Kajtusia poznałam w marcu 2005 roku. Był psem zaprzyjaźnionych ze mną starszych państwa. Dzielił ich miłość z suczką Gają i dwiema kotkami. Młodziutką miłość, bo znaleźli go niespełna dwa miesiące wcześniej.
Zdążył już przytyć i poczuć się pewnie. Nie wierzyłam, że ma „charakterek”, bo w jego oczach widziałam psiego anioła. Wyraz oczu zranionej sarny skrzyżowany z powłóczystym spojrzeniem amanta. Zarówno kolor sierści, jak i sylwetka przypominały mopsa. Tylko ta głowa. Ot, zwykły mokotowski dwarniaszka – znaleziony na Mokotowie i jego mieszkaniec.
Zawsze gdy odwiedzałam znajomych, witał się ze mną wylewnie i zachęcał do wspólnego zajęcia fotela. Przekonywał mnie, że jeśli nie dostanie kawałka sernika, umrze śmiercią głodową. Cóż, wiem, że nie powinnam, ale ulegałam. Za sernik lub herbatnika dostawałam najpiękniejszy psi uśmiech. Nigdy przedtem nie widziałam tak bogatej mimiki w psim wydaniu.
Im dłużej znałam Kajtka, tym bardziej wierzyłam jego oczom. I nie dawałam wiary temu, że „kawał z niego zarazy”. Martwiła mnie tylko sylwetka mojego ulubieńca. Jego pani lubiła słodycze. On też. Zaczął przypominać kajzerkę podpartą czterema zapałkami. Tylko łamiące serca spojrzenie było niezmienne.
Pewnego wieczoru usłyszałam w słuchawce telefonu tragiczną wiadomość: „Krystyna nie żyje. Pani Kajtusia zmarła, a jego pan popadł w rozpacz”. Wiedziałam, że samotny starszy człowiek nie poradzi sobie z dwoma psami i kotami. Jeszcze tego samego dnia pojechałam, by zabrać do siebie Kajtka i kotkę o imieniu Ufo. Tak jak on była dość nowym „nabytkiem” i mieliśmy nadzieję, że łatwiej zniesie zmianę domu. Nie oponowała, gdy zamknęłam ją w transporterze. Kajtek grzecznie wskoczył do samochodu. Uśmiechał się całą drogę i wyglądał przez okno z wyraźnym zainteresowaniem.
reklama
Wszyscy mieszkańcy mojego domu podjęli „gości” z honorami. Chyba nie wiedzieli jeszcze, że to nie goście. Co do Ufo, honory były w pełni uzasadnione. Tak uroczo skromnej kotki nie znałam wcześniej. Przez pierwsze dni kryła się po kątach. Naprawdę zaniepokoiłam się, gdy kotka wyniosła się pod taras. Wprawdzie lato było gorące, ale miejsce kota jest na poduszkach, a nie w mrocznej wilgotności tarasowych fundamentów. Na nic zdały się kiciania i próby przekupstwa. Czarna kotka wybrała ciemny zakątek.
Minęły dwa tygodnie. Dawny opiekun zapowiadał rychłą wizytę. Kłamałam, że z Ufo wszystko dobrze. Co do Kajtka, nie musiałam tego robić. Wyglądał na zadowolonego. Zaprzyjaźnił się z psami, koty go zaakceptowały. „Jutro wpadnę”, usłyszałam w końcu kiedyś. Jak wytłumaczę nieobecność Ufci?
Przyjechał. Weszliśmy do domu, gdzie Kajtek pląsał w powitalnym tańcu wraz z innymi psami. Wieczór był ciepły, tarasowe drzwi otwarte na oścież. Siedliśmy przy herbacie i wtedy zobaczyłam, że Ufo siedzi na kanapie. Choć mówiłam jej, że musi podjąć gościa, nie wierzyłam w powodzenie tej tyrady. Ufo przeciągnęła się i jakby od niechcenia podeszła do swojego pana.
Zbliżała się pora rozstania. Kajtek przykleił się do moich nóg. Mówił swoim zniewalającym spojrzeniem: miło było, ale ja tu zostaję. Mnie też zrobiło się miło. Podobnie było z Ufcią. Tak jakby wcześniej czekała na swojego pana, aby przekonać się, czy ją zabierze. „Jeśli nie, to znaczy, że teraz mogę tutaj poczuć się jak w domu”. Od tamtego dnia nawet nie zajrzała pod taras.
Inaczej sprawa ma się z Kajtkiem. Myślę, że nowy dom przypadł mu do gustu od pierwszego dnia. Też czekał na odwiedziny dawnego pana, a ponieważ jeszcze nie znał mnie zbyt dobrze, bał się, że go zwrócę. I udawał, że „te oczy” nie mogą kłamać. Następnego dnia po wizycie zaczął się zmieniać, choć spojrzenie dalej zniewalało.
Mimo niewielkich rozmiarów postanowił zdominować wszystkie psy. Zaczął od Ciapka, bo największy. Chodził wkoło osiemdziesięciokilowego olbrzyma na sztywnych łapach. Jeżył sierść i kłapał zębami. Ciapek był pacyfistą. Nie zwracał uwagi na tę mopsokształtną pchłę. To jeszcze bardziej rozjuszało Kajtka – podgryzał mu pęciny.
Dziś Ciapuś już nie żyje, ale Kajtek dalej szuka zaczepki z Drapkiem lub Bubkiem. Na jego korzyść przemawia aprobata dla płci pięknej i mniejszych od niego „facetów”. Dlatego Pinio, Bolek, Czikita, Sarna i Lusia nie są obiektem ataków. Kajtek miał już wiele przezwisk, ale dwa pasują doń najbardziej. Kajman, bo szczerzy się jak krokodyl.
Zapalnik, bo uwielbia wszczynać akcję „wróg za płotem”. Kilkanaście razy dziennie podnosi larum swoim świdrującym uszy dyszkantem. A pozostałe psy zawsze dają się nabrać. Pędzą do płotu, a on w tym czasie podgryza im portki i ogony. Kochamy go, choć „kawał z niego zarazy”.
Dorota Sumińska
doktor weterynarii,
prowadzi w radiu i telewizji popularne programy o zwierzętach fot. shutterstock "Wróżka" 3/2012
~mysza