Mateusz na wspomnienie tamtego dnia do dziś dostaje dreszczy i boli go całe ciało. Zaczęło się niewinnie. Był piękny letni dzień. Koledzy z podwórka zachęcali: chodź z nami nad Wisłę, popływamy, posiłujemy się. Wprawdzie Mateusz wolał siedzieć przy komputerze - akurat ojciec zainstalował Internet - ale pomyślał: łyknę świeżego powietrza.
Pojechali autobusem. Gdyby miał jakieś przeczucie. Ale nie, humor wszystkim dopisywał, opowiadali sobie dowcipy o blondynkach i śmiali się do rozpuku. Nad Wisłą złożyli w kupkę ubrania i wskoczyli do wody. Jedna runda, druga, trzecia. Mateusz poczuł się jak młody bóg - silny, zdrowy. To on zaproponował zapasy na rękę. Wojtek chwycił za jego dłoń. Moment jak mgnienie oka. Mateusz sam nie wiedział, w jaki sposób znalazł się w wodzie, zgięty wpół ze straszliwego bólu.
- Co mi zrobiłeś - krzyczał, a Wojtek przerażony jąkał się że nic, tylko trochę Mateusza popchnął, to tak samo wyszło. I Matik uderzył plecami o wystający korzeń, i wpadł do wody.
Ułożyli go na brzegu. Wył z bólu, nie mógł się ruszyć. Ktoś pobiegł zadzwonić po pogotowie. Mateusz wtedy już tracił przytomność. Nagle zrobiło mu się wszystko jedno - będzie żył, czy nie, byleby tylko nie czuć, że w jego plecach tkwi ostrze noża, przeszywające go na wskroś.
W szpitalu przy Banacha prześwietlili go i położyli na ortopedii, choć właściwie powinni na neurologii. Ojcu wyrąbali całą prawdę - ostra dyskopatia.
- Och, przecież od tego się nie umiera - odrzekł uspokojony.
- Ale są różne jej postacie - powiedzieli lekarze. - Mateuszowi wyskoczyły dwa dyski, musi leżeć bez ruchu. Jeśli nie będzie się poprawiać, czeka go operacja. A i ona, nie wiadomo, jakie przyniesie efekty.
- To znaczy, że mój chłopak będzie jeździł na wózku? - spytał Jerzy Matuszewski zbielałymi ustami.
- Może - odparli. - Wszystko w rękach Opatrzności.
Jerzy nie mógł tego synowi powiedzieć. Nie chciało mu przejść przez gardło. Mateusz miał ambitne plany. II klasa liceum, informatyka, podróże po świecie. I tak nagle przez głupią zabawę ma wszystko szlag trafić?
Po czterech miesiącach Mateusz nadal leżał. Tyle że już w domu. W zasięgu ręki miał termos z herbatą, kanapki, książki, telewizor. Rodzice musieli przecież chodzić do pracy. Jeździli z nim na konsultacje. - Chyba jednak operacja - orzekł profesor. - Chłopak nie może żyć jak kaleka. - Czy ja jeszcze kiedyś pójdę na dyskotekę - pytał Matik. A ojciec myślał: żebyś ty, synku, chociaż usiąść sam potrafił.
Któregoś dnia koleżanka z pracy powiedziała: a wiesz, znam doskonałego kręgarza. Zawieź do niego Mateusza, może obejdzie się bez operacji? Jerzy chwycił się tego jak tonący brzytwy. Zatelefonował. Janusz Wiatrowski zaproponował, że on sam przyjedzie. No i się zaczęło. Wygniatanie. Naciskanie, leczenie bioprądami.
reklama
- Trzeba wiedzieć, w które miejsce ucisnąć - tłumaczył kręgarz. Kiedyś przyszedł do niego, a właściwie wczołgał się mężczyzna. Piekielnie bolała go noga. Poruszał się już o lasce. Był dziennikarzem. Po dwóch wizytach chodził bez podpórki. Po czterech czuł się jak nowo narodzony.
Mateuszowi było lepiej. Wiatrowski gniótł go niemiłosiernie i odblokowywał energią. No i stał się cud.
