Andrzej Turczynowicz nie jest przeciwnikiem cywilizacji. Mówi nawet o pokorze wobec niej. – Ale dobrze jest wiedzieć, że od tej cywilizacji można być niezależnym – dodaje.
Andrzej mieszka w samym sercu Podkarpacia, w krainie drewnianych cerkiewek ukrytych pośród zielonych wzniesień Pogórza Dynowskiego. Na wzgórzach za jego domem żółcą się buki i graby.
Gdyby iść prosto w las za domem, przez góry przed siebie, trafi się wcześniej czy później na którąś z tych drewnianych cerkiewek prawosławnych lub unickich, maleńkich, zagubionych pośród gąszczu drzew, czasem zapomnianych i szarych, czasem odnowionych, bo kilka trafiło nawet na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Ale turystów niewielu dociera na północ od Sanoka, niewielu ogląda cerkwie w Uluczu czy Monastercu, Pogórze jest świeże i ciągle nieodkryte, choć coraz mniej tu domów takich jak ten andrzejowy. Drewnianych. Takich, co to wiatr potrafi na nich zagrać.
Andrzej ma duszę pielgrzyma. I ten rodzaj spokoju, który daje mu pewność, że jest na właściwej drodze. I ogień, który potrafi uwolnić muzykę. Potrafi zrobić gołymi rękoma niezwykłe rzeczy. Wyzwolić moc w gitarowych strunach. Albo odnaleźć w zakamarkach ludzkiego ciała meridiany. Rozplatać ich kanały tak, by zabłąkana energia mogła odnaleźć swoją naturalną drogę. Umie ją wygładzić. Sprawić, żeby przestała bulgotać, żeby była gładka jak woda, kiedy nie ma wiatru. Kiedy energia osiąga stan równowagi, człowiek znowu może być zdrowy. Ta sztuka nazywa się shiatsu.
Dusza niespokojna
– Shiatsu uruchamia uśpione siły organizmu – tłumaczy Andrzej Turczynowicz. – To taki rodzaj specjalnego masażu, który wprowadza człowieka w stan głębokiego relaksu. A wówczas jego organizm zaczyna korzystać z pokładów swojej własnej energii. Shiatsu pomaga leczyć ból. Nie tylko migrenę i korzonki. Nie tylko bóle kręgosłupa i stawów. Ale i ten najtrudniejszy ból. Ból duszy: depresję. Shiatsu to harmonizowanie energii.
– W ciągu 20 lat mojej praktyki nie widziałem może cudownych uzdrowień – uśmiecha się – ale widziałem, jak po jednym zabiegu ustępuje ból, który trzymał się chorego przez całe lata. Mam pacjentów, którym jeden taki zabieg wystarcza, by zapomnieli o bólu na kilka miesięcy.
Andrzej ma duszę pielgrzyma. I ten rodzaj spokoju, który daje mu pewność, że jest na właściwej drodze.
– Przesiedziałem trzy miesiące aresztu w Krakowie na Montelupich, a potem sąd dał mi półtora roku więzienia w zawieszeniu, ale prokurator generalny załatwił odwieszenie i dorzucił jeszcze rok odsiadki – rozkłada ręce. – PRL nie mógł pozwolić na to, żeby nie iść do woja. Uciekł, kiedy dzielnicowy przyniósł nakaz stawienia się w więzieniu, ale już po kilku miesiącach aresztowali go na samym środku rynku w Krakowie. Władza ludowa wysłała za nim list gończy. Odsiedział wyrok w Nowym Sączu.
– Czy było warto? Myślę, że tak. W wojsku człowiek był zmuszony do gorszych rzeczy niż w więzieniu, a w sumie jedno i drugie jest więzieniem. Zresztą wolność jest stanem, który nie zależy od czynników zewnętrznych. Czułem się wtedy wolny. Tak jak teraz, na mojej wsi. Andrzej lubi pracować w Warszawie. Prowadzić warsztaty makrobiotyczne albo shiatsu, grać koncerty. Ale nie musi mieszkać w mieście. Grabownia to dobre miejsce do życia. Jest w nim to, co trzeba. Jin i jang we właściwych proporcjach. Jest miejsce na ciszę i jest na muzykę.
Andrzej uważa, że nadszedł czas, żeby się wreszcie naprawdę rozwijać w tym kierunku. Za młodych lat zajmowało go malarstwo. Lubił grać na gitarze, choć nigdy przecież nie uczył się nut. W 1973 roku w Warszawie spotkał muzyków, z którymi grali improwizowaną jazzrockową muzykę – Milo Kurtisa, Jacka Malickiego, Witolda Popiela. Grupa nazywała się „W składzie”.
– To był idealny zespół. Bardzo twórczy czas. Sztuka konceptualna, właściwie były to narodziny nowoczesnego performance’u do grania muzyki konceptualnej. Rok później na festiwalu w Kaliszu wygraliśmy w kategorii, którą jurorzy stworzyli specjalnie dla nas, kiedyśmy zagrali. Mateusz Święcicki w „Jazz Forum” napisał entuzjastyczną recenzję. Andrzej gra po dziś dzień. Teraz w projekcie „Teren Nowy”, który łączy muzykę z obrazami filmowymi, malarstwem, instalacjami i happeningami. W każdą trzecią środę miesiąca można ich zobaczyć w Warszawie, w Dobrej Karmie z nową wokalistką, aktorką Moniką Wierzbicką.
~andrzej47
https://shiatsu.w.interia.pl
~Gość
rzadko w niej bywa. Wieś nie jest zbyt duża, a nigdy go nie spotkałam.
Jednakże popytam, może ktoś coś wie.
~Gość
prawdopodobnie przez mego WORD'a, który zmienia mi Grabownicę na
Grabownię, bo nieopatrznie wpisałem "zmień" w sprawdzaczu pisowni.
Powinienem był to wypatrzeć, ale widać nie umiałem odczytać dość
dokładnie.
Z uwagami Andrzeja nie dyskutuję. Słowo "nauczyciel" ma
znaczenie pierwszorzędne, choć mam nadzieję, że nadużyłem go w przypadku
Norio.
Grupa w Składzie to ewidentna wpadka, bo to historia
polskiej muzyki i powinienem był wiedzieć, że nazywali się Grupa W
Składzie a nie po prostu "W Składzie"
nie ma na to usprawiedliwienia
Grzegorz Kapla
~Gość
pochodzę z miejscowości o bardzo podobnie brzmiącej nazwie z tejże
okolicy, ale o Grabowni nie słyszałam. Pytam z ciekawości gdyż niezwykle
miło byloby się dowiedziedzieć że mieszkamy po sąsiedzku razem z Panem
Andrzejem.
Ale z drugiej strony czy możliwe byłoby życie nieopodal takiego
człowieka i niezauważenie go? Intrygujące...
~Gość
Kushi.
W ksiazce Kingi Wisniewskiej-Roszkowskiej byly tylko dwa albo trzy
zdania na temat makrobiotyki, a nie caly rozdzial.
Zespol muzyczny w ktorym zaczalem swoja przygode muzyczna nie nazywal
sie "W skladzie", tylko "Grupa w skladzie:"
Mario Binetti nigdy nie prowadzil warsztatow shiatsu, tylko wyklady i
konsultacje z makrobiotyki.
Doktor Faulkner nie byl w hospicjum: byla taka sugestia lekarzy.