Do redakcji weszła młoda kobieta. Burza rudych kręconych włosów, zielone oczy. Miała na sobie niezwykły zestaw ciuchów w różnych odcieniach fioletu i błękitu. Trudno było od niej oderwać wzrok. W ręku trzymała pęk białych tulipanów.
– Skąd masz te kwiaty, Marianno? – zapytała dziewczyna dzieląca z nią biurko. Olbrzymią halę, należącą do redakcji, podzielono szklanymi taflami na kilkumetrowe boksy. Ponoć na modłę amerykańską: wszyscy wszystkich widzą i słyszą. – Dostałam – odpowiedziała Marianna i poszła po wazon. – Kłamie – skomentowała siedząca naprzeciwko mnie Magda, redaktorka działu listów. – Na pewno sama sobie te kwiaty kupiła. Ale obciach!
Marianna pracowała w miesięczniku od niedawna. Naczelny, ponoć znajomy jej bogatego męża, przyjął ją, mimo że nie było wolnego etatu. Usłyszałam jeszcze, że Marianna mieszka sama w wynajętej kawalerce w nie najlepszej dzielnicy.
– Dziwisz się? To wariatka – dorzuciła inna „życzliwa” koleżanka. Przypomniała mi się Urszula, moja dawna szefowa z innej redakcji, która kupowała sobie kwiaty i twierdziła, że to od mężczyzny, który za nią szaleje. Ale przecież Marianna wcale nie musi postępować tak samo. Czułam do niej sympatię.
Któregoś dnia przysiadła się do mnie w bufecie. – Postawisz mi karty? – zapytała cicho. Zaprosiłam ją do domu. Przyszła ubrana równie kolorowo, jak wtedy, gdy ją widziałam z tulipanami. Uśmiechała się niepewnie, jakby bała się mojej wróżby. I nie czekając, aż rozłożę karty, zaczęła opowiadać. – Cztery lata temu postanowiłam pojechać do Londynu. Chciałam po studiach podszlifować język, zarobić na ciuchy. Trafiła mi się niezła praca. Tylko czułam się okropnie samotna.
reklama
Dopiero przed powrotem do kraju poznałam Polaka, Marka. Nigdy nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia. A jednak mnie dopadła. Jego też. Spędziliśmy ze sobą ostatnie dni, niemal nie wychodząc z mojego pokoju. Do dziś nie wiem, co mnie tak ciągnęło do domu.
Marek odwiózł mnie na lotnisko. Po wylądowaniu na Okęciu myślałam tylko o tym, żeby do niego zadzwonić. Sięgnęłam do torby i… okazało się, że moja komórka zniknęła! Z jego numerem telefonu. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nawet nie znam jego nazwiska. Ani on mojego. Byłam zrozpaczona. Przesiedziałam na lotnisku kilka godzin. Chyba miałam nadzieję, że ktoś odda mi telefon.
– Wróciłaś do Londynu? – zapytałam, rozkładając karty. – Wróciłam. Szukałam go nie tylko w tych miejscach, w których razem byliśmy. W kilku pubach u znajomych kelnerek zostawiłam mu wiadomość. I numer mojej nowej komórki. Poleciałam do Londynu jeszcze dwa razy. Całymi dniami chodziłam po mieście. Na próżno. Musiałam pogodzić się z tym, że już go nie zobaczę. Na Heathrow poznałam Andrzeja. Lot się opóźnił z powodu mgły. Andrzej był miły i jakby… nie całkiem obcy. Zapytałam go, po co tu przyjechał. – Skomplikowane sprawy rodzinne – wyjaśnił, niczego nie wyjaśniając.– Żona nie chce wrócić? – zażartowałam. – Ty będziesz moją żoną – odpowiedział żartem.
Andrzej przebojem wdarł się w życie Marianny. Po kilku miesiącach chodzenia do teatru, na kolacje, wyjazdach na weekendy wprowadziła się do jego pięknego domu. Nie zapomniała o Marku, ale już tak często o nim nie myślała. Przyjęła pierścionek zaręczynowy. – Na nasz ślub miał przylecieć jego przyrodni brat – powiedziała. – Nie zdążył. Zjawił się tydzień później. To był mój Marek.
Karty mówiły mi, że Marianna zostawiła wszystko dla swojej odnalezionej miłości. Zamknęła oczy i rzuciła się w przepaść. – Czy mogłam postąpić inaczej? Wynajęłam kawalerkę… Karty mówiły mi też, że love story dość szybko się skończyła. – Marek niczego mi nie tłumaczył, po miesiącu spakował się i wrócił do Londynu – przyznała. – A ja go nie zatrzymywałam.
Czekałam, kiedy zada mi pytanie, z którym, jak sądziłam, przyszła. Ale nie zrobiła tego. – Andrzej już ci wybaczył, przecież wiesz – powiedziałam niepytana. – Teraz ty musisz wybaczyć sobie. Warto, bo to on jest miłością twojego życia. Ale to także już wiesz.
Tydzień później szłam rano do pracy. Z daleka zobaczyłam Mariannę. Podszedł do niej mężczyzna z bukietem białych tulipanów. Jej ulubionych. Przez chwilę rozmawiali. – Patrzcie, znowu kupiła sobie kwiaty – odezwała się jedna z „życzliwych” redaktorek na widok wchodzącej Marianny. – Nieprawda, dostała je od męża – powiedziałam głośno, tak by wszyscy słyszeli.
Anna Złotowska
fot. shutterstock
"Wróżka" 3/2012
dla zalogowanych użytkowników serwisu.