To ma być przede wszystkim wyprawa nadziei. Nadziei na to, że rzeczywistość można zmieniać. Trzeba tylko ruszyć w drogę, nawet jeśli to droga trudna i nieznana. Jak Afryka, z którą grupa niepokornych młodych badaczy z Krakowa w imię nauki i wiary w jasną przyszłość Czarnego Lądu postanowiła się właśnie zmierzyć.
Na dachu land rovera discovery, rocznik 1994, okrzykniętego Africanusem, jeszcze niedawno leżał śnieg. Za tydzień, może dwa w dachu terenowego twardziela odbijać się będzie mocne afrykańskie słońce. Z każdym dniem i tygodniem coraz gorętsze.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, pod koniec wyprawy, we wrześniu, po przejechaniu w siedem miesięcy ponad 20 tysięcy kilometrów od Maroka i Mauretanii po Suazi i RPA, Africanus, podobnie jak jego złożona ze studentów i wykładowców najstarszego polskiego uniwersytetu załoga, spalony będzie i słońcem, i wiatrem.
Zapewne nie będzie już przypominał wypucowanego autka, które dziś wyczekuje najważniejszej drogi w swoim monotonnym dotąd, mechanicznym życiu pod kra- kowskim akademikiem „Piast”. A w którym to akademiku kilka lat temu zamieszkał ciemnoskóry chłopak z Zimbabwe, który po to zostawił swój Czarny Ląd, by kiedyś móc do niego wrócić. W tym samym akademiku, w ciasnym pokoju, na którego ścianie wisi wielka mapa Afryki, grupa zapaleńców przelicza właśnie namioty, karimaty, latarki i bukłaki na wodę. Przelicza też pieniądze, a tych wciąż brakuje...
Jedno jest pewne, młodzi badacze do Afryki dotrą i ją przemierzą. Nawet gdyby – śmieją się – zabrakło im na jedzenie, a Africanusa trzeba by było popychać przez pustynię... Wiedzą przecież doskonale: Czarny Ląd od tych, którzy go pokochali, domaga się poświęceń. I determinacji. Dla Afryki Ela Wiejaczka, z wykształcenia biolożka i filozofka, jak również dziennikarka, zostawiła właśnie dobrze rokującą pracę. Zbyt tęskniła za Afryką, by o niej zapomnieć.
– Tęsknię do ludzi, którzy nigdzie się nie spieszą, do słodkawego zapachu afrykańskiego powietrza, którego z niczym nie da się porównać, do czerwonej ziemi, która doświadczyła już tyle złego, a rzadziej dobrego – wyjaśnia Ela, która do Afryki pojedzie już po raz trzeci. Najpierw zwiedziła Maroko, Mauretanię i Mali. Latem ubiegłego roku trafiła do pachnącej bananowcami i awokado Kenii, gdzie jako wolontariuszka opiekowała się dziećmi z sierocińca.
– Ta moja „praca” polegała przede wszystkim na przytulaniu i okazywaniu miłości maluchom, których nikt nie chciał lub z wielu trudnych do zrozumienia dla Europejczyków powodów nie mógł kochać – wyjaśnia.
Właśnie w Kenii, w otoczeniu afrykańskich, zapomnianych przez Boga i ludzi dzieci, po raz pierwszy Ela uświadomiła sobie, że nie będzie już w stanie nigdy zapomnieć o Afryce, że chce zawsze do niej wracać, by ją poznawać, doświadczać, by o niej również pisać. By wreszcie – na tyle, ile będzie w stanie – Afrykę wspomagać w jej nieustannym pragnieniu szczęścia, pokoju i dobrobytu.
To przez Afrykę i dla Afryki Andrzej Staroń, informatyk z Warszawy, z zamiłowania fotograf, odłożył właśnie na bok lukratywne kontrakty.
– Miałem dość wirtualnego świata i wirtualnych problemów – twierdzi. – Afrykę traktuję jak swego rodzaju wybawienie, ten kontynent to przecież życie w najbardziej zaskakujących wymiarach.
Podobnie myśli Dagmara Szewc, biolożka i geolożka, która dla tętniącego życiem i kłopotami lądu porzuciła polskie wykopaliska, w których badała wymarłe gady i płazy. Tuż po tym, jak przeczytała najważniejszą w swoim życiu książkę, „Heban” Ryszarda Kapuścińskiego.
– Zrozumiałam po niej, że to ląd magiczny, tajemniczy i na swój sposób bardzo hermetyczny – mówi. – Ale ja lubię wyzwania. Uznałam, że przyszedł czas, by poznać to, co wydaje się niepojęte.
