Strona 1 z 2
Trudno w to uwierzyć, ale wszystko. „Czytanie pisma nosem” to nie oszustwo ani cud – tylko kwestia treningu.
Ludzka skóra jest niebywale wrażliwa na dotyk. Na tyle, żeby wyczuć pod palcami nie tylko mikroskopijnie cienką warstwę farby drukarskiej, ale też jej kolor!
Róża Kuleszowa wychowała się w rodzinie niewidomych w Niżnym Tagile w Związku Radzieckim. Sama miała świetny wzrok, ale dzięki domownikom nauczyła się czytać alfabetem Braille’a. I nie tylko.
Wiosną 1962 roku zgłosiła się do neurologa Józefa Goldberga. Twierdziła, że potrafi „widzieć palcami”. I rzeczywiście, wodząc z zamkniętymi oczami dłonią po barwnych powierzchniach, trzecim i czwartym palcem prawej ręki potrafiła określić ich kolor. W ten sam sposób odczytywała też tytuły w gazetach. Twierdziła, że to kwestia treningu. – W ciągu ostatnich lat ćwiczyłam średnio po sześć godzin dziennie – mówiła.
Początkowo sądzono, że dwudziestoletnia Kuleszowa przez ten czas wytrenowała w sobie niesłychaną wrażliwość dotykową, dzięki której była w stanie rozróżnić nie tylko fakturę powierzchni, ale też grubość warstwy farby i na tej podstawie określić jej kolor. Ale kiedy podczas spotkania Towarzystwa Psychologicznego na podstawie dotyku opisała osobę z fotografii i rozpoznała kształt kolczyków noszonych przez kobietę na… znaczku pocztowym, nawet największe niedowiarki musiały uznać, że „coś w tym jest”.
Tym bardziej że wyczulenie dermo-optyczne Kuleszowej podlegało tym samym prawom co widzenie oczne – niebieski kwadrat oświetlony promieniami czerwonymi badana określała jako fioletowy (podobnie jak widział go wzrokiem eksperymentator). I kiedy kilka miesięcy później Róża przez grubą szybę rozpoznała kolor atramentu, jakim napisany był list, nad jej przypadkiem zaczęły dumać najtęższe głowy radzieckiej nauki z Instytutu Biofizycznego Akademii Nauk ZSRR w Moskwie. A o Róży pisał nawet amerykański „New Scientist”.
reklama
Czym skóra widzi? Kuleszowa nie była pierwszą osobą, która widziała przez skórę. Świat nauki zainteresował się zjawiskiem dermooptyki już pod koniec XIX wieku. Wtedy to francuski psychiatra Cesare Lombroso opisał przypadek kobiety, która tracąc wzrok, zaczęła widzieć… lewym uchem – ponoć rozpoznawała nie tylko przybliżone do małżowiny przedmioty, ale też była w stanie przeczytać nią drukowany tekst! Francuski naukowiec nie potrafił jednak racjonalnie wytłumaczyć tego zjawiska, o czym świadczy fakt, że opisał je w pracy poświęconej hipnozie i spirytyzmowi. A świat „poważnej” nauki włożył dermooptykę między bajki.
W latach 20. XX wieku zagadnienie ponownie trafiło na salony. A w zasadzie do gabinetu francuskiego pisarza Julesa Romainsa. Twierdził on, że zdolność widzenia „przez skórę” posiada wielu ludzi i że można rozwijać ją dzięki treningowi. Zdaniem Romainsa najlepszymi „czytnikami” okazywały się dłonie i twarz, ale dopuszczał on też możliwość rozpoznawania barw bezdotykowo – przez samo zbliżenie dłoni. Co więcej, jego spostrzeżenia potwierdzali świadkowie eksperymentów. I to nie byle jacy. Zwolennikami Romainsa byli między innymi słynny filozof Henri Bergson i równie słynny pisarz Anatol France. Ale nawet ich autorytety nie zmieniły nastawienia jajogłowych.
Kontrowersje budziły również metodologia i dalekie od laboratoryjnych warunki, w jakich przeprowadzono doświadczenia. Podejrzewano nie tylko niezwykłe zdolności dotykowe badanych czy telepatię, ale też zwykły przekręt. Wprawdzie nikomu nie udało się zdemaskować oszustwa, ale i tak nie poprawiło to atmosfery wokół dermooptyki. Niedźwiedzią przysługę zjawisku oddali jego orędownicy, rozpaczliwie próbujący je wytłumaczyć obecnością w skórze ocellów (czyli światłoczułych komórek, które miałyby działać na podobnej zasadzie co prymitywne oczy nicieni i meduz). Niestety, mimo kompleksowych badań dermatologicznych w ludzkim naskórku nie udało się znaleźć żadnych tworów podobnych do czopków i pręcików siatkówki oka.
Oczy – kapitalistyczny przeżytek? To, co zniechęcało badaczy po jednej stronie Żelaznej Kurtyny, na ich rywali z drugiej strony podziałało jak trąbka na capstrzyk. Radzieccy naukowcy, przeczuwając możliwości, jakie widzenia skórne daje w pracy z niewidomymi, przeprowadzali coraz to nowe eksperymenty. Na ich podstawie wykazano, że potencjalną zdolność „widzenia” ma cała ludzka skóra. Badani rozpoznawali kolory nie tylko opuszkami palców (Kuleszowa) czy uchem (pacjentka Lombrosa), ale też plecami, brzuchem, nosem, łokciem, językiem i podniebieniem.
Określono również, że czytając skórą, badani odbierają wrażenia o charakterze termicznym. Barwy, które malarze tradycyjnie określiliby jako ciepłe, w widzeniu „przez skórę” rzeczywiście są odczuwane jako ciepłe, zimne zaś jako zimne. Doktor Abram Nowomiejski po przeanalizowaniu wyników wszystkich badań nad dermo-optyką, jakie przeprowadzono w ZSRR, posunął się nawet do stwierdzenia, że poszczególne kolory mają określoną temperaturę, wyższą lub niższą o ułamek stopnia. Aby więc wyczuć te subtelne różnice w cieple barw, musimy nauczyć się skupiać na zmyśle dotyku.
Nowomiejski uznał widzenie skórne za spadek po zwierzęcych przodkach. Wierzył, że może to być przydatna metoda terapii niewidomych, i z zapałem godnym przodownika pracy głosił, że można się go (na powrót) nauczyć. Podobno 30 procentom osób wystarczy do tego zaledwie kilka lekcji. Takie postawienie sprawy sprowokowało zachodnich sceptyków do ponownego zajęcia się dermooptyką, a następnie uznania, że zjawisko jest czymś więcej niż bzdurą. A wszystko to stało się nie byle gdzie, bo na łamach prestiżowego amerykańskiego czasopisma naukowego „Attention, Perception & Psychophysics”.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.