Trzeba prawdziwego osobistego poświęcenia, aby ocalić świat przed katastrofą.
Stanowisko Komisji nieprzyjemnie mnie zaskoczyło. Nie rozumiem, po co mnie poddawać rygorom rekrutacji i w ogóle po co dalej prowadzić tę rekrutację, skoro już się zgłosiłam. Jestem absolutnie wyjątkową kandydatką do tej pracy. Kto oprócz mnie jest w pełni świadom, jakiemu zadaniu trzeba tu naprawdę stawić czoła?!
Przecież moja rodzina już raz, z sukcesem, zniosła coś podobnego, o czym powszechnie wiadomo, bo opis jest w Wikipedii. Natomiast o rodzinach kontrkandydatek można w ciemno powiedzieć, że ten projekt je zaszokuje. Ponadto kluczowe znaczenie dla sukcesu projektu Komisji mają kwestie wizerunkowe. Czy te inne mają pojęcie o mediach? Nie! A mnie media jedzą z ręki. Ich sympatią cieszę się od... od zawsze.
Mam więc praktyczne doświadczenie, które przerasta o głowę teoretyczne rozumy wszelkich ekspertów. Moje osobiste zaangażowanie nie tylko dodatkowo uwiarygodni, lecz także z automatu nagłośni projekt. Ale jeżeli nie mam wyjścia i muszę aplikować – to proszę. Opiszę wszystko własnymi słowami – zgodnie z instrukcją A/53900-XV – 2065 r. o załącznikach do CV. Zatem urodziła mnie babcia, bo mama nie miała czasu. Taka jest wersja oficjalna, na użytek telewizji. W rzeczywistości, jeżeli chodzi o motywację, to zaczęło się od konferencji doradców moich rodziców.
Doradcy do spraw kariery matki i doradcy do spraw rozwoju osobistego ojca. Otóż ci doradcy zadecydowali, że moi rodzice będą mieć dziecko. Bo tacie jest potrzebne, żeby jako prezes ogólnoświatowej korporacji poznał właściwą miarę rzeczy… A mamie – aby utrwalić jej pozycję prezenterki, gwiazdy, celebrytki (była wtedy na szczycie, a wiadomo, co potem; słupki oglądalności idą w dół! – macierzyństwo jest zaś wypróbowanym patentem na stabilizację popularności, średnio na dwa lata).
reklama
Zawodowe terminy rodziców były jednak naprężone. Dlatego doradcy mogli wówczas ustalić zaledwie termin ich wspólnego obiadu, za kwartał, w Hongkongu. Zgranie zaś w czasie terminów posiedzeń zarządu ojca, dni zdjęciowych matki – z terminem jej owulacji – było niemożliwe. Szybko też zostało wykluczone z rozważań. Gdyż natura ma minus, który ją regularnie eliminuje z poważnych projektów w biznesie: rządzi nią przypadek.
Jedno lub nawet dwa spotkania moich rodziców w celu prokreacyjnym mogłyby, niestety, nie wystarczyć do osiągnięcia tego celu; byłaby to jawna strata czasu! Żadne z moich rodziców nie przystałoby na udział w projekcie obarczonym aż takim ryzykiem. Oboje byli profesjonalistami. Perfekcjonistami, gotowymi dołożyć 100 procent starań, poświęcić się do cna… – pod warunkiem, że osiągną zaplanowany wynik!
Doradcy oszacowali też ryzyko otyłości i rozstępów dla mamy. Szczególnie ich zaniepokoił piramidalny wzrost stawek polisy ubezpieczenia za nieskazitelny wygląd jej piersi. Uznali więc, że dopilnują tematu osobiście. Aby uwolnić rodziców od kaprysów naturalnego rozmnażania, zapewniając im zarazem występ na okładkach, z noworodkiem, orzekli, że zostanę poczęta in vitro. I urodzona przez matkę zastępczą. Tym samym moi zapracowani rodzice przestali mieć problem z dyspozycyjnością. Nasienie i jajeczko każde mogło oddać w wolnej chwili i zamrozić do wykorzystania we właściwym momencie.
Naturalnie, koszta nie grały roli. Pozycja mamy obligowała ją zresztą do szastania pieniędzmi. A na dodatek przedstawiono jej kalkulację, z której wynikało, iż pieniądze wydane na dziecko bardziej jej się zwrócą niż takie same pieniądze wydane na zasponsorowanie stu studni w Afryce (ocena była słuszna). Natomiast tata uznał, że jeżeli za kota dał osiem tysięcy, to za dziecko może dać i osiemset. Na jego stanowisku wypadało zresztą wydawać maksymalnie dużo pieniędzy, żeby nakręcać gospodarkę.
