W klubie studenckim moja córka poznała Szymona. Chłopak studiował matematykę i zapowiadał się na dużej klasy naukowca. Aga przedstawiła go nam i odtąd był u nas częstym gościem. Szymon nigdy się nie nudził. Nie rozstawał się ze swoim laptopem i wciąż rozwiązywał jakieś skomplikowane wzory.
Z czasem zaczął nam opowiadać o swoim domu. Jego ojciec był na rencie po wypadku na budowie, a matka od kilku lat przebywała w Stanach – pracowała tam jako sprzątaczka, mimo że w kraju była przecież wykwalifikowaną fryzjerką. Marzyła jednak, że po powrocie z USA kupi większe mieszkanie i otworzy własny salon fryzjerski. Co miesiąc przysyłała rodzinie pieniądze i zapewniała, że już wkrótce wróci. Kiedy Aga i Szymek postanowili się pobrać, zaprosiliśmy na uroczysty obiad przyszłego teścia. Okazał się bardzo miłym, bezpośrednim, pełnym optymizmu człowiekiem. Do szczęścia brakowało mu tylko żony Barbary. Bardzo za nią tęsknił, ona jednak ciągle swój powrót odkładała. Ojciec Szymona nie mógł do niej pojechać, bo ambasada amerykańska odmawiała mu wizy. W końcu napisał do żony, że nie chce jej pieniędzy, syn wkrótce będzie na swoim, a im na stare lata przecież niewiele potrzeba. Ale Barbara tego nie zrozumiała. Odpisała, że go nie poznaje, że czuje się zawiedziona i oszukana.
Ku mojemu zaskoczeniu ojciec Szymona przyszedł z tym listem właśnie do mnie. Poprosił o radę. Cóż mu mogłam powiedzieć, skoro podzielałam jego zdanie, że pieniądze nie są w życiu najważniejsze? Tymczasem młodzi zaplanowali ślub na 30 czerwca. Barbara obiecała, że przyleci. Nie przyleciała. W ogóle zamilkła. Nie odpisywała na listy, na maile, jej telefon milczał. Ponieważ pracowała „na czarno”, ojciec i Szymon nie mogli oficjalnie zawiadomić polskiej ambasady czy miejscowej policji o jej zaginięciu, żeby nie narobić jej kłopotów.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.