Romans w pracy. Emocje, plotki, szepty po kątach. Wymowne spojrzenia, czasem skandal. Każdy, kto pracuje w zespole, zwłaszcza korporacyjnym, zna tę atmosferę. I tak biurowy flirt może stać się przekleństwem. Ale może być także początkiem wielkiej miłości. Zaryzykować? Nikt za nas nie podejmie takiej decyzji. Jedno jest pewne: miejsce, w którym pracujemy, wcale nie jest gorsze od innych na szukanie drugiej połówki. Bo jeżeli warto w życiu o coś walczyć, to na pewno o miłość.
Szefowie uważają, że kto romansuje, ten nie pracuje. Ale to nieprawda. Z badań wynika, że miłość pomaga. Także w pracy. Coraz częściej mamy biurowe romanse. I coraz mniej przeszkadza nam, że mają inni! Niestety, bywa, że przeszkadza to naszym pracodawcom.
Tak – chodzi o tych samych pracodawców, którzy wymagają od nas, byśmy pracowali przez kilkanaście godzin dziennie. Tych samych, którzy organizują integracyjne weekendy, a na firmowe imprezy zapraszają nas bez osoby towarzyszącej. Mówią, że chodzi o to, byśmy byli zgrani. Jak rodzina. No to jesteśmy. A że przy okazji łączymy się w pary? To chyba naturalne – przecież gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą!
Wszelki romans zakazany
Okazuje się jednak, że wielu szefów tej zależności nie widzi. Coraz więcej jest miejsc, w których „firmowa miłość” nie jest mile widziana. Gorzej – zdarza się, i to wcale nierzadko, że takie związki są wręcz zakazywane. Nie zawsze formalnie. Ale co z tego? Nieoficjalne zakazy też mają przecież swoją wagę. Szczególnie dla ludzi, którym bardzo na pracy zależy. Bo pomyśl sama: masz kredyt na mieszkanie, samochód, po prostu musisz dobrze zarabiać, a tu ktoś ci mówi – jak nie przestanie pani spotykać się z tym panem, to się pożegnamy. Koszmar, prawda?
HANNA I TOMASZ LISOWIE znali się od lat.
Przyjaźnili jeszcze w czasie, gdy każde z nich związane było z kimś innym. Uczucie wybuchło, kiedy zaczęli razem pracować w „Wydarzeniach” Polsatu.
Jeszcze rok temu Anka uważała, że szczęście wreszcie się do niej uśmiechnęło. Dostała nową pracę, wysoką pensję, a na dodatek coś się wreszcie ruszyło w jej życiu osobistym. Zaczęła się spotykać z Wojtkiem, którego poznała właśnie w tej firmie. Dziś po jej uśmiechu i optymistycznym nastawieniu nie został nawet ślad. Nadal pracuje w tej samej korporacji, ale trzyma ją tam tylko dobra pensja.
Swoich współpracowników nie lubi, szefostwa wręcz nie znosi, mówi, że najchętniej rzuciłaby to wszystko w diabły. Wszystko przez znajomość z Wojtkiem. A raczej przez jej wymuszony przez firmę koniec. Bo sprawy układały się świetnie, dopóki nie wtrąciło się kierownictwo. Najpierw poprosili na rozmowę ją. Szef zapytał, czy zdaje sobie sprawę z tego, że spotykając się z Wojtkiem, łamie firmowe zasady.
Przemyślała sprawę i uznała, że po prostu muszą się lepiej kamuflować. Wojtek początkowo się z nią zgodził. Nadal spędzali razem weekendy, choć w pracy zachowywali się tak, jakby nic ich nie łączyło. Ale długo to nie trwało. Po mniej więcej miesiącu tego ukrywania się powiedział jej, że ta sytuacja mu ciąży, że szef rozmawiał także z nim i on po przemyśleniu uznał, że ta znajomość nie jest warta, by dla niej zrezygnować z kariery…
IZABELA I KAZIMIERZ MARCINKIEWICZOWIE poznali się w londyńskim Citi Banku.
Ona już tam pracowała, kiedy instytucja zatrudniła byłego premiera.
Podobno była to miłość od pierwszego wejrzenia.
Z jakiego właściwie powodu pracodawcom nasza miłość przeszkadza? Co to ma wspólnego z pracą? Bo można zrozumieć zasady niewiązania się ze współpracownikami w wojsku albo służbach specjalnych – na przykład mąż w niebezpieczeństwie mógłby zająć się ratowaniem żony i narazić życie innych – ale w pracy biurowej takie zagrożenie występuje stosunkowo rzadko…
Szefowie nie lubią romansów. Po pierwsze – wydaje się im, że kto romansuje, ten nie pracuje, tylko traci czas na pogaduszki z ukochanym czy ukochaną albo myśli o niebieskich migdałach. Po drugie, obawiają się, że związek między ich pracownikami może wywołać w firmie rozmaite konflikty, plotki, niedomówienia, podejrzenia o to, że ktoś kogoś wyróżnia… Dlatego wolą się przed czymś takim zabezpieczać.
Już mniejsza o to, czy mają rację. Ale czy w ogóle mają prawo takie zakazy wprowadzać? Nawet nieformalnie? To zależy, jak się na to patrzy. Bo z jednej strony każdy może swoją firmę prowadzić tak jak chce. Może na przykład polecić pracownikom, by codziennie przychodzili do pracy w czerwonych kapturkach na głowie. Albo kazać im pracować od 12.15 do 20.15. Ale co kogo obchodzi, z kim się spotykają i – z kim sypiają?
dla zalogowanych użytkowników serwisu.