Na koniec wyznam, że jego prawnicy dostrzegli kolejny ważki aspekt. Taki, że tata, płacąc za zapłodnienie, miał szansę przeważyć swoistą równowagę sił – i zostać liderem w tym związku. No cóż, ojciec zawsze doskonale rozgrywał swoje sprawy i nie przepuszczał okazji do przechwytywania spółek. Następnie doradcy rozpisali konkurs esemesowy na płeć dziecka moich rodziców (nieprzypadkowo jestem dziewczynką). Oraz dwustopniowy casting na moją matkę zastępczą. Wtedy jednak nastąpił dramatyczny zwrot. Bo babcia, po śmierci swego starego pinczera Hłaski, nagle poczuła się osamotniona. I uznała, że sama urodzi sobie wnuczkę…
Miała dopiero 69 lat. Była energiczna, zdrowa jak koń – i umiała stawiać na swoim. To, że tata, jej syn, wzniósł przemysłowe imperium, jest sprawą genów: żaden z konsultantów moich rodziców nie miał z nią szans. Znikli bez wieści, z dnia na dzień… Co ważne, babcia nie lubiła moich rodziców. Jak napisała w pamiętnikach: „Syn stawia fabrykę opon za fabryką, ale żadna nie jest fabryką opon mózgowych. Synowa jest cała skupiona na tym, żeby w trumnie wyglądać jak Królewna Śnieżka”. Ale umiała nimi pogrywać… No i po mistrzowsku rozegrała karty. Bo doprowadziła i do tego, że jestem na świecie. Oraz do rozwodu rodziców. Hm…, jak o tym opowiedzieć?
Babcia uważała, że mamusia jest zimna, zajęta głównie lansowaniem się i intrygami. Ale to nieprawda! – one się tylko kompletnie nie rozumiały. Za to babcia notorycznie kompromitowała mamusię: zaniedbana teściowa to niezmywalna plama na wizerunku perfekcyjnej synowej. Babcia tu ponosi wiele winy: nie chciała botoksu ani farby do włosów! Tylko się obnosiła ze zmarszczkami i siwizną! W dodatku robiła na szydełku, gotowała, a paparazzi przyłapywali ją na zakupach w dyskontach – szczyt obciachu!
Ale dogadały się co do mnie, bo mamusia miała nosa. Uznała za kapitalny ten pomysł, aby dziecko urodziła jej teściowa-emerytka… O wyglądzie babci z bajki o Czerwonym Kapturku – zamiast jakiejś laski, która mogła mamusię potem wyrugować z wizji… Poza tym w tle był rekord Guinnessa: babcia miała zostać prawie najstarszą matką świata – a na pewno: najstarszą matką zastępczą!
Mamusia zaczęła razem z babcią przekonywać tatę. Bo tata miał obiekcje. O tym się nie mówi, ale w tamtym okresie ABW tylko czyhało, żeby mu przykleić jakąś łatkę… – raz już nawet został omyłkowo aresztowany. I to właściwie nie był dobry moment na to, żeby zapłodnić własną matkę. Ale babcia znalazła argument. Uświadomiła tacie, że w razie rozwodu to on wygra sprawę o opiekę. Jak napisała: „Powiedziałam mu, że nasz wkład w dziecko będzie wtedy większy – i jakby co, to Aldona wyskoczy ze spółki. Co zresztą się stało”. Ciąg dalszy jest znany: happy end. Przyszłam na świat. A chociaż rodzice po swoim rozwodzie jeszcze długo o mnie walczyli, to tak naprawdę pozostali w przyjaźni. Te wszystkie awantury były reżyserowane. Chodziło o sprzedaż opon i słupki oglądalności.
Droga Komisjo, historia mego życia jest ciekawa. Ale na tym skończę; jestem za młoda na autobiografię. Zresztą prawdziwe wyzwania są dopiero przede mną. Ale nie znajdziecie lepszej matki zastępczej w waszym eksperymentalnym programie ratunku dla zwierząt wymierających od zanieczyszczenia środowiska. Chętnie będę pierwsza i przetrę szlaki. Donoszę zarodek pierwszej z brzegu małpy, i urodzę, powiedzmy, koczkodana. Na koniec dodam, że mam do zmazania grzechy swego ojca. To on wyprodukował połowę opon, które rozjechały dżunglę nad Amazonką. Nie będę więc wybredna. Jak trzeba, to urodzę nawet tapira. Telewizja wszystko kupi.
Iwona L. Konieczna
~melarossa