Strona 1 z 3
Co ślub to ślub – łudzi się wiele kobiet. Rozwieść się trudniej, niż rzucić wieczną narzeczoną. Ale uwaga! Możesz trafić na egzemplarz, który ochoczo pada na kolana i przysięga miłość aż do… następnego ślubu! Na nałogowca, który co parę lat zmienia żonę na nowy model…
Kiedy Paul McCartney ogłosił, że znów będzie się żenił, wszyscy pytali: Chłopie po co ci to? Zapomniałeś, że poprzedni rozwód kosztował cię 12 milionów funtów! Dlaczego dla niektórych mężczyzn nawet trzy śluby to za mało?
Dla Mariusza ślub jest jak umowa o pracę. Cezary darowuje nim małżonce zasłużoną godność. Adam – udowadnia, że myśli o niej poważnie. Wszyscy kilkakrotnie żonaci, nie zawahaliby się ożenić jeszcze raz. Bo ślub to akt własności niekoniecznie dożywotniej.
Na ostatnim ślubie 50-letniego Cezarego patchworkowa rodzina stawiła się prawie w komplecie.
Syn z radością przyjął propozycję zostania świadkiem, również dlatego, że nigdy nie przepuściłby okazji, by dopiec żonie numer trzy, która przez sześć smutnych lat pełniła funkcję jego matki i obowiązki macochy. Ośmioletnia córka z trzeciego małżeństwa – młodsza druhna – skwapliwie poprawiała welon panny młodej, a pierworodna, owoc związku z żoną numer jeden, jako rówieśniczka żony numer cztery poproszona została na świadkową.
Gdyby nie nieobecność żony numer trzy, świeżo rozwiedzionej i – nie wiedzieć czemu – nadal chowającej urazę, Cezary miałby przy sobie wszystkie kobiety, które kiedykolwiek znaczyły coś w jego życiu. Żona numer jeden i żona numer dwa siedziały obok siebie, pogrążone w rozmowie na temat brzucha żony numer cztery i fasonu sukienki – ich zdaniem zdecydowanie zbyt skromnej. Obie matki Cezarego – biologiczna, która wychowywała go do 10. roku życia i macocha, która przejęła jej obowiązki po rozwodzie rodziców, patrzyły z miłością na troje wnuczków. A nowi partnerzy żon numer dwa i trzy uśmiechali się pod wąsem, ciesząc się już na wesele, zakrapiane domowej roboty „cezarówką”.
reklama
28-letnią Monikę, żonę numer cztery, Cezary poznał, kiedy w małżeństwie z Kaśką nie układało się już od czterech lat. Zjadały ich kłótnie o pieniądze i wieczne utyskiwania Kaśki, której marzyło się zostanie w domu i wychowywanie dzieci. Ale przede wszystkim – jej problemy z zajściem w kolejną ciążę, obsesyjne sprawdzanie śluzu i bieganie do kliniki płodności (kilkaset złotych za wizytę). Cezary był cierpliwy. Przez pierwsze dwa lata po urodzeniu Kasi-Juniorki z radością pracował nad powiększeniem rodziny i opłakiwał dwa „aniołki”, których Kaśce nie udało się donosić. Przez kolejne dwa lata seks na komendę przychodził mu z pewnym trudem, a pęczniejąca od hormonów, wiecznie poirytowana żona zaczęła go drażnić.
Monika na początku była tylko koleżanką z pracy, piękną fantazją żonatego pięćdziesięciolatka. Kiedy zaczęła mu okazywać zainteresowanie, znowu poczuł się atrakcyjny. Ale lojalność wobec żony była silniejsza. – Tak, pani Moniko, ma pani rację. Ten projekt ma szansę powodzenia – mówił, kiedy nachylała się nad jego komputerem, żeby śledzić zmiany, jakie nanosił na prezentacji. A ustawiczne pytania i zachwyty nagradzał ojcowskim, pobłażliwym uśmiechem.
Kiedy pierwszych kilka razy została po godzinach, pomyślał, że jest pracoholiczką. I że zaangażowanie w pracę to lepszy powód niewychodzenia z firmy niż lęk przed powrotem do domu. Szybko zrozumiał, że uzupełnianie strategii reklamowych nie jest dla Moniki tak istotne, jak ich wspólne kawki i pizza, zamawiana około 21.
Przez kolejne pół roku stworzyli cały system rytuałów. Wiadomo było, że o 19 w firmie nie będzie już nikogo poza nimi i strażnikiem. Że o 19.15 Cezary przejdzie do kuchni, nieodmienne dziwiąc się: „Ty jeszcze tutaj?”, a ona zadrwi: „Przyganiał pracoholik pracoholikowi”. I że przeniesie swój laptop do jego gabinetu, żeby pracowało się raźniej. Potem, około północy, on odwiezie ją do domu, choć to dokładnie w odwrotną stronę, i po godzinie położy się obok śpiącej już Kaśki, unikając wyrzutów i sprawozdań z kolejnego nieudanego in vitro.
