Anna Oster wyczuwa śmierć i hipnotyzuje świadków. Szósty zmysł pomaga komisarz z serialu „Instynkt” rozwiązać każdą kryminalną zagadkę. Prawdziwi policjanci nie lubią słowa intuicja. „On ma nosa”, mówią o tych, którzy potrafią wypatrzyć ślad, prowadzący prosto do przestępcy.
Policjanci niewytłumaczalnego wolą nie tłumaczyć. W stołecznej drogówce przypadek wicenaczelnika, młodszego inspektora Wojciecha Pasiecznego, wyjaśniają raczej przeczuciem niż instynktem. Od lat jest bowiem regułą, że wypadki śmiertelne najczęściej zdarzają się właśnie na jego zmianie. W komendzie na Waliców mówi się, że „jak naczelnik na nasłuchu, na pewno ktoś umrze”.
– Sam w to nie wierzę, ale ostatnio kolega zamienił się na zmiany. Pogoda była niewypadkowa, spokój na ulicach, a i tak, zanim dobrze usiadłem przy biurku, już jechałem do wezwania – mówi inspektor.
Przeczucie budzi policjanta
To można jeszcze uznać za przypadek. Mniej jasne jest, dlaczego przez lata prowadzenia nocnego pogotowia wypadkowego Wojciech Pasieczny budził się na kilkanaście minut przed wezwaniem.
– Za każdym razem, kiedy wzywano mnie do wypadku, wcześniej wyrywał mnie ze snu niewytłumaczalny niepokój. O trzeciej, czwartej w nocy nagle otwierałem oczy z przeświadczeniem, że zaraz coś się wydarzy. Ledwo udało mi się zasnąć, dzwonił telefon. Znów ktoś zginął za kierownicą – opowiada inspektor.
Choć policjanci wiele zagadek kryminalnych rozwiązują w sposób niewytłumaczalny, wolą to tłumaczyć raczej doświadczeniem. Tuż przed Bożym Narodzeniem w garażu domku jednorodzinnego pod Warszawą gospodyni znajduje zwłoki swojego chlebodawcy.
reklama
Wygląda na to, że profesor Adler popełnił samobójstwo i dochodzeniowcy z komendy stołecznej chcą sprawę zamknąć. Ale w paradę wchodzi im nowa pracownica wydziału – Anna Oster, grana przez Danutę Stenkę. Panikomisarz z glockiem za pasem zaczynagrzebać w śmietniku i znajduje więzy, którymi skrępowano ręce nieboszczyka.
Tak zaczyna śledztwo, które doprowadzi do wyjaśnienia morderstwa sprzed lat. Bohaterce serialu „Instynkt” wolno więcej niż jej kolegom w rzeczywistości. Może na przykład – wbrew rozsądkowi i regulaminom – przysiąc stroskanej mat-ce, że odnajdzie jej syna. Bo dla Oster sen pani Małeckiej, w którym woła on o po-moc z wykopanego w lesie grobu, ma taką wartość dowodową, jak odciski palców.
Instynkt psa Instynkt w języku prawdziwych policjantów nie występuje. Chyba że chodzi o psa. Jednak bywa, że rzeczywistość wymyka się ich terminologii lub po prostu się w niej nie mieści.
– Bez przeczucia nie ma dobrego detektywa. Na sukces składa się doświadczenie, znajomość psychologii, ale też to coś, co każe zajrzeć tam, gdzie nikt inny by nie zajrzał, skręcić we właściwą ścieżkę – mówi kryminalny z 20-letnim doświadczeniem z warszawskiej policji. I wspomina historię zaginięcia pielęgniarki. Kobieta co prawda zgłaszała wcześniej na komendzie, że jest nękana przez byłego chłopaka, ale na początku nic nie wskazywało na to, że nie żyje. To właśnie przeczucie sprawiło, że uważniej zaczął przypatrywać się tej sprawie.
– Nie mogliśmy znaleźć jej ciała, były chłopak miał alibi, ale coś kazało mi wierzyć, że tej kobiety już nie ma – opowiada policjant. I jak w serialu „Instynkt”, udało się wyciągnąć prawdę od zabójcy. Większość historii w serialu Patryka Vegi jest, jego zdaniem, mało prawdopodobna. – Gdyby któryś z policjantów próbował tłumaczyć mi, że mamy uwierzyć w sen matki zaginionego, bo myśli to impulsy elektryczne, a skumulowaną w nich energię odbiera osoba bliska, wysłałbym go na badania – tłumaczy.
