Dawno już nie chodzę do klubów i dyskotek. Ciało mam trochę sztywne i onieśmielone. Ale kiedy słyszę muzykę, którą puszcza w szkolnej sali gimnastycznej niewysoki, łysy facet ubrany na czarno, coś we mnie próbuje falować jak na hinduskim filmie. Najbardziej ekspresyjne mam ręce. Ruch zaczyna się też w biodrach, lecz całą sylwetkę powstrzymują nieznośnie sztywne ramiona.
Warsztaty Pięciu Rytmów – trzydniowe zajęcia tańca duszy i emocji – odbywają się w Polsce co jakiś czas już od kilku lat (www.5rytmow.pl). Przyjeżdżają różni nauczyciele. Tym razem prowadzi je Ya’Akov Darling Khan. Jest arteterapeutą i współczesnym szamanem – tak jak jego nauczycielka Gabrielle Roth, która stworzyła tę taneczną terapię.
Ya’Akov zmienia rytm. W powietrzu narasta łomot bębnów. Wszyscy wokół przyspieszają, wirują, biegają, podskakują, jakby rozciągali swoje ciała we wszystkich kierunkach i zagarniali coraz więcej przestrzeni. Szaman niczego nie narzuca, tańczy swój taniec jak my wszyscy. W pewnej chwili rytm osiąga taką szybkość, że nogi przestają nadążać. To już tylko chaotyczna wibracja ciała. Moje zaczyna się opierać. Jakby wewnętrzny przełącznik energii przestawił się na opór. Nie umiem dać się ponieść fali transowego tańca i dzikiego wrzasku, który uderza w ściany i sufit sali. Czuję się zagubiona i osobna.
Łomot nagle się urywa. Cichnie krzyk. Co za ulga... Muzyka teraz faluje i kołysze mnie. Te klimaty są mi zdecydowanie bliższe. Wytchnienie dla mięśni, wyciszenie oddechu...
Ale to była tylko przygrywka. Zabawa zaczyna się na dobre, gdy Ya’Akov proponuje następne ćwiczenie.
reklama
– Wyobraźcie sobie teraz, że jesteście własnymi kośćmi. Poczujcie ich moc i sztywność. Kto wie, jak poruszają się kości? – pyta szaman i majstrując coś przy konsoli, znów nabija rytm bębnów.
Za chwilę wszyscy odstawiamy taniec szkieletów. Trudno jest zmusić ciało do takich sztywnych ruchów. Pomaga, gdy zamknę oczy. Ale Ya’Akov zachęca, by – gdy tylko uda nam się wyczuć ruch – otworzyć je i kontaktować się z innymi tańczącymi.
– Nie jesteśmy stworzeni do życia w samotności – mówi. – Potrzebujemy relacji z ludźmi, a oni potrzebują nas. Choć to prawda, że często nasze kontakty z innymi są dalekie od atmosfery sentymentalnego kina rodzinnego.
Po tańcu szkieletów ćwiczymy taniec mięśni. Wreszcie wczuwamy się w ruch krwi. Tańczymy we trójkę. Ja jestem mięśniami, blondyn w średnim wieku – płynami ustrojowymi, a krótko ostrzyżona dziewczyna – kośćmi. Okropnie źle się czuję w tym układzie. Mam wrażenie, że ciało, które razem tworzymy, jest jakieś niezgrabne.
– A teraz zmiana! – woła Ya’Akov. – Przeskoczcie o jedno miejsce, zgodnie z ruchem wskazówek zegara.
Tym razem przypada mi rola płynów ustrojowych. Cud. Nagle – przynajmniej z mojego punktu widzenia – nasz układ choreograficzny nabiera proporcji. Wreszcie czuję się na swoim miejscu. Bingo! Tak właśnie działa Pięć Rytmów.
Gabrielle Roth powiedziała kiedyś, że wymyślona przez nią terapia polega na zachęcaniu ludzi, by „wywrócili swój sposób myślenia, jak koszulę, na drugą stronę i przekształcili swoje cierpienie w sztukę, sztukę w świadomość, a świadomość w działanie”. Przypomniałam sobie te słowa, gdy tańcząc taniec mięśni odgrywałam swoje życie: pełne walki, rywalizacji i spięć. Zrozumiałam, że dziś płacę za to rozczarowaniem, zmęczeniem i smutkiem. Taniec podpowiedział mi wyjście: trzeba płynąć, a nie szamotać się.
Ale widzę, że nie tylko ja doświadczam podczas warsztatów czegoś ważnego. Spoglądam na drobną dziewczynę o urodzie porcelanowej laleczki. Jej ciało emanuje bólem. Przesuwa nogi, jakby dopiero uczyła się chodzić. Ręce przeskakują niczym na trybach przerzucanych ząbek po ząbku. W jej wnętrzu rodzi się krzyk. Ya’Akov nie interweniuje, choć – jak zapewnił już po warsztacie – uważnie przypatruje się wszystkim tańczącym i wie, co się z nimi dzieje.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.