Jeszcze nigdy Wielkie Arkana nie były tak niepokojące, złowrogie i ponure. Utrzymane w szarościach, czerni i sepii karty szwajcarskiego artysty zioną pustką i zniszczeniem. Nie mają nic wspólnego z tradycyjnymi wizerunkami ubranego w kolorowe, odświętne szaty Cesarza, beztroskiego Głupca z pieskiem czy rozświetlonej Gwiazdy.
Zamiast tego – surrealistyczne wizje pełne obojętnych postaci z przezroczystą, siną skórą, pustymi oczodołami i wijącymi się wokół szyi wężami czy embriony z chorymi naroślami na głowie. Cesarzowi towarzyszy uzbrojona po zęby przyboczna straż, Głupiec celuje do siebie z karabinu, a Gwiazda przedstawiona jest jako wodospad spadający z hukiem na złomowisko poskręcanych rur, silników, zębatek…
Pomiędzy Dalim a Robokopem
Nie przepadam za malarstwem surrealistycznym, ale przyznać muszę, że za każdym razem zmusza mnie ono do myślenia. Im dłużej się w nie wpatrujemy, tym więcej dostrzegamy ukrytych treści, możliwych interpretacji. A czym innym jest tarot, jak nie medytacją nad serią symbolicznych ikon?
Pierwsze wzmianki na jego temat pojawiły się około 1500 roku we Włoszech, w opisie gry hazardowej zwanej ronfa (później tarocco). Podobno w przerwach między rozgrywkami gracze zabawiali się losowaniem kart, odgadywaniem ich znaczeń i przepowiadaniem przyszłości. Jedni nazywają tarota ars memoriae, czyli sztuką pamięci, drudzy „królewską drogą” poznania i magii, podróżą przez archetypy psychologii. Jeszcze inni widzą w nim doradcę i narzędzie, dzięki któremu możemy docierać do ukrytych obszarów naszego ego. Nie ma więc chyba lepszego miejsca dla malarstwa surrealistycznego, jak karty tarota. Twórczość Gigera idealnie tu pasuje.
Urodził się w 1940 roku w Chur, w szwajcarskim kantonie Gryzonia. To on stworzył postać ksenomorfa do filmu „Obcy – ósmy pasażer Nostromo” w reżyserii Ridleya Scotta (w 1980 roku otrzymał Oscara za najlepsze efekty specjalne). Twórczość Gigera często określana jest jako „biomechaniczna”, bo świetnie oddaje zagrożenia postępu technologicznego XX wieku.
W jego pracach świat zniszczony jest przez nuklearne opady, wyalienowany i bezduszny, bez zwierząt i roślin, zdominowany przez surowe wieżowce z plastiku i stali. Zniewolona ludzkość żyje w symbiozie ze światem maszyn. Jego wizje mają coś z obrazów Hieronima Boscha, Pietera Bruegela czy Salvadora Dalego, którego zresztą poznał osobiście w 1975 roku (Dali nazywał go „specjalistą od potworów”).
Obsesja czaszek i węży
Osobliwe sceny na obrazach Gigera dotrzymują kroku dziwactwom w jego życiu osobistym. Już od najmłodszych lat ubierał się na czarno, a w rodzinnym domu pokój do zabaw urządził w pomieszczeniu bez okien – tam samodzielnie konstruował niektóre z zabawek, na przykład sztylety. Dziś jego pasją są sygnety z trupią czaszką, przedmioty kultu i… kolekcja spodni na szelkach – jak sam mówi, „obsesja tak wielka, jak wielkie jest moje obrzydzenie do robaków i węży”.
reklama
Wielu zastanawia się, skąd Giger czerpie inspiracje, w czym ma źródło jego nieograniczona wyobraźnia. A on widział w swoim życiu zaledwie jeden horror. Za to już w wieku 10 lat czytał dzieła Zygmunta Freuda. Fascynacja śmiercią, złem i „ciemną stroną życia” zrodziła się najprawdopodobniej wtedy, gdy ojciec aptekarz przyniósł pewnego razu do domu ludzką czaszkę. Giger często wspomina też o incydencie w szkole, gdy kolega pokazał mu serię zdjęć przedstawiających chińskie sceny tortur.
– Nigdy wcześniej nie byłem tak głęboko czymś poruszony – wspomina Giger w książce „ARh+”. – Jeszcze przez wiele dni nie chciałem zostawać sam w domu i bałem się zasnąć, by nie śnić o straceńcach. Podobne doznania odczuwałem też po obejrzeniu filmu Jeana Cocteau „Piękna i bestia”, gdzie zaklęte wojska wychodzą ze ścian, trzymając w dłoniach kandelabry.
