"Rozżarzony słup dymów
i płomieni, jasny niczym
tysiąc słońc, powstał w całym swym splendorze. (...)
Ciała uległy spaleniu tak,
że stały się nierozpoznawalne. Włosy i paznokcie odpadły.
Naczynia pękały bez wyraźnej przyczyny, a ptaki stały się białe." Co nam to przypomina?
Spór między Indiami a Pakistanem o terytorium Kaszmiru trwa od 1947 roku. Wtedy właśnie Indie odzyskały niepodległość, a zarządzający Kaszmirem maharadża Gulab Singh zdecydował o przyłączeniu do nich swoich ziem. W grudniu 2001 roku Indie i Pakistan - po stoczeniu wcześniej już czterech wojen o sporny teren - znów stanęły na krawędzi zbrojnego konfliktu. Tym razem może się skończyć wielkim kataklizmem, bo obie armie dysponują bronią nuklearną.
Jeśli przywódcy obu państw się nie opamiętają, tereny dalekiej Azji staną w obliczu... drugiej w swojej historii wojny nuklearnej. Kronikę takiego konfliktu można już bowiem znaleźć w świętych pismach hinduskich, opisujących czasy sprzed około 10 tysięcy lat. Na istniejące na kontynencie indyjskim potężne imperium Ramy uderzyli wówczas mieszkańcy Atlantydy. Zażądali oni oddania w ich władanie dzisiejszego terytorium Kaszmiru, uznania swego zwierzchnictwa i składania corocznej daniny. W odpowiedzi na to kapłani hinduscy, przy pomocy nieznanych energii, powalili wszystkich wodzów atlantydzkiej armii. W odwecie, napastnicy użyli broni atomowej, obracając w proch całe imperium Ramy.
Najprawdopodobniej sami nie zdawali sobie do końca sprawy z siły, jaką wyzwolili, bowiem trzęsienia Ziemi wywołane przez ataki nuklearne zniszczyły w końcu także ich kontynent. Hinduskie podania wspominają też, że Atlantydzi w ten sam sposób zaatakowali imperia na terenie Afryki - pustyni Gobi, która w tamtych czasach była żyzną równiną. Oto co wyczytać można w tekstach Mahabharaty:
"Był to pojedynczy pocisk napełniony całą potęgą Wszechświata. Rozżarzony słup dymów i płomieni, jasny niczym tysiąc słońc, powstał w całym swym splendorze. (...) Ciała uległy spaleniu tak, że stały się nierozpoznawalne. Włosy i paznokcie odpadły. Naczynia pękały bez wyraźnej przyczyny, a ptaki stały się białe. Po kilku godzinach cała żywność była zarażona (...)."
W 1966 roku grupa archeologów pracujących w okolicy indyjskich miast Mohendżo Daro i Harappa natrafiła na szkielety rozrzucone na dużej powierzchni i ułożone tak, jakby spotkała je nagła śmierć. Nie ma na nich śladów ran i co najważniejsze - jak stwierdziły to pomiary - wykazują one wysoki poziom radiacji! Ponadto natrafiono tam na tysiące stopionych pod wpływem bardzo wysokiej temperatury brył "czarnych kamieni" i kawałków glinianych naczyń. W Indiach odkryto jeszcze jedenaście starożytnych miast noszących ślady takich potężnych eksplozji. Gołym okiem widać, że poddane zostały działaniu wysokich temperatur. Masywne mury i fundamenty stopione są w jedną masę i dosłownie zeszklone. Warto dodać, że w pobliżu tych miast zdjęcia satelitarne nie wykazały jakiejkolwiek działalności wulkanicznej. Obszar wokół nich do dziś otacza pustynia, a przecież kiedyś, o czym świadczą wykopaliska, był to teren porosły bogatą roślinnością.
reklama
Śladem prehistorycznej wojny nuklearnej jest też krater Lonar, położony około 400 kilometrów od Bombaju. Ma idealnie kolisty kształt o średnicy 2154 metrów. W jego pobliżu nie odnaleziono śladów meteorytu, choć jest to jedyny krater uderzeniowy wyciśnięty w twardym bazalcie. Widać też wokół niego ślady fali powietrza o bardzo wysokiej temperaturze i ciśnieniu przekraczającym 600 tysięcy atmosfer. Wobec tych faktów wielu naukowców, choć nie chce otwarcie dyskutować o możliwości prehistorycznej wojny atomowej, gotowych jest przyznać, że tego typu wydarzeń geologicznych i archeologicznych nie sposób wytłumaczyć za pomocą katastrof naturalnych. Tym bardziej że tego typu intrygujących śladów jest więcej i to nie tylko w Indiach.
