Strona 1 z 3
Kiedyś była tu Polska, potem Austria i ZSRR. Dziś jest Ukraina. Ale Huculszczyzna cały czas jest… jedyna w swoim rodzaju. Huculska. Na wysokiej połoninie świat jest zupełnie inny. Piękniejszy, surowszy i pełen czarów.
Żółto-czerwona pisanka o wysokości trzypiętrowego budynku kryje w sobie ponad 6 tysięcy zdobionych jajek. Chociaż bardzo się starałem, nie udało mi się wypatrzyć dwóch identycznych. – To jedna z największych kolekcji na świecie.
Do czasu, gdy Amerykanie otworzyli na Florydzie park z malowanymi jajkami, byliśmy nawet w „Księdze Rekordów Guinnessa” – Jarosława Tkaczuk, która oprowadzała nas po pisankowym muzeum w Kołomyi, nie posiadała się z dumy. I faktycznie miała do niej powody. Nie wiedziałem, co bardziej podziwiać – wydmuszki, wydrapane, wymalowane, wyszywane lub inkrustowane kamieniami szlachetnymi, czy może raczej anielską cierpliwość ludzi, którzy wykonali te cacka.
Zaklęcia na jajku pisane
Na Huculszyźnie jajka barwiono od zawsze. W zamierzchłych czasach, z nastaniem wiosny, kolorowe skorupki wrzucano do górskich strumieni i rzek. W ciągu 40 dni nurt miał je zanieść do Rachmanów, mitycznych władców tej krainy żyjących na niedostępnych szczytach Karpat.
Kontaktowano się z nimi jedynie raz w roku – na wiosnę, za pomocą skorupek puszczanych z nurtem. Wierzono, że w ciągu pięciu i pół tygodnia podróży zmieniały się w jajka, którymi w Wielkanoc mieli dzielić się Rachmanowie. W podzięce za pisanki obdarzali ludzi łaskami, co sygnalizowali biciem w dzwony, których dźwięk w Wielką Niedzielę dobiegał zza chmur.
reklama
Dziś te opowieści Huculi traktują tak, jak my legendy o smoku wawelskim czy śpiących pod Giewontem rycerzach. Nawet dziadkowie nie opowiadają ich wnukom, bo ciekawsze bajki można obejrzeć w telewizji. Pisanki robi się jednak nadal, a gospodynie na początku Wielkiego Postu zapobiegliwie puszczają je z biegiem rzeki. Na Wschodzie jajek, podobnie jak ikon, nie maluje się, lecz „pisze”.
Nasi słowiańscy praprzodkowie też tak uważali i dlatego dziś na wielkanocny stół stawiamy pisanki, a nie „malowanki”. Bo nie chodziło tylko o to, żeby na kruchej skorupce namalować ładny obraz. Najważniejsze było przekazać za jego pośrednictwem ukrytą treść. Niewtajemniczeni zobaczą na kolorowych wydmuszkach jedynie wzory geometryczne, kwiaty, zwierzęta, pejzaże. Jarosława Tkaczuk odkryła przede mną ich prawdziwe znaczenie. Skrzyżowane grabie miały zapewnić urodzaj, lecący ptak – błogosławieństwo nieba, rogi barana – płodność zwierzętom i ludziom. Róża symbolizowała słońce, ryba zaś – zmartwychwstałego Jezusa.
– A co pan tu widzi? – zapytała nasza przewodniczka i jednocześnie dyrektorka muzeum. – Falistą linię, pewnie symbol wody i życia – odpowiedziałem niezbyt pewnie. Pomyliłem się tylko trochę. Faktycznie chodziło o wodę, ale biegnąca wokół jajka fala symbolizowała także nieskończoność i ciągłe odradzanie się życia. Ozdobiona w ten sposób pisanka miała szczególne znaczenie. Nazywano ją bezkonecznikiem (czyli „taką, która nie ma końca”) i po poświęceniu w cerkwi traktowano jak amulet. Zawieszona pod ikoną lub położona na domowym ołtarzyku, chroniła przed złem, zwłaszcza przed czarami rzucanymi przez groźnych czarowników – molfarów.
Żeby bezkonecznik nabrał magicznej mocy, należało go napisać w okresie Wielkiego Postu, najlepiej w Wielkim Tygodniu. Wszystko musiało się odbywać zgodnie z odwiecznym rytuałem. Niezmienna była nawet kolejność nakładania farb i rysowania wzorów. – Złamanie przekazywanych z pokolenia na pokolenie zasad groziło tym, że pisanka się nie uda – tłumaczyła pani Jarosława. – Wszyscy w to wierzyli, więc nikt nie próbował niczego zmieniać.
Ludzie jak kurczakiW naszych czasach wiarę w magię zastąpiła wiara w pieniądz. Na huculskich bazarach piętrzą się więc stosy kolorowych wydmuszek. Zręczne malarki wytwarzają je niemal hurtowo. Zapewniają wprawdzie, że zgodnie z tradycją biorą się za „pisanie” dopiero w czasie Wielkiego Postu, ale sądząc po ilości towaru, ich przygotowania do świąt trwają o wiele dłużej niż 40 dni. Nietrudno też dostrzec różnicę między pisankami z targu i z muzeum.
Te pierwsze mamią kolorami, ale brakuje im precyzji wykonania dawnych mistrzyń. Tak, mistrzyń, bo chociaż zdarzało się, że za pisanie brali się mężczyźni, to generalnie było to zajęcie zarezerwowane dla kobiet. Tylko im starczało cierpliwości, by kruchą wydmuszkę pokryć misternym ornamentem, okleić wycinankami i płatkami wysuszonych kwiatów, albo – co chyba najbardziej niezwykłe – wyhaftować, przeciągając igłę z kolorowymi nitkami przez setki mikroskopijnych dziurek.
W gablotach obok pisanek z jaj kurzych, kaczych, gęsich, strusich, a nawet orlich stoją te zrobione z kamieni szlachetnych, szkła, drewna lipowego, fajansowe, porcelanowe, a także ażurowe, wykonane za pomocą wierteł dentystycznych. Zwyczaj zdobienia jaja – symbolu odradzającego się życia – jest bowiem bardzo rozpowszechniony: od Chin, przez Indie, Izrael, Egipt, po Kanadę i Stany Zjednoczone. A sześć tysięcy dowodów jego popularności spoczywa w stojących i wiszących gablotach na dwóch kondygnacjach kołomyjskiego Pisanka Muziej.
W salach, których ściany pomalowano na czerwono, panuje półmrok. Zwiedzający żartują, że czują się jak kurczaki w inkubatorze, i rzeczywiście, można odnieść takie wrażenie. Nie jest to jednak dodatkowa atrakcja, ale konieczność. Cenne zbiory trzeba bowiem chronić przed nadmiarem światła, by nie spłowiały.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.