Nie potrafi powiedzieć, kto pierwszy nie wytrzymał – on czy Kaśka. Nie wie, na ile pojawienie się Moniki wpłynęło na wybuch. Na to, że tej pamiętnej, przedświątecznej soboty, powiedział Kaśce słowa, których nie da się cofnąć, których nie wymazałyby lata terapii. Że małżeństwo z nią przypomina kolonię karną, że osoba, w której się zakochał, zamieniła się w pulardę z ambicjami kwoki. I że jak nie odejdzie, to zwariuje. Potem, z jedną walizką i laptopem, wprowadził się do Moniki.
– Nie było już czego zbierać – tłumaczy, pytany o przyczyny rozwodu, oczywiście z jego winy. A dlaczego poprosił Monikę o rękę? – Bo kobiety nie wypada stawiać w roli kochanki. Mężczyzna, który kocha, daje kobiecie godność – tłumaczy. – Tak jak swoim przyszłym dzieciom, których dzięki temu nikt nigdy nie nazwie bękartami.
W przeciwieństwie do Cezarego Mariusz odchodził od drugiej żony z podkulonym ogonem i poczuciem winy, które nie opuściło go do dziś.Widzi je w oczach dorosłego już syna. Nie może słuchać o dzieciach samotnych matek. Kiedy wyprowadzał się od Baśki, mały Mateusz przywarł mu do łydki i nie chciał wypuścić z domu. A potem robił tak za każdym razem, gdy Mariusz wpadał do byłej żony, a to naprawić kran, a to uszczelnić okna, a to poczekać na hydraulika, kiedy Baśka była w pracy. Zapłakana buzia nie daje mu spać skuteczniej niż ofiary zabójstw, jakie zdarza mu się oglądać w pracy.
Dochodzeniowiec z prawie 20-letnim stażem potrafi spokojnie rozmawiać z zabójcą, ale traci nerwy przy alimenciarzach. Zabiłby ścierwo, które nie daje pieniędzy na własne dziecko. Na Mateusza skwapliwie oddaje kilkaset złotych miesięcznie, funduje wakacje i studia. Sam może chodzić w starych butach, jeździć tramwajami i nie wykupić karnetu na siłownię, ale Mateusz i 13-letnia Pola mają mieć wszystko.
Mimo to te 15 lat temu uczucie do Marty, toczka w toczkę Baśki, tylko pięć lat młodszej, wygrało z miłością do syna i łzami jego matki. Zakochał się po same uszy, szalał na myśl, że ktoś może mu zabrać tę blond piękność. Kiedy po pół roku bycia kochanką zagroziła, że odejdzie i zażądała, by rozwiódł się z żoną, uległ. Poza tym, głupio by mu było, gdyby Baśka dowiedziała się od osób trzecich. Marta mieszkała blok dalej, z Baśka znały się od dzieciństwa. Sam nie czuł się w porządku, przyprawiając żonie rogi z sąsiadką. On był szczelny, ostrożny, ale Marcie mogło się wyrwać kilka słów za dużo. Najwytrawniejsi oszuści wpadali przez najprostsze błędy. Dlaczego i on nie miałby się wyłożyć na najprostszej sprawie?
Na pytanie, czy nie ma wyrzutów sumienia wobec Baśki, odpowiadał, że najpierw musiałby mieć sumienie. Tłumaczył matce i byłej teściowej, że akt małżeństwa to dokument, który jak każdy traci na aktualności. I że rozwód nie wymazuje Mateusza – ani z jego dowodu, ani z życia, ani z serca. – Głupio, ale rozwiodłem się z czystej uczciwości.
– Nie chciałem stawiać Baśki w sytuacji, w której sam nie chciałbym zostać postawiony – mówi. Marcie teoretycznie mógłby odmówić. Trzecie małżeństwo to ryzyko kolejnych alimentów, również dla eks-małżonki, której pogorszyłby się poziom życia, no i kolejnego orzeczenia o winie w przypadku rozwodu. Ale Mariusz lubi mieć porządek w papierach i nie ucieka od odpowiedzialności.
Tak, jak nie uciekł przed nią po raz pierwszy, jako 19-latek, kiedy dziewczyna powiedziała mu, że jest w ciąży i muszą się pobrać. I choć ciąży nie było, a rozwodził się dopiero po dwóch dość szczęśliwych latach, zakłóconych pojawieniem się Baśki, miał poczucie wywiązania się z obowiązku.
– Na każdym polu życia trzeba być w porządku – wobec przełożonego, wobec fiskusa i wobec rodziny. Jeśli komendant może wyegzekwować ode mnie posłuszeństwo, a urząd skarbowy zmusza mnie do płacenia podatków, to dlaczego żona nie miałaby mieć papierka, który gwarantuje mój udział w finansowaniu rodziny? I płynność w sytuacji, kiedy dokument zostanie anulowany? – pyta poważnie Mariusz.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.