Za policyjnym nosem „Nos” nie opuszcza inspektora Wojciecha Pasiecznego, gdy zaczyna ścigać sprawców wypadków – jak mówią policjanci – „z ucieczką”. I znany jest z niezwykłej skuteczności. Ciemno, brak świadków, odłamek lakieru albo kawałek stłuczonego reflektora i zmasakrowane ciało na drodze. Gdzie szukać sprawcy? Sam nie wie, dlaczego zarządza poszukiwania w zachodniej części lasu. I nie zastanawia się nad tym, dlaczego właśnie on odnalazł porzucony samochód, dosłownie na chwilę oddalając się od reszty ekipy dochodzeniowej.
– Kiedyś zabójca ukrył auto kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie dreptałem. Innym razem wszedłem w krzaki, w które wjechał uciekinier – opowiada. „Przy ucieczkach” praca śledcza dopiero się wtedy zaczyna. A po ustaleniu właściciela auta trzeba mu jeszcze udowodnić zabójstwo. To nie zawsze bywa proste. Marek B., który 3 października 2003 roku przejechał na pasach przy Pułkowej w Warszawie babcię z dwojgiem wnucząt, od początku nie chciał się przyznać. Kiedy wymijając auto, które zatrzymało się przed zebrą, z impetem wpadł w przechodzących ludzi, tylko dodał gazu.
Potem porzucił forda w krzakach, wybił w nim szybę i uciekł do domu. Inspektor Pasieczny 46-letniego Mar-ka B. odnalazł szybko, ale wszystko wskazywało na to, że to nie on jest zabójcą. Pasieczny nie potrafi wytłumaczyć, co nie pozwoliło mu uwierzyć w ton niewiniątka, kiedy Marek B. tłumaczył, że cały dzień przejeździł autobusami.
– Kierowca kłamał do końca, nawet kiedy przedstawiliśmy mu dowody. Do winy przyznał się dopiero, gdy rodzina zabitych zdecydowała się pójść z nim na ugodę. Dostał dzięki temu dziewięć, a nie 12 lat więzienia – wspomina Pasieczny.
Komisarz Annie Oster z serialu „Instynkt”, granej przez Danutę Stenkę, wolno więcej niż prawdziwym policjantom. Ale i oni przyznają, że bez przeczucia nie ma dobrego detektywa. Hipnozą czy sposobem – Nigdy nie zdarzyło mi się, tak jak komisarz Oster, wejść do czyjegoś domu i stwierdzić, że jego mieszkaniec już nie żyje. Albo spojrzeć na podejrzanego i od razu wiedzieć, że to on jest mordercą – mówi wspomniany już dochodzeniowiec z Warszawy. Serialowa policjantka nie tylko czuje, czy ktoś zginął sam, czy z rąk zabójcy, ale jest w stanie odgadnąć uczucia towarzyszące ofierze przed śmiercią. Wie też, kiedy podejrzany lub świadek nie mówi całej prawdy i potrafi wyciągnąć z niego zeznania... hipnozą.
– Znam milion sposobów na zmuszenie świadka do mówienia, są chwyty psychologiczne, które działają niezawodnie. Ale żeby hipnotyzować kogoś wprawianą w ruch pięciozłotówką? Przecież ja sam w to nie wierzę – śmieje się policjant. Nie neguje niestandardowych metod śledczych policjantki, granej przez Danutę Stenkę.
– Nie hipnotyzowałbym nikogo monetą, ale wchodzenie w psychikę przestępcy to nic niezwykłego. To jest konieczne, żeby odtworzyć wydarzenia i dojść do motywów. Tylko policjant nazwie to dedukcją, i nie będzie się w tym doszukiwał ingerencji sił nadprzyrodzonych – tłumaczy.
