie widział.
Taka postawa nie jest zresztą w dziejach Watykanu odosobniona. Leon X też lubił nosić się w futrach. W historii zapisał się nie tylko jako jedyny niewierzący papież, ale też zapamiętały myśliwy. Co ciekawe, jego pasja promieniowała też „ekologicznym” echem – to on zamówił jedyny w polskim renesansie literacki portret żubra (Mikołaj Husowski, „Pieśń o żubrze”).
Corrida i Chrystus Eremita Piotr Damiani pisał, że papież Aleksander II trzymał na swoim dworze małpoluda, będącego krzyżówką szympansa i… człowieka. Wprawdzie nie ma na to dowodów, jednak faktem jest, że żaden papież nigdy nie potępił postępowania człowieka wobec zwierząt. Nawet Pius V, pisząc swoją bullę „De salute gregis Dominici” (1567), w której zakazywał Hiszpanom corridy, troszczył się nie o zwierzęta, ale o ludzi. Zdaniem papieża bowiem wystawianie się zawodnika na niebezpieczeństwo utraty życia naraża jego duszę na wieczne potępienie. Wprawdzie wiary w pośmiertne życie zwierząt Kościół nie uznał za herezję, ale nie było wątpliwości, o którego „zawodnika” chodzi – w XVI wieku nikt nie myślał o otwieraniu przed zwierzętami bram raju. Wprawdzie dzielono się z nimi opłatkiem (koniecznie kolorowym), ale nie mógł on być poświęcony.
Nie licząc garstki bożych „szaleńców” pokroju św. Franciszka czy św. Rocha, który zabrał ze sobą do Raju psa, w Kościele od wieków pokutowało przekonanie, że zwierzęta są nierozumne i nieczułe. Dopuszczano wprawdzie możliwość, że mają duszę, ale równocześnie odmawiano im prawa do zbawienia. Tymczasem w Ewangeliach Chrystusowi często towarzyszą zwierzęta, nie tylko w stajence w Betlejem czy podczas wjazdu do Jerozolimy w Niedzielę Palmową. Wiele z nich było Chrystusowi bardzo pomocnych, a to nie może pozostać bez „zapłaty”. U Chrystusa zaś „zapłatą” zawsze jest życie wieczne.
Na peryferiach zbawienia Wszystkiemu winne Słowo Boże, a raczej to, co z niego wyczytał św. Tomasz z Akwinu. Zwierzęta, jako pozbawione umysłu i emocji, uznał on za „naturalne automata” (czyli maszyny). „Taki jest porządek na świecie” – pisał w swojej „Summie teologicznej” – „że rzeczy mniej doskonałe służą bytom doskonałym. Tak więc rzeczy, które tylko żyją, czyli rośliny, służą za pokarm zwierzętom, zwierzęta zaś są dla ludzi”.
Co ciekawe, św. Tomasz przez większość swojego życia nie brał do ust mięsa i na długo przed dzisiejszymi eko-aktywistami przekonywał, że hodowla zwierząt prowadzi do marnotrawstwa roślin.
„Zamiast krówki czy świnki równie dobrze może się przecież nimi wyżywić człowiek” – zapewniał w XIII w. św. Tomasz z Akwinu. Nie przeszkadzało mu to jednak też stwierdzić, że „wyklucza się jako pomyłkę, że grzechem jest zabijanie nierozumnych zwierząt, gdyż przewidziane są one przez opatrzność bożą przy wyposażeniu natury i dane dla ludzi. Dlatego bez poczucia niesprawiedliwości człowiek zabija je na swój pożytek lub wykorzystuje w inny sposób”. Dalej czytamy: „Jeżeli w Piśmie Świętym znajdują się określone zakazy, by niczego okrutnego nie czynić przeciwko nierozumnym zwierzętom, to tylko dlatego, by poruszyć sumienie człowieka przed okrucieństwem wobec drugiego człowieka”.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.