Potrafi leżeć w ogniu, przenikać czyjeś myśli, odnaleźć zaginionych, wypędzać z ciała choroby. Cudotwórca? Tak. Karadji, człowiek o „silnym oku”.
Aborygeński szaman z Australii to tajemnicza postać. Kiedyś mówiono o nim po prostu „mądry człowiek” – w niektórych aborygeńskich językach bainman, w innych karadji. Jeszcze 50 lat temu w każdym plemieniu żył i praktykował taki uzdrowiciel. Aborygeni przez kilkadziesiąt tysięcy lat kultywowali i przechowywali starożytne tradycje duchowe. Magiczne, paranormalne zdolności posiadał praktycznie każdy. Korzystano z czarów i leczono się samodzielnie, ponieważ wszyscy mieli podstawową wiedzę o ziołach i magii.
Rośliny oraz czary pomagały odwracać niepowodzenie, pecha, choroby czy śmierć. Tymi samymi metodami przywoływano powodzenie w miłości, w polowaniu czy w walce. Jednak kiedy zwykły członek plemienia nie potrafił poradzić sobie sam, wyruszał po pomoc do karadji. W przeciwieństwie do szamanów z innych rejonów świata, aborygeński karadji nie korzysta ze środków zmieniających świadomość, ekstatycznych pieśni czy tańców, ale szuka wiedzy poprzez uspokojenie umysłu i medytację. Pozwala to na lepszy odbiór informacji docierających do niego ze świata.
Kiedy Europejczycy przyjechali do Australii, po prostu nie mogli uwierzyć w potężne zdolności karadji. Niektóre trzeba uznać za „czarnomagiczne”. Ich użycie mogło wywołać chorobę czy nawet śmierć osoby, przeciw której były kierowane. Jedną z form tej magii jest „wskazywanie”, do którego wykorzystuje się kość albo inne podłużne przedmioty.
Karadji długo przygotowuje się do rytuału, aby zebrać konieczne moce, po czym skupia się na osobie ofiary. Wskazuje na nią kością, wypowiadając przy tym specjalną formułę. Ponieważ są to działania magiczne, odległość, z jakiej działa czarownik, nie ma znaczenia. Za pomocą tego rytuału przekazuje się zabójczą myśl o chorobie, śmierci, umieszczeniu magicznej kości wewnątrz ciała lub kradzieży życiodajnego tłuszczu z nerek.
reklama
Karadji potrafią także przesyłać myśli innym osobom, a nawet sprawić, że dzięki mocy tych myśli ich „adresat” zacznie działać zgodnie z wolą czarownika. Różni się to od hipnozy, którą również często stosują. W tym przypadku wystarczy sama siła skupionego wzroku – nie trzeba wypowiadać słów zawierających hipnotyczne sugestie. Podobnie jak nasi europejscy jasnowidzący, karadji są w stanie nie tylko odnaleźć zaginioną osobę na podstawie zdjęcia czy dowolnego należącego do niej przedmiotu, ale także – za pomocą przekazu myśli – pomóc jej odnaleźć drogę powrotną lub sprawdzić jej samopoczucie.
Niezwykłą ich umiejętnością jest też możliwość czytania w myślach innych ludzi oraz „widzenia” zdarzeń zachodzących w odległych miejscach. „Czasem siadam obok jakiegoś człowieka, patrzę na jego głowę i mogę mu powiedzieć: »Myślisz o tym i o tamtym«. Ten człowiek jest zdumiony. Pyta: »Skąd o tym wiesz?«. Na co ja odpowiadam: »Potrafię widzieć w twoim umyśle«” – opowiadał pewien karadji australijskiemu badaczowi. Jednym z aborygeńskich sposobów dowiedzenia się, „co słychać” w odległym miejscu, jest wysyłanie ducha opiekuńczego, który po powrocie opowiada karadji, co zobaczył i usłyszał.
