Gdy wiosną do Zatoki Meksykańskiej wyciekały kolejne hektolitry ropy, nikt nie przeczuwał, że skończy się pogodowe fochy i ludzkie kaprysy to globalną katastrofą klimatyczną. Jej skutki odczujemy już tej zimy.
To już nie jest efekt motyla, lecz efekt słonia! Przynajmniej według dr. Gianluigiego Zangariego. Ten znany włoski fizyk już w lipcu tego roku zapowiedział, że czeka nas zima tysiąclecia.W ten sposób Zangari odniósł się do słynnego stwierdzenia, że trzepot skrzydeł motyla w Ohio po kilku dniach może wywołać na przykład burzę piaskową w Teksasie. Edward Lorenz, który jest autorem tego porównania, użył go, by pokazać, że precyzyjne wyliczenie pogody przy użyciu równań matematycznych jest niewykonalne, właśnie ze względu na to, że zawsze może się przydarzyć jakieś drobne odchylenie (na przykład trzepot skrzydeł motyla), które sprawi, że wynik wyliczeń będzie jedynie „prawie prawidłowy”. Aż do tego czasu sądzono, że „prawie” nie robi żadnej różnicy. Okazało się, że dla pogody robi. I to kolosalną.
Ale plama!
Zależności między katastrofą w Zatoce Meksykańskiej a pogodą w Europie są bardziej oczywiste niż efekt motyla, ale przez to także ich konsekwencje mogą być o wiele groźniejsze. Za łagodny przebieg chłodnej pory roku na Wyspach Brytyjskich i w Skandynawii odpowiada Prąd Zatokowy, czyli Golfsztrom. Ta rozbudowana sieć powierzchniowych prądów morskich na północnym Atlantyku transportuje 30 razy więcej wody niż wszystkie rzeki na Ziemi, dostarczając na północ Europy równowartość energii wytwarzanej przez milion elektrowni.
Masy wody pokonują około 7-8 tys. kilometrów od wschodnich wybrzeży Stanów Zjednoczonych do Półwyspu Skandynawskiego i Wysp Brytyjskich w Europie. To właśnie dzięki Prądowi Zatokowemu zimą powietrze nad Europą Północną jest o ponad 20 stopni Celsjusza cieplejsze niż w innych miejscach na Ziemi, leżących na tej samej szerokości geograficznej – na przykład w Kanadzie czy na Alasce. Jest to najbardziej niezwykła anomalia pogodowa na Ziemi.
reklama
Sęk w tym, że badający od blisko 10 lat fizykę Golfsztromu Zangari z Istituto Nazionale di Fisica Nucleare zauważył, że po katastrofie ciśnienie w tym globalnym kaloryferze spadło aż o dwie trzecie! Pierwsze sygnały o tym, że dzieje się coś niedobrego, pojawiły się pod koniec lipca. Uczeni zaobserwowali oderwanie się od Golfsztromu zasilających go prądów z Zatoki Meksykańskiej i Florydy. Takie przypadki zdarzały się wcześniej, a że zwykle nie trwały długo, naukowcy zignorowali ten fakt.
Dopiero na wykonanych kilka tygodni później zdjęciach satelitarnych ze zdumieniem dostrzegli długą na kilkaset kilometrów wyrwę w Golfsztromie. Okazało się, że w Zatoce Meksykańskiej utworzył się prąd wirowy o zamkniętym obiegu. W efekcie temperatura wody w tym regionie podniosła się aż o siedem stopni. Stały brak zasilania Prądu Florydzkiego z wód Zatoki Meksykańskiej oraz gigantyczna (6,5 tys. km kw.) plama ropy doprowadziły do obniżenia temperatury wód oceanicznych u wschodnich wybrzeży USA i zaniku Golfsztromu. Ten nie był w stanie zasilać Prądów Północnoatlantyckiego i Norweskiego, co już w sierpniu doprowadziło do szybkich zmian temperatur w Europie.
Termostat Matki Ziemi – Jeśli potwierdzi się, że Prąd Zatokowy zanika, będziemy mieć do czynienia z bardzo gwałtownymi zmianami klimatycznymi – alarmuje dr Gianluigi Zangari. Jak gwałtownymi? Niektórzy twierdzą, że w ciągu kilku lat dorobimy się kolejnej epoki lodowcowej, inni wytykają Włochowi, że nie jest klimatologiem, a jego teorie to wyssane z palca pseudonaukowe bajanie.
– Kierunek i siła Prądu Zatokowego zmieniają się co roku – uspokaja Milada Šandová z Czeskiego Instytutu Hydrometeorologicznego. – A temperatura rzędu minus trzydzieści może zdarzyć się zimą niezależnie od siły Golfsztromu – dodaje. Polscy uczeni też nie popadają w czarnowidztwo. Sądząc po ich spokojnym tonie, my nie mamy się czego obawiać. Michał Kowalewski, klimatolog z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, przekonuje, że choć to, jak się zachowuje Golfsztrom, ma dla nas znaczenie, to jednak o wiele większy wpływ na zimową aurę w naszym kraju wywierają kontynentalne masy powietrza ze wschodu.