Cuda wytłumaczone Skuteczność komisarz Anny Oster przekracza ludzkie możliwości. W policyjnej codzienności wiele z tych cudów da się jednak wytłumaczyć. Na policjantów ze stołecznego komisariatu rzecznego często patrzą jak na wróży, kiedy z bezkształtnej twarzy topielca wyczytują rysy i dopasowują do zdjęcia zaginionego. Oni sami nie widzą w tym nic nadzwyczajnego: – Po latach to normalne. Potrafimy w najgorzej nawet zachowanych zwłokach dostrzec człowieka. Bo po tatuażu, charakterystycznym zgryzie czy pieprzykach nie sztuka kogoś zidentyfikować – mówi aspirant sztabowy Paweł Brzeziński, kierownik tamtejszego zespołu kryminalnego. To, co laikowi wydaje się niewykrywalne, dla policjanta bywa niezwykle proste.
– Kiedy jeszcze nie było komputerów, zbieraliśmy fotografie zaginionych z gazet i wpatrywaliśmy się w nie, porównując ze zwłokami, wyrzuconymi przez Wisłę. Ta umiejętność została. Teraz wystarczy pamięć, skojarzenie faktów. Jedziemy do rodziny po ślad DNA, np. ze szczoteczki poszukiwanego i zazwyczaj okazuje się, że się zgadza – tłumaczy kryminalny.
Kto ze śmiercią się przyjaźni Wskazówki, które przekazały im zapłakane matki czy żony zaginionych, też na długo zapadają im w pamięć. Nawet po latach potrafią skojarzyć czyjąś bliznę, znamię, odkształcenie na nodze. Pomaga to zidentyfikować nawet wrzucone do Wisły kończyny. – Ale – jak dodaje – są ludzie, z którymi „śmierć się przyjaźni”.
Kiedy pracowałem w sekcji poszukiwawczej, martwi zawsze trafiali do mnie. Osoby zaginione, zgłaszane do mojego kolegi, zwykle szczęśliwie się odnajdywały. A ja po miesiącu identyfikowałem w odnalezionym na działkach ciele mojego zaginionego. Gdy kierownik przydzielał sprawy, mówiłem: dobrze mu życzysz, nie dawaj go do mnie. Może to przypadek – zastanawia się Paweł Brzeziński, zawieszając głos. Koledzy z komendy złośliwie nazwali go „jasnowidzem”.
Złośliwie, bo jasnowidze w policji nie mają poważania. – Rodziny wierzą im bardziej niż dowodom, a media wyolbrzymiają ich sukcesy – tłumaczy dochodzeniowiec. – Jak to wygląda na- prawdę? Przyjdzie taki nawiedzony, obwącha koszulę, zaciśnie powieki i mówi, gdzie mamy kopać. A potem przeważnie nic z tego nie wynika.
Jednak, choć jasnowidze mają niespełna dwuprocentową skuteczność (według danych Komendy Głównej z 2006 r.), w policji się ich nie lekceważy. Przede wszystkim, żeby nie ranić uczuć najbliższych, którzy szukając pomocy u wizjonerów, łapią się ostatniej nadziei na odnalezienie dziecka.
– Nikt nie powie posiwiałemu w kilka godzin ojcu i spłakanej matce, że mapkę, którą jasnowidz oznaczył w transie, mogą wyrzucić na śmieci. Bierze się więc ekipę, psy, sprzęt i jedzie na miejsce. I przeważnie przepada kilka tysięcy z kieszeni podatnika i kilkaset złotych z rodzicielskich oszczędności. Ale rodzina prędzej uwierzy w to, że niedokładnie kopaliśmy, niż w błąd jasnowidza – mówi stołeczny kryminalny. – Za kilka dni historia się powtarza. Nie możemy jednak odmówić. Każdą wskazówkę rodziny traktuje się jako poszlakę.
Paweł Brzeziński z komisariatu rzecznego siłę wiary w jasnowidzów poznał kilka lat temu, kiedy w Wiśle utonął młody chłopak. – Byli świadkowie, znaliśmy miejsce, w którym porwała go rzeka i tylko ciała nie mogliśmy znaleźć. Któregoś dnia na komisariat przyszli rodzice chłopaka i powiedzieli, że możemy odwołać nurków, bo ich syn żyje. Jasnowidz ujrzał go skrępowanego i twierdzi, że chłopak został uprowadzony. Nawet gdy odnaleźliśmy już ciało, a tożsamość potwierdziły badania genetyczne, rodzice nie chcieli tego przyjąć do wiadomości – mówi Paweł Brzeziński.
