I stanie się jasność! Na niebie zaświeci nie jedno, ale dwa słońca! To nie fragment Apokalipsy św. Jana ani scena z filmu „Gwiezdne wojny”, ale opis tego, co wkrótce zobaczy każdy z nas. Jeśli wcześniej wszyscy nie zginiemy…
Amerykanie są przerażeni. W pośpiechu odkurzają przydomowe schrony atomowe z czasów zimnej wojny i gromadzą zapasy konserw i wody. Żeby przeczekać – jak mówią – koniec świata. Wierzą, że pojawienie się drugiego słońca to nic innego, jak wypełnienie się proroctwa Majów, według którego po 2012 roku nic na Ziemi nie będzie takie samo. Bo w ogóle nic już nie będzie.
– Nie ma powodu do obaw – uspokajają astronomowie z obserwatorium na zboczu hawajskiego wulkanu Mauna Kea, którzy od 16 lat bacznie obserwują rozwój wypadków w gwiazdozbiorze Oriona. A dzieje się tam sporo, bo Betelgeza – jedna z najjaśniejszych gwiazd na firmamencie (to ta jarząca się na pomarańczowo, tuż nad linią horyzontu południowego nieba) – utraciła swój kulisty kształt, spłaszczyła się na biegunach i zaczęła gwałtownie tracić masę.
– Zapadanie się w sobie to znak, że gwieździe kończy się paliwo – wyjaśnia Brad Carter, wykładowca University of Southern Queensland. Potem kosmiczną noc rozjaśni wielka eksplozja, na ziemskie niebo wzejdzie drugie słońce i rozpocznie się dzień trwający… kilka tygodni.
Gwiazda stanie się miliony razy jaśniejsza od naszego Słońca, a cała jej materia zostanie wyrzucona w przestrzeń kosmiczną w postaci gwiezdnego pyłu. Właśnie w ten sposób w kosmosie powstają i rozprzestrzeniają się pierwiastki cięższe niż tlen. Jeśli zaś chodzi o metale cięższe od żelaza, to wybuchające gwiazdy są ich jedynym źródłem.
– Wprawdzie trudno w to uwierzyć, ale nawet wapń w naszych kościach czy żelazo w hemoglobinie to pozostałości po jakiejś supernowej, która wybuchła miliardy lat temu – tłumaczy Carter.
reklama
Śmierć w kosmosie Wielkie gwiazdy przypominają kinowych idoli z lat 50. – żyją szybko, umierają młodo i z hukiem. Przy eksplozji supernowej blask Słońca to dogasający ogarek przy wybuchającym składzie z fajerwerkami. Koniec „gwiazdorskiej” egzystencji Betelgezy będzie szczególnie widowiskowy. W chwili jej wybuchu w kosmosie prawdopodobnie zrobi się jasno jak w Las Vegas.
W najgorszym wypadku gwiazda będzie świecić jak Księżyc w pełni, ale są też opinie, że jako supernowa w gwiazdozbiorze Oriona może zapewnić nam takie same wrażenia jak dwa słońca na Tatooine – planecie, na której wychowywał się Luke Skywalker z „Gwiezdnych wojen”. Z tą różnicą, że jedno z nich przez kilka tygodni nie będzie zachodzić. To będzie największe widowisko światło i dźwięk w historii ludzkości.
Ostatnia supernowa, jaką można było zobaczyć na naszej planecie gołym okiem, wybuchła podobno ponad tysiąc lat temu. Ale była kilkanaście razy mniejsza niż Betelgeza. Nie jest to zresztą wcale takie trudne, bo jest napompowana jak wielki balon, który lada moment pęknie. Według różnych źródeł jej średnica jest od 350 do 1500 razy większa od Słońca.
Gdyby w naszym układzie zajęła miejsce Słońca, sięgałaby… Jowisza. Dzięki temu Betelgeza, choć oddalona od Ziemi o 440 lat świetlnych, jest jedną z dziesięciu gwiazd, którą w okularze teleskopu widać nie jako punkcik, ale jako dysk.
Złoto albo życie! Gdy w latach 60. XX wieku satelita szpiegowski po raz pierwszy zarejestrował w kosmosie rozbłyski promieniowania gamma, Amerykanie postawili w stan gotowości cały swój nuklearny arsenał. Byli przekonani, że to termojądrowy atak sowiecki. Dziś astronomowie wiedzą już, że błyski gamma to kosmiczna codzienność. Dochodzi do nich przynajmniej raz na dobę. Z uwagi na rozmiary wszechświata i miliardy galaktyk, którego go tworzą, to bardzo rzadko.
Na nasze szczęście Betelgeza znajduje się bardzo daleko – 400 lat świetlnych to jakieś cztery biliardy kilometrów. Jej ostateczne wypalenie się nie narazi nas więc ani na silne burze magnetyczne, uszkodzenia warstwy ozonowej, zmiany klimatyczne (światło supernowej jest chłodne tak jak Księżyca i nie ogrzeje naszej atmosfery), ani na zabójcze promieniowanie gamma (powstrzymać może je tylko beton z ołowianą wkładką).
Jedyne, co nam grozi, to bogactwo, bo gwiezdny pył, jaki po eksplozji spadnie na Ziemię, „zaowocuje” tworzeniem się nowych złóż złota, srebra albo uranu. Dlatego też badacze wybuch Betelgezy określają jako „wielką naukową bonanzę” i w ramach pobożnych życzeń zapowiadają, że nastąpi on wkrótce. Nie potrafią jednak powiedzieć dokładnie kiedy. Na gwiezdnym firmamencie czas płynie inaczej niż na Ziemi.
Betelgeza może więc zamienić się w drugie słońce równie dobrze na przełomie grudnia i stycznia, jutro albo za milion lat. Mało tego. Ze względu na dużą odległość, jaka dzieli Betelgezę od Ziemi, nie można też wykluczyć, że gwiazda już wypaliła się do cna. A my wciąż czekamy, aż z opóźnieniem dotrze do nas „transmisja” z największego wydarzenia we wszechświecie. W końcu światło z Betelgezy do naszego świata płynie aż 440 lata.
Jak wielki jest kosmos?
Ale kosmos! – mówimy, gdy chcemy podkreślić, że coś nie mieści się nam w głowach. Na przykład wielkość wszechświata. Naukowcy szacują jego rozmiary na 92 mld lat świetlnych (czyli 8,8 × 1026 m). Ale gdy stawiałem kropkę na końcu zdania, ta liczba była już nieaktualna. Wszechświat bowiem cały czas rośnie. Sekunda po sekundzie. Z prędkością światła. Betelgeza, czyli kandydatka do roli drugiego słońca, wypada na tym tle imponująco – ze średnicą 480 mln km jest dziewiątą pod względem wielkości gwiazdą. Co to znaczy? Ano to, że jej średnica odpowiada 21 172 przejazdom na trasie Ustrzyki-Świnoujście (921 km). Ponieważ ilustracja ukazująca różnicę wielkości Ziemi i Betelgezy nie zmieściłaby się na stronach „Wróżki”, ciała niebieskie pogrupowaliśmy w odpowiedniej dla nich skali.
Ewa Kadys
fot. forum, shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.