Po eksplozji bomby atomowej na pustynnym poligonie w Nowym Meksyku ogromne połacie piasku zmieniły się w zielone szkło. Efekt ten dał sporo do myślenia archeologom pracującym w dolinie Eufratu. Natrafili oni bowiem na ślad kultury rolniczej sprzed 8 tysięcy lat: gdy zeszli głębiej, odkryli starszą od niej kulturę pasterską, jeszcze głębiej - ślady człowieka jaskiniowego, a jeszcze głębiej - grube warstwy piasku stopionego na... zielone szkło. Na coś takiego natknęli się jeszcze w dwóch rejonach Afryki. Przyzwyczailiśmy się do tego, że Egipt to tylko tajemnica piramid. Mało kto wie, że tereny te kryją w sobie jeszcze jedną ogromną zagadkę.
Natrafiła na nią po raz pierwszy - w 1932 roku - ekspedycja naukowa Egipskiego Towarzystwa Geologicznego, w okolicy płaskowyżu Saad, w południowo-zachodniej części Egiptu. Było to ciągnące się wiele kilometrów pole szkła zawierającego aż 98 procent czystego krzemu! Badający je geolog, Giles Wright, stwierdził, że jest to najczystsze szkło krzemowe, które może powstać tylko w przypadku oddziaływania temperatur towarzyszących wybuchom termojądrowym. Taki efekt mógłby też wywołać bardzo dużych rozmiarów meteoryt. Rzecz w tym jednak, iż w okolicy nie wykryto żadnego krateru, nawet w czasie badań tego terenu z Kosmosu, za pomocą fal ultradźwiękowych. Zeszklenie piasku mogłoby być także efektem wybuchu meteorytu nad powierzchnią Ziemi. W takim jednak przypadku cała okolica powinna być usiana jego szczątkami. Tymczasem w ciągu dwuletnich poszukiwań nie znaleziono niczego takiego.
Nie stwierdzono też efektów działalności wulkanicznej ani śladów upadku meteorów w okolicach pradawnych fortów szkockich. Ich megalityczne mury sprzed tysięcy lat stopione zostały na szkło przez działanie jakiejś dziwnej siły, która wytwarzała ogromne temperatury. Badający fakty angielscy chemicy obliczyli, że przetopienie potężnych kamieni w jedną szklistą masę mogło nastąpić tylko pod wpływem temperatury nie mniejszej niż 12000C. Podobnie stopione mury miast odnaleziono też w Turcji, Chinach i Mongolii. Również na dnie Doliny Śmierci w Ameryce Północnej. Co jeszcze bardziej zaskakujące, wszystkie te obiekty pochodzą z tego samego okresu. Czyżby więc indyjskie manuskrypty mówiły prawdę? Że około dziesięciu tysięcy lat temu żyły na Ziemi cywilizacje, które stoczyły z sobą potężną wojnę atomową, niszcząc przy okazji same siebie?
Koronnym argumentem, że tak właśnie było, jest zdaniem badacza Michaela Sandersa biblijna historia losów Sodomy i Gomory oraz struktura biologiczno-mineralno-geologiczna Morza Martwego. Katastrofa opisana w Biblii nie mogła mieć charakteru geologicznego, ponieważ wszelkie ruchy tektoniczne zakończyły się w tym rejonie 10 tysięcy lat temu, a w okolicach Morza Martwego nie znaleziono żadnych szczelin w płycie kontynentalnej.
Sanders pisze, że w czasie porządkowania Hiroszimy po ataku atomowym okazało się, iż całe połacie piaszczystej gleby zamieniły się samoczynnie w substancję przypominającą krzem z dużą zawartością soli. Związek ten tworzył bardzo twardą i stabilną skorupę. Ten sam proces miał prawdopodobnie miejsce w rejonie Morza Martwego. To na skutek atomowego ataku na Sodomę i Gomorę uzyskało ono tak duże zasolenie. Ponadto widać wyraźnie, że występujące wokół niego słupy soli nie są zbudowane z czystego chlorku sodu, ale z pewnej jego odmiany przekształconej w wyniku atomowej eksplozji - na tyle trwałej, iż nie podlega erozji. Zwykła sól rozpuściłaby się bowiem po pierwszych ulewach. I najważniejsze. Badania geologów wykazały ostatnio, że gleba wokół Morza Martwego i Hiroszimy jest identycznie zmieniona. Obie one poddane zostały gwałtownej konwersji, która mogła zaistnieć tylko pod wpływem nagłego procesu rozszczepienia jądra atomowego.
Logika podpowiada, że jeśli dwa zdarzenia prowadzą do tych samych skutków, oba musiały zajść w tych samych warunkach. Czy można jeszcze coś dodać do tych faktów? Chyba to, że właśnie na terenie kontynentu indyjskiego, 10 tysięcy lat później, historia dramatycznie zaczyna się powtarzać. I Pakistan, i Indie, mając w swych arsenałach po kilkadziesiąt pocisków atomowych, są w stanie swoją wojną - znów dotyczącą Kaszmiru - "zarazić" cały świat.
Czyżby ludzkość ponownie miała stanąć na krawędzi istnienia?
Jerzy Gracz
dla zalogowanych użytkowników serwisu.