Po dwóch tygodniach chłopak wyszedł na podwórko o własnych siłach. Po miesiącu wrócił do szkoły.
- Ćwicz i jeszcze raz ćwicz - nakazywali lekarze uradowani poprawą. To samo zalecał i Janusz Wiatrowski. Przy okazji swoich wizyt leczył całą rodzinę. Mamę Mateusza z migren, ojca - z wrzodów żołądka.
- Ma niesamowicie silne biopole - chwali go Jerzy. - Po każdym seansie mógłbym góry przenosić. Jest nie tylko kręgarzem, ale i bioterapeutą. Trudno o lepsze połączenie. Sam Janusz Wiatrowski nie lubi mówić o swoich sukcesach: ano, uzdrawiam i już.
Predyspozycje miał już od dziecka. Kiedy mamę dopadła angina, przyłożył ręce i gorączka spadła, a naloty po dwóch dniach zniknęły. Towarzystwo Bioenergoterapeutyczne dopiero 15 lat temu wydało opinię o jego właściwościach. - Takie predyspozycje ma mało kto - orzekli. Był mechanikiem samochodowym, lecz już nie miał czasu się tym zajmować. Ciągnęły do niego całe wycieczki.
- Nigdy nie działam wbrew tradycyjnej medycynie - mówi Janusz Wiatrowski. - Nie przyrzekam, że wyleczę raka na przykład. Nie pozwalam na odstawianie leków, ale mogę zdiagnozować chorobę, stwierdzić np. zapalenie trzustki czy inne zaburzenia czynnościowe. Kończyłem też kurs kręgarstwa.
Rodziny przywożą do niego bliskich leżących na drzwiach wyjętych z framug, bo na niczym innym spać nie mogą. A po dwóch masażach wychodzą na własnych nogach. Niektórzy jeszcze wracają, inni - nie. - Tryb życia Polaków jest okropny, całkiem wbrew naturze - mówi Janusz Wiatrowski. - Niewłaściwie siedzą, mało się ruszają, mało kto wie, że chociażby zakładanie nogi na nogę jest dla kręgosłupa zgubne. A większość ludzi tak właśnie siada. Trzydziestoletnie kobiety nieraz mają kręgosłupy w takim stanie, jak 60-latki. Staram się pomagać, ale i wychowuję. Mówię, co mają zmienić, jak dbać o to, by w przyszłości nie cierpieć. Ból kręgosłupa może uprzykrzyć życie.
Mateusz wygrał z pomocą pana Janusza swoją walkę. Teraz obchodzi się ze swoim kręgosłupem ostrożnie. Ma uraz psychiczny, nie siłuje się już z kolegami. Ale na dyskotekę pójdzie, potańczy, wraca i nic go nie boli. Energia Wiatrowskiego działa też na inne schorzenia. Kilka lat temu gościnnie przyjmował w Białej Podlaskiej. Kobiety były zachwycone, ponieważ znikały im nadżerki. Dziesięć uniknęło w ten sposób zabiegu. Ginekolodzy ze szpitala zaprosili pana Janusza na kawę. - I jak pan to robi - pytali.
- Sam nie wiem - odparł. Jeden z lekarzy przysłał mu do wyleczenia swoją żonę. Janusz Wiatrowski pomógł jej już po dwóch seansach.
- Wie pani, na własne oczy widziałam, jak wszedł do niego pacjent z porażeniem nerwu twarzy. Nie mógł nawet domknąć powiek, cały był wykrzywiony i okropnie cierpiał. Gdy wychodził z gabinetu, uśmiechał się, mrugał. - Ciekaw jestem wszystkiego, co nie jest naukowo sprawdzone - zwierza się Janusz Wiatrowski. - Teraz jadę na Filipiny. Przejdę pierwszy stopień wtajemniczenia u tamtejszych healerów. Będę obserwował bezkrwawe operacje. Może kiedyś, po kolejnej wizycie i ja nauczę się je przeprowadzać?
Joanna Wiernik
Fot. autorka
dla zalogowanych użytkowników serwisu.