Strona 1 z 2
„Z Cabotiny w mgliste noce dochodzą zduszone okrzyki, a potem nagły błysk zalewa okolicę złowieszczym światłem. Czarownice nie zginęły. Wciąż krążą pomiędzy kamiennymi murami swoich domów”. Oficjalna witryna Urzędu Gminy w Triorze
Malownicze miasteczko w pięknej Ligurii. To właśnie tu jesienią 1587 roku odbył się największy w dziejach Italii proces czarownic...
Labirynty stromych uliczek i kamiennych domów, szarych jak wróble tulące się jeden do drugiego na stromej, karkołomnej skale ponad wąwozem Valle Argentina. Triora zawieszona jest kilkaset metrów ponad dnem doliny, tak że kiedy świat tonie we mgle, dachy wystają nad jej morzem jak szare skały. Z sąsiednich wzgórz wygląda jak bliźniaczka sąsiednich Corte, Andagny czy Creppo.
Ale jest wyjątkowa. To tutaj, na wzgórzu szubienic, które zajmuje teraz cmentarz, rosła mandragora – magiczny korzeń o kształcie człowieka, który krzyczy wyrywany z ziemi i potrzebuje ludzkiej krwi, żeby dorosnąć. Mandragory dojrzewają tylko w miejscach, gdzie stały szubienice. Może dlatego właśnie tutaj osiadły czarownice? Włosi nazywają je streghami. Trudniły się warzeniem leczniczych eliksirów z ziół. Zajmowały się nie tylko grypą, ale i miłością.
Ale może było i coś więcej? Może prawdą jest, że 30 dziewcząt z Triory żyjących jak w klasztorze, tylko ze sobą, bez mężczyzn, tworzyło rodzaj wspólnoty wyznającej jakiś zakazany kult? Przy pełni księżyca znikały gdzieś we wnętrzu największego z kamiennych domów. Tego, który miejscowi wskazują, mówiąc, że jest tam wejście do piekieł.
Skały Ligurii pełne są pieczar i jaskiń. Może naprawdę kobiety spotykały tam demona? Ich tajemne rytuały odbywały się nocą przy pełni księżyca. Nikt postronny nigdy nie odgadł, co się działo za ciężkimi dębowymi wrotami. A jeśli kto sprawdził – nagle znikał.
reklama
Zamiast Madonny portret szatana Liguryjskie osady zbudowane są zawsze w ten sam sposób: chaotyczny na pozór labirynt uliczek owija się wokół szczytu wzgórza niczym szalona serpentyna. W odrzwiach nie ma progów, więc nie istnieją granice między prywatną przestrzenią domostw a wspólną przestrzenią miasteczka. Z ulicy przez otwarte drzwi widać kuchnię. Zamiast nazw ulic i numerów domów na ścianach wiszą portrety świętych, z pobielonych nisz domowych kapliczek patrzą na nas miniaturowe Madonny. A uliczki nie są właściwie ulicami, bo czy ktoś widział, żeby zakręcały non stop w innym kierunku albo nagle zmieniały się w strome wąskie schody? Nie ma w Ligurii prostych dróg. Ale świat, w którym powstawały, nie był skomplikowany: zorganizowany wedle kalendarza prac w górskich plantacjach i zgodnie z kalendarzem chrześcijańskich świąt. I tak naprawdę wystarczy iść w górę, nieważne, w którą dróżkę skręcisz, i tak wyprowadzi cię ona na plac przed kościołem.
W Triorze jest inaczej. Kolegiatę z wysoką wieżą widać z każdego miejsca. Ale trafić do niej niełatwo. Człowiek ma wrażenie, jakby przestrzeń starego miasta zaginała się w jakiś niezwykły, odpychający sposób. Do kościoła można dojść tylko aleją od strony nowego miasta, ale jeśli spróbujemy wejść na plac przed kościołem od strony starego miasta – trafimy na niewidzialną barierę. Uliczki pełne zakamarków przypominających lochy krążą, wiją się, dotykają nawet ściany świątyni z żółtych, piaskowcowych ciosów. Unosisz głowę i widzisz nad sobą okna z witrażami, ale nie sposób dotrzeć do wejścia.