Gdyby jednak jakimś cudem Golfsztrom całkowicie ustał, byłoby z nami raczej krucho.
– Strefy klimatyczne Europy Zachodniej przesunęłyby się gwałtownie na północ, a na Półwyspie Skandynawskim zacząłby się rozwijać lądolód. To bardzo pesymistyczny wariant – przyznaje Kowalewski.
Cement z nieba Milada Šandová nie wyklucza, że siła Golfsztromu mogła osłabnąć z powodu katastrofy w Zatoce Meksykańskiej.
– Nie sądzę jednak, żebyśmy to odczuli już tej zimy. Na to, żeby się przekonać, co naprawdę się dzieje, trzeba przynajmniej kilku lat – tłumaczy.
Z kolei jeden z niemieckich uczonych całkiem otwarcie podśmiewa się z informacji na temat zanikania Golfsztromu.
– Zanim pojawiły się rewelacje Zangariego, słyszałem, że tegoroczne powodzie w Europie spowodowali Rosjanie, a wcześniej to samo na Dalekim Wschodzie zrobili Chińczycy – mówi. I tłumaczy, że gwałtowne ulewy w Europie Środkowej równie dobrze mogły być wynikiem rozpylania jodku srebra nad Moskwą. Substancja ta służy zasiewaniu chmur (ich rozpędzaniu lub też wywoływaniu gwałtownych opadów).
Od lat 50. XX wieku eksperymentują z jodkiem Amerykanie, a od przełomu lat 60. i 70. – Rosjanie i Chińczycy. W tym roku przed defiladą na Dzień Zwycięstwa ówczesny mer Moskwy, Jurij Łużkow chwalił się w mediach, że na wszelki wypadek przeznaczył milion euro na zapewnienie miastu przychylności aury. Wystarczyło a 10 samolotów napakowanych miksturą do rozpędzania deszczowych cumulusów.
W dniu defilady zapowiadane wcześniej rzęsiste ulewy nie zakłóciły przemarszu dziewięciu tysięcy żołnierzy, a cały świat mógł bez przeszkód podziwiać wypucowane pancerze czołgów T-90 i ogromne cielska rakiet Iskander. Podczas gdy w całej Europie lało jak z cebra, stolicę Rosji opromieniało piękne słońce. Dokładnie dwa tygodnie później na zachód od Bugu rzeki połowy Europy wystąpiły z brzegów. O tym, że z zasiewaniem chmur trzeba uważać, wcześniej przekonali się Amerykanie.
Zachęceni pierwszymi sukcesami postanowili zmienić kierunek jednego z huraganów, wysyłając go w morze. Tymczasem ten przybrał na sile, zmienił kierunek i skierował się w głąb lądu, powodując ogromne zniszczenia. W Moskwie obyło się bez zbędnych komplikacji. Zamiast deszczu z nieba spadło jedynie kilka worków cementu. Nowa wersja efektu motyla? Gdzie tam! Cement rozpyla się razem z jodkiem srebra. Trzeba jednak rozpruć worek, a załoga samolotu niekiedy o tym zapomina…
Katastrofa w Zatoce Meksykańskiej 30 kwietnia o godzinie 22 na platformie wiertniczej Deepwater Horizon należącej do koncernu BP doszło do wybuchu, a w następstwie ogromnego pożaru. Po jego ugaszeniu największym problemem okazał się wyciek ropy naftowej. Po kilku bezskutecznie podejmowanych próbach udało się go zatamować dopiero w połowie lipca. W tym czasie do morza wyciekło 5 mln baryłek ropy, czyli ponad 666 tysięcy ton ropy lub 698 milionów litrów ropy. Eksperci zgodnie twierdzą, że to największa katastrofa ekologiczna w historii USA.
Zasiewanie chmur Do pierwszego zasiania chmury doszło w lipcu 1946 roku. Vincent Schaefer i Irvin Langemuir z General Electric głowili się, jak zaradzić zalodzeniu samolotów latających na wysokich pułapach. Aby uzyskać niską temperaturę, jeden z uczonych wrzucił do komory suchy lód (zmrożony do –80°C dwutlenek węgla), po czym nań chuchnął. W ten sposób naukowcy po raz pierwszy w historii stworzyli sztuczny śnieg. Kilka miesięcy później Schaefer i Langemuir spróbowali swoich sił w plenerze. Z samolotu rozpylili na chmurę trzy kilogramy sproszkowanego suchego lodu i wywołali pierwszą w historii sztuczną śnieżycę. Śledząc poczynania kolegów, Bernard Vonnegut zaproponował, żeby do zasiewania chmur użyć jodku srebra.
Ewa Kadysfot. shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.