Reszta dzieci w przedszkolu chce zostać aktorkami albo astronautami, a po kilkunastu latach i tak ląduje na spokojnej posadce za biurkiem.
Ale jeśli czteroletnia Edytka mówi, że będzie gwiazdą estrady (strażakiem/fizykiem jądrowym/lekarką etc.)… to nią zostanie, na bank. Trudno się pozbyć wrażenia, że ten mały uparciuch rodzi się z gotowym planem na życie.
Inni się obijają, marudzą, próbują to tego, to tamtego, a Edyta prze do przodu jak lodołamacz i odhacza kolejne punkty. Potrafi narzucić sobie żelazną dyscyplinę i oprzeć się każdej pokusie.
Jest zabójczo obowiązkowa i zatrważająco uparta – powtarzanie tysiące razy tego samego piruetu czy wypełnianie dzień w dzień setek druczków to dla niej pestka. Po dniu zapełnionym sumienną pracą Edyta wraca do schludnego, eleganckiego mieszkania, w którym każdy przedmiot ma swoje miejsce. Nie uświadczysz tam zagubionej skarpetki za kanapą ani niedoprasowanej zasłony. I wszystko pięknie, tyle że owo zamiłowanie do ładu miewa fatalny wpływ na… życie uczuciowe Edyty, która nie ścierpi w swoim domu bałaganiarza.
Może być zakochana po uszy – dzielnie zniesie oglądanie niekończących się meczów w telewizji, późne powroty z pracy, a nawet striptiz na wieczorze kawalerskim, ale wystarczą brudne skarpety na podłodze obok wanny, a trafi ją szlag. Wtedy cała tłumiona tygodniami agresja eksploduje jak Wezuwiusz w roku pańskim 79 i nastąpi spektakularny napad złości.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.