W labiryntach wyobraźniZ połączenia aptekarskiej dokładności odziedziczonej po ojcu, techniczno-artystycznego wykształcenia (studiował architekturę) i czarnego humoru powstała istna mieszanka wybuchowa. Giger przyznaje, że czasem wystarczy niewielki impuls, zasłyszana przypadkowo plotka, by wyobraźnia zaczęła pracować jak szalona. Któregoś razu proboszcz z Chur opowiedział mu o tajemnym przejściu pod miastem – piwnica rodzinnego domu Gigera stanowiła część tego podziemnego labiryntu, a labirynty artystę od dziecka fascynowały. To znów usłyszał o stworzonym przez pisarza Howarda Phillipsa Lovecrafta, prekursora fantastyki naukowej, fikcyjnym micie o Cthulhu – czekającym na przebudzenie bóstwie z dna oceanu. Czy trzeba było czegoś więcej, by od razu powstała cała seria obrazów zatytułowana „Necronomicon”?
Ciekawa jest też geneza cyklu „Passages” – na pracach widać fragmenty bliżej niezidentyfikowanego urządzenia. W centrum kompozycji znajduje się otwór, który czasem zamienia się w żeńskie genitalia. Otoczenie sugeruje jakieś dziwne erotyczne praktyki. Tłumacząc znaczenie obrazów, Giger wyznał, że któregoś razu w Kolonii urzekła go procedura opróżniania kubłów na śmieci – śmieciarka skojarzyła mu się z potworem-modliszką łykającą zawartość kolejnych pojemników. Pod koniec lat 60. był pod dużym wrażeniem eksperymentów genetycznych, prób klonowania żywych stworzeń i ingerencji techniki w prawa natury. Pod wpływem pojawiających się w prasie informacji zrodziły się koszmarne wizje z obrazu „Beggar”.
– Ludzie, oglądając moje rysunki, zastanawiają się, skąd we mnie takie zamiłowanie do okrucieństwa – mówi artysta. – Ale ja nie czerpię z tego przecież żadnej przyjemności. Uświadamiam jedynie ludziom ich własny strach.
Głowa diabła
Pierwsze poważne prace, głównie w tuszu i farbie olejnej, stworzył na drugim roku studiów. Po wystawie w 1966 roku przyszły kolejne zamówienia. Było ich tak dużo, że rzucił architekturę i całkowicie poświęcił się malarstwu. Wkrótce odkrył farbę w sprayu, która szybko stała się jego znakiem rozpoznawczym i pozwoliła mu wykreować własny styl. Mimo to jego ojciec aptekarz do końca życia uparcie twierdził, że sztuka jest dziedziną nie przynoszącą żadnych korzyści, a współczesny artysta nigdy nie dorobi się na niej majątku.
Dziś Giger syn ma sieć własnych barów wyposażonych w zaprojektowane przez niego meble: w Chur, Japonii (gdzie elementy nośne budynku wyglądają jak gigantyczne kręgosłupy) i Nowym Jorku. A w czerwcu tego roku świętował dziesiątą rocznicę założenia H.R. Giger Museum w Chateau St. Germain w Gruyeres. Ma dużo szczęścia. Choć dwukrotnie do niego strzelano, kula za każdym razem szczęśliwie go omijała – odtąd wierzy, że czuwa nad nim Anioł Stróż. – Nie jestem jednak przesądny – przyznaje. – To słabość, która kusi los i przyciąga złe zdarzenia. Wolę wierzyć w przypadek, zbieg okoliczności, choć czasem los rzeczywiście potrafi mnie zaskoczyć.
Tak było na przykład ze słynną „Głową Diabła”. 27 czerwca 1988 roku Giger postawił dopiero co ukończoną rzeźbę na parkanie dzielącym jego ogród od posiadłości sąsiadek, które odpoczywały właśnie po obiedzie przy drewnianym stole pod dębem. Nie zdążył na dobre zasiąść ponownie do pracy, gdy usłyszał przeraźliwy krzyk kobiet. Wystraszone makabrycznym dziełem, rozbiegły się po całym ogrodzie. W tym samym momencie rozpętała się burza, a uderzenie pioruna złamało ogromną gałąź drzewa. Spadła prosto na stół, przy którym jeszcze przed chwilą siedziało całe towarzystwo. Gdyby nie wystraszyła ich rzeźba, z pewnością doszłoby do nieszczęścia.
Artysta, choć stara się nie być przesądny, jest przekonany, że poza tym, co widoczne, rozpoznawalne i czytelne, jest jeszcze coś. Od wielu lat studiuje pentagramy i skrupulatnie opisuje zagadkowe historie związane z nim i jego sztuką. Stąd być może tak chętnie zainteresował się kartami tarota, ikonami, które niejedno mogą nam oznajmić. Bo jego twórczość trochę przypomina stawianie tarota. Jak zauważył kiedyś jeden z krytyków, obrazy Gigera to jak używanie mikroskopu i teleskopu jednocześnie, sięganie do najgłębszych pokładów ludzkiej psychiki i nieświadomości, którą współcześni zbyt często odrzucają i lekceważą.
Monika Utnik
dla zalogowanych użytkowników serwisu.