Zaułek zakręca nagle i wyprowadza wciąż do tego samego miejsca – cztery drogi rozchodzą się w cztery strony świata. Którąkolwiek ruszysz – w górę czy w dół, nieważne – zawsze docierasz tutaj. Jakby środek Triory nie był tam, gdzie powinno być centrum liguryjskiego miasteczka, jakby był zupełnie gdzie indziej niż w kościele. Najpierw to błądzenie wydaje się zabawne, potem irytujące. Wreszcie budzi dreszcz. Przyglądasz się maszkaronom na fasadach budynków sprzed kilku stuleci i nie widzisz Madonn ani aniołów. W Triorze łatwiej napotkać demony. To częsty motyw w architekturze XIX czy XX wieku, ale w bogobojnym świecie Italii XVI stulecia portret szatana w miejscu, gdzie powinien zawisnąć krzyż, musiał szokować. Choć przecież nie tłumaczy to, dlaczego jesienią roku pańskiego 1587 miasteczko stało się widownią największego procesu czarownic w dziejach Italii...
Czary uwięzione w... muzeum Triora to jedno z niewielu miejsc na ziemi, w którym czarownice doczekały się własnego muzeum. Można zobaczyć tu wyposażenie „wiedźmowej” kuchni, księgi o czarach, oczywiście z egzemplarzem „Młota na czarownice” („Malleus Maleficarum”) Jakuba Sprengera i Henryka Kramera, księgi objaśniającej, jak rozpoznać wiedźmę, jak wydobyć z niej zeznania i wreszcie – jak ją unicestwić. Księga, choć napisana przez inkwizytorów, którzy mieli oczyścić Niemcy z plagi czarodziejstwa, została natychmiast potępiona jako niezgodna z nauką Kościoła. Nie przeszkodziło to jednak, aby stała się bestsellerem.
Dla ludzi średniowiecza czarnoksięstwo należało do sfery rzeczywistości, a nie fantastyki. Było częścią okultyzmu, obok astrologii, kabały, rzucania uroków, Złego Oka, wróżenia z kart, krwi lub śliny albo na przykład hipnozy. Czarownice z Triory praktykowały Białą Magię – odczyniały uroki, leczyły ziołami grypę, zeza i depresję, której ówcześni nie potrafili przecież zrozumieć. Aż pewnego dnia oskarżono je, że przeszły na stronę Czarnej Magii, że przywołały na świat demony...
Nie byłoby dziś śladu po tamtych wydarzeniach, gdyby nie młody ksiądz, Francesco Farraironi, zainteresowany niesamowitą aurą miasteczka, w którym objął parafię. Zaczął poszukiwania w archiwach kurii w Genui i odnalazł zakurzone od stuleci dokumenty: zapis procesu z 1588 roku… Efekty jego poszukiwań przyniosły miasteczku sławę. Najważniejsze z dokumentów można zobaczyć w muzeum. Są świadectwa z procesu, wstrząsające rekonstrukcje przesłuchań.
Był to dla dolin liguryjskich trzeci rok wielkiego głodu, ludzie zaczęli więc sądzić, że nieurodzaj spowodować musiały złe uroki. Ale księgi miejskie stanowią, że w Triorze panował dostatek, a zapasów mąki było w bród. Miasteczko po dziś dzień słynie we Włoszech z tradycyjnego chleba. Badacze wysnuli przypuszczenie, że mąka mogła być zanieczyszczona sporyszem. Ten grzyb wytwarza ergotaminę – alkaloid o działaniu zbliżonym do LSD. Spożywanie go w chlebie mogło doprowadzić do zbiorowej halucynacji. Czy kobiety sądziły naprawdę, że zobaczyły diabła? A tłum, że widzi je igrające niemowlęciem jak piłką? Miejscowi przewodnicy twierdzą, że wszystko przez miłość. Że to bogaty, acz podłej postury podstarzały fatygant, odrzucony przez jedną z „czarownic z Cabotiny”, oskarżył ją o czary. I to był kamień, który pociągnął lawinę.
Władze nakazały ją aresztować. Wyznaczony przez miasto na śledczego Michele Rossi polecił zaadaptować prywatne piwnice na lochy i wezwał mieszkańców, by wytępili między sobą wyznawców zła. Proboszcz Girolamo del Pozzo odprawił rytuały przeciw demonom w piwnicach. Wkrótce przez denuncjacje i oszczerstwa trafiło tam 30 kobiet i jeden mężczyzna. Zgodnie z analizą przedstawioną w „Młocie na czarownice”, mężczyźni są odporni na czarną magię z tego względu, że Chrystus Pan był mężczyzną. Wreszcie z Genui przybył inspektor inkwizycji Giulio Scribani, żeby przeprowadzić dochodzenie. Domniemanego czarnoksiężnika kazał odwieźć przez góry do stolicy, kobiety zaś postanowił osądzić na miejscu.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.