Inna właściwość aborygeńskich uzdrowicieli nazywana jest „silnym okiem”. Pozwala ono dostrzec przyczynę choroby, stwierdzić, czy dusza jest jeszcze obecna w ciele, a przede wszystkim zobaczyć i wyśledzić ducha sprawcy choroby – na przykład innego czarownika, a nawet zaangażowane w to duchy zmarłych. W miejscach, gdzie za główną przyczynę chorób uważa się kradzież albo zagubienie duszy, „silne oko” pozwala ją odnaleźć i sprowadzić do ciała chorego. Karadji potrafią też chodzić po ogniu, niespodziewanie znikać i się pojawiać, tworzyć złudzenia wzrokowe i słuchowe, które może zobaczyć czy usłyszeć wiele osób naraz. Takie zbiorowe halucynacje wykorzystywane są czasem do obrony.
Dwóch karadji chciało kiedyś ochronić swoją grupę przed nieprzyjacielem. Rozpalili wielkie ognisko i położyli się po obu jego stronach, śpiewając magiczne pieśni. Kiedy wrogowie dobiegli do ogniska i rzucili dzidami w leżących mężczyzn, śpiew ustał. Okazało się, że trafili w dwie kłody drewna! Tymczasem obaj karadji, wcale się nie kryjąc, spacerowali w bezpiecznej odległości. Po kilku bezowocnych próbach ataku zmęczeni i zniechęceni wrogowie wrócili do swego obozu. Karadji opanowali też „magiczny chód” – są w stanie przemierzać ogromne przestrzenie z szybkością galopującego konia.
Kultura Aborygenów pozwala wszystkim medytować czy pracować ze snami. Dzięki temu karadji potrafią w każdej chwili otworzyć się na niezwykłe, paranormalne informacje. „Kiedy widzisz, jak starszy człowiek siedzi i nie rusza się – nie przeszkadzaj mu, bo cię okrzyczy. Nie baw się obok niego, ponieważ usiadł tam, żeby »widzieć«. Skupia się na swoich myślach, co pozwala mu czuć i słyszeć. Później, w specjalnej pozycji, może się położyć, a nawet zasnąć. Wówczas będzie mieć wizje i usłyszy, co mówią do niego duchy” – tak Aborygeni przestrzegają swoje dzieci.
Medytacje, szkolenie oraz praktyki aborygeńskich uzdrowicieli przypominają te uprawiane przez tybetańskich joginów. Jogini praktykują na cmentarzach lub na polach kremacyjnych i to samo robią Aborygeni medytujący oraz śpiący na grobach przodków. Nawet instrukcje do medytacji są zadziwiająco zbieżne. Aborygeński magiczny chód jest taki sam jak tybetański szybki chód lung-gom-pa, gdzie podróżujący przemierza szlak długimi skokami, prawie nie dotykając ziemi i przez cały czas znajduje się w transie. Również telepatia, umiejętność bycia w innym miejscu niż ciało, znikanie i przesyłanie myśli są częstym zjawiskiem wśród tybetańskich joginów.
Sam rodzaj medytacji stosowany przez Aborygenów jest bardzo zbliżony do medytacji tybetańskich, zwłaszcza tych z tradycji dzogczen, gdzie najpierw pracuje się nad skupieniem umysłu, a potem, w różnych pozycjach siedzących i leżących, wpatruje się w niebo. Naukowcy próbowali dociec, skąd biorą się takie podobieństwa. Jedno z możliwych wyjaśnień mówi, że Aborygeni przed 50 tysiącami lat opuścili Indie i dotarli do Australii. Inna teoria dowodzi, że idee oraz praktyki były rozprzestrzeniane przez starożytnych wędrowców.
Robert Palusiński Autor jest terapeutą Psychologii Zorientowanej na Proces, tłumaczem książek Arnolda Mindella, członkiem zespołu Akademii Zorientowanej na Proces w Warszawie. Prowadzi warsztaty rozwojowe i szkoleniowe (np. autorskie warsztaty dla mężczyzn) oraz sesje terapeutyczne (także telefonicznie). www.palusinski.strefa.pl
dla zalogowanych użytkowników serwisu.