To przez Afrykę i dla Afryki Errol Tapiwa Muzawazi, 25-letni student prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim, wielokrotnie ryzykował swoim zdrowiem i życiem. Ostatni raz w grudniu, w Krakowie, gdy w Auditorium Maximum UJ mówił prawie bez przerwy przez 121 godzin, by ostatecznie, półprzytomny, słaniając się na nogach po prawie sześciu nieprzespanych dobach, pobić rekord Guinnessa w najdłuższym wykładzie świata.
Pomagało mu prawie 60 przyjaciół z całego świata, w tym młody Chińczyk i Tybetańczyk, którzy zapewne w innych okolicznościach nigdy nie podaliby sobie ręki. A w Krakowie, wspierając akcję Najdłuższy Wykład Świata, szli… ręka w rękę. Bo uwierzyli Errolowi, że świat doskonale może obejść się bez nędzy i wojen. Musi tylko zrozumieć, że Ziemia to planeta, na której mają prawo istnieć ludzie o odmiennych poglądach, religiach i kolorach skóry, że tolerancja i poszanowanie dla inności to klucz do przyszłości bez nienawiści. I że ten przepis na lepszy świat dotyczy globu niezależnie od tego, czy mieszkamy w Europie, Azji, czy Afryce.
Errol zrozumiał to już wówczas, gdy był nastolatkiem. Chłopcem z nie najbogatszej dzielnicy stolicy Zimbabwe, Harare, najstarszym z pięciorga dzieci nauczycielki, która od dziecka powtarzała pierworodnemu, że nieważne, ile ma w kieszeni, ważne jest to, co ma w głowie. A w głowie Errol zawsze miał mnóstwo pomysłów. – Wiedziałem już wtedy, że muszę kiedyś, na jakiś czas, zostawić Afrykę, by spojrzeć na nią z dystansu, z innej perspektywy – wyjaśnia. – Wierzyłem też, że muszę o Afryce opowiedzieć innym młodym ludziom, przekonać ich, że to fascynujące i ważne miejsce, chociaż postrzegane jest przez Europejczyków jako ląd klęski, nędzy, dyktatorów i chorób. A Afryka jest różna, także bogata, spokojna, wolna i piękna.
Errol dodaje, że to, co jeszcze chciał przekazać młodym Europejczykom, to jego głębokie przekonanie, że Afryki nie można zmieniać bez udziału jej mieszkańców, że zanim świat znów zacznie snuć nowe, nieudane wizje rozwoju kontynentu, najpierw powinien go poznać i zrozumieć.
W Zimbabwe Errol był świetnym uczniem i studentem, mógł wybierać w międzynarodowych stypendiach. Zdecydował się na Polskę, bo poznał Jana Wielińskiego, wieloletniego polskiego ambasadora w Afryce i jej wielkiego sprzymierzeńca. Uwierzył ambasadorowi, że warto poznać kraj nad Wisłą. Nie uwierzył za to niemieckiemu misjonarzowi, który bardzo odradzał mu wyprawę do kraju, w którym, jak twierdził, ludzie wciąż jeszcze żyją… bez prądu i wody.
– Po prostu zaufałem intuicji – zapewnia Errol. Nie rozczarował się Polską. Choć było mu w niej zdecydowanie za zimno i dziwił się temu, że jego brązowa skóra wywoływała u niektórych odruch niechęci lub pobłażania, choć zbitką polskich słów, które słyszał w rozmaitych polskich instytucjach i doskonale zapamiętał, było zdanie: nie, takiej możliwości nie ma.
Dla Errola wszystko jest możliwe.
– Nie znam barier, których nie można pokonać – zapewnia. Udowodnił to, kiedy zakładał Afrykańskie Koło Naukowe na Uniwersytecie Jagiellońskim, kiedy dwa lata temu organizował złożoną z naukowców i studentów delegację Uniwersytetu Jagiellońskiego do Afryki Południowej. Gdy dołączył do Biura Prokuratorskiego w Międzynarodowym Trybunale Karnym dla Rwandy, gdzie pomagał w gromadzeniu materiałów oskarżających głównych odpowiedzialnych za ludobójstwo.
Kiedy wreszcie, po raz czwarty z rzędu, postanowił pod koniec ubiegłego roku pobić rekord w prowadzeniu najdłuższego wykładu świata. Doskonale wiedząc, że ludzki organizm ma swoje granice wytrzymałości, a on je właśnie przekracza. I że po nieprzespanych z rzędu sześciu nocach musi się liczyć z tym, że kiedy już zaśnie, może się wcale nie obudzić.