Intuicja policjanta Komisarz Oster z „Instynktu” nasi rozmówcy posłaliby może nie do stu diabłów, co do policyjnego psychologa.
– Zresztą, gdyby była prawdziwą policjantką, swoje sukcesy też wolałaby tłumaczyć policyjnym nosem – mówią. Nosowi czy niezwykłej intuicji policjantki zawdzięcza wolność porwana spod domu rodziców w wieku 11 lat Jaycee Lee Dugard. Allison Jacobs woli mówić o intuicji matki. To ona kazała jej przyjrzeć się porywaczowi Craigowi Garrido, kiedy pojawił się na kampusie University of California w Berkeley z dwójką dzieci.
Nie tylko poleciła mu zjawić się następnego dnia na posterunku, ale jeszcze dokładnie go sprawdziła. I tak śledztwo, którym przez 18 lat zajmowali się najlepsi agenci FBI, zostało zakończone dzięki jednemu spojrzeniu w oczy małych dziewczynek, które towarzyszyły Garrido. Bo to właśnie w nich policjantka zobaczyła, jak powiedziała dziennikarzom: „to coś, choć sama nie wiem co” – co ją zaniepokoiło...
Według Wojciecha Pasiecznego, policyjny nos wykształca się przez lata służby. Stary policjant automatycznie macha lizakiem przed samochodem nietrzeźwego czy kierowcy z nieważnym prawem jazdy. I będzie sprawdzał tak długo, aż przekona się, co kazało mu wybrać akurat jego. – To analityczny umysł plus lata doświadczenia i wprawa składają się na tę niezwykłą umiejętność.
Jeśli podobny schemat powtarza się niemal zawsze, potem już się nad nim nie zastanawiamy – tłumaczy. A Paweł Brzeziński dodaje, że po tysiącu rozmów z przestępcami, godzinach obserwacji ich spojrzeń i gestów, nietrudno zauważyć, że ktoś ma nieczyste sumienie. Doświadczeni policjanci mają w oczach rentgena. To on pozwala im czytać intencje i charaktery. Wiedzieć, kto ma coś na sumieniu, a kto jest czysty. Wyłuskać z tłumu nawet potencjalnego zabójcę. A potem już tylko mieć go na oku.
Jasnowidz lepszy niż policja
Jeden z najsłynniejszych jasnowidzów w Europie, Stefan Ossowiecki zdolności telepatyczne odkrył w sobie jako 14-latek. Wkrótce doszła do nich umiejętność telekinezy, pozwalającej wprawiać w ruch przedmioty siłą woli. Świadkowie „cudów” Ossowieckiego to m.in. uczniowie i nauczyciele, których zadziwił, odczytując pytania egzaminacyjne zamknięte w zalakowanej kopercie. Posiadał zdolności psychometryczne, pozwalające widzieć osoby i sytuacje tylko dzięki przedmiotowi, który do nich należał. Miał też dar widzenia aury.
Twierdził, że biała oznacza bliską śmierć. Po pierwszej wojnie światowej Ossowiecki pomógł m.in. znanemu niemieckiemu przemysłowcowi wyjaśnić losy jego zmarłej córki. Tylko dzięki jej rękawiczce stwierdził, że dziecko zostało zgwałcone, a jego zwłoki zakopano na siódmym kilometrze trasy Berlin–Monachium, za rogatkami Berlina, po lewej stronie szosy, pod dużym grabem. Potem wskazał w policyjnym rejestrze zdjęcie mordercy dziecka.
W 1939 r przemysłowiec przyjechał do Warszawy jako pułkownik Wehrmachtu z listem Hitlera, gwarantującym Ossowieckiemu nietykalność. Inżynier przewidział II wojnę światową, powstanie warszawskie, a także własną śmierć w gmachu Głównego Inspektoratu Sił Zbrojnych przy Alejach Ujazdowskich 5 sierpnia 1944, podczas powstania warszawskiego.Karolina Kowalska
fot. akpa, Pap, shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.