Dlaczego w ogóle Errol ryzykował życiem? Bo uwierzył, że w ten sposób świat usłyszy jego głos. I że dzięki rekordowemu „gadaniu” uda mu się spełnić marzenie życia: wraz z Afrykańskim Kołem Naukowym UJ, przy wsparciu uniwersyteckiej kadry, zorganizować naukową ekspedycję, która pokonując bariery polityczne, plemienne i mentalne, przemierzy 21 krajów Afryki, dotrze do wielkich aglomeracji i odciętych od świata, ukrytych w dżunglach i na pustyniach osad, do których nie zaglądają ani turyści, ani politycy.
Po raz pierwszy o Ekspedycji Naukowej do Afryki 2010 świat usłyszał w marcu ubiegłego roku w… klubie akademickim Ryba Babel. Wtedy Errol po raz pierwszy ujawnił główny cel wyprawy. Badacze mają rozpoznać to, co wciąż nie jest rozpoznane: prawdziwe problemy i bolączki kontynentu. Materiał zebrany podczas ekspedycji (rozmowy ze zwykłymi ludźmi, wywiady z przywódcami plemion i państw, spotkania z miejscowymi naukowcami i twórcami, pełna dokumentacja fotograficzna miejsc, odwiedzanych podczas podróży) posłużyć ma jednak nie tylko poszerzeniu dość znikomej dziś wiedzy o współczesnej Afryce. Zwieńczeniem wyprawy ma być również książka podsumowująca cały projekt. Wreszcie doświadczenia badawcze, zdobyte dzięki ekspedycji, będą doskonałym pretekstem do założenia w Krakowie centrum badań nad Afryką.
– Wyzwań mamy doprawdy wiele – uśmiecha się Ela Wiejaczka, która do załogi ekspedycji dołączyła po powrocie z Kenii. – Największe to przełamywanie własnych barier. Strachu przed nieznanym, przed tym, co może nas zaskoczyć, a Afryka lubi przecież zaskakiwać. Także lęku przed tym, czy damy radę przeżyć razem w zgodzie wiele miesięcy.
Trzon wyprawy stanowią: Errol, Ela i Andrzej. Ale na różnych etapach dołączać będą do podróży inni badacze, w tym naukowcy, zainteresowani konkretnym obszarem lub problemem kontynentu. Jak doktor Natalia Czopek z UJ, która specjalizuje się w kulturze i problemach portugalskojęzycznych krajów afrykańskich. Dołączy więc do wyprawy w Angolii, przejedzie wraz z nią Namibię i Botswanę.
Największym wyzwaniem zapaleńców z Krakowa wciąż, niestety, są pieniądze. Bo choć wyprawa dopięta jest prawie na ostatni guzik, choć Africanus nie chce już spędzić ani jednego dnia przed „Piastem”, jego załodze nadal brakuje środków, przede wszystkim na benzynę. Próbowali wyprawą zainteresować wielkie firmy, ale wielkich firm Afryka raczej nie obchodzi.
– Wciąż jednak ufamy, że Afryka obchodzi zwykłych ludzi – sądzi Errol, dodając, że wierzy, iż uda się badaczom przed wyjazdem zgromadzić wystarczające środki.
Tak czy inaczej Errol i jego załoga do Afryki pojadą, do Maroka chcą dotrzeć już w kwietniu. Nawet, gdyby – śmieją się i ciągle to powtarzają – musieli pchać Africanusa przez pustynię. Czasem jeszcze ktoś zatroskany zapyta, czy młodzi badacze biorą pod uwagę, że mogliby się poddać. Errol zawsze odpowiada pierwszymi słowami, jakie usłyszał i nauczył się po polsku: „Nie, takiej możliwości nie ma”.
Sonia Jelska
Paweł Rucki
Wszystkim, którzy chcieliby wesprzeć finansowo polską wyprawę na Czarny Ląd, podajemy szczegóły:
Tytuł przelewu: Wielka Afrykańska Wyprawa 2010
Nazwa odbiorcy: Wydział Filozoficzny, Uniwersytet Jagielloński
Numer konta: 83 1240 4722 1111 0000 4857 9179
Nazwa banku: BANK PEKAO S.A.
~Gość
wyprawę! Dziękujemy za zaproszenie na wielkie otwarcie wyprawy, i
ciekawy koncert w tak osobliwej scenerii.