Marek siedzi na krześle. Plecy, głowę, szyję trzyma prosto. Ręce opiera na kolanach, ma złączone stopy. Na stoliku obok leżą okulary o bardzo grubych szkłach, które już nie są mu potrzebne. Nosił je od dzieciństwa, bo był krótkowidzem.
– Skup wzrok na dowolnym przedmiocie znajdującym się w pokoju, przez chwilę nie mrugaj, wolno zamknij oczy... – Włodzimierz mówi cichym, spokojnym głosem. – Oddychaj głęboko i wolno, z każdym wdechem twoje ciało staje się coraz lżejsze. Czujesz? Marek kiwa potakująco głową.
Terapeuta kładzie dłonie na głowie, oczach, karku pacjenta, punktach odpowiedzialnych za ostrość widzenia.
– Jest mi bardzo ciepło, na twarzy czuję mrowienie – szepcze chłopak, uśmiechając się.
– Otwórz oczy – prosi Włodzimierz.
– Widzę lepiej! Obraz jest wyraźniejszy, mniej zamglony...
Marek nie może opanować emocji.
– Zdecydowałem się spróbować medycyny alternatywnej, ponieważ panicznie boję się operacji – tłumaczy Marek. – Lekarz twierdził, że nacięcie odpowiednich miejsc w oku mogłoby mi pomóc, ale ja nie byłem do końca przekonany. Po pierwszej wizycie u terapeuty nie było wyraźnej poprawy, czułem się tylko odprężony. Po dwóch kolejnych następowało stopniowe polepszenie wzroku: z minus pięciu dioptrii „zjechałem” do minus jednej i przestałem używać szkieł. Dla mnie to cud!
reklama
Zanim zajął się uzdrawianiem, przez wiele lat pracował na uniwersytecie w rodzinnym Jekaterynburgu i wykładał fizykę w różnych placówkach naukowych. Przed trzydziestym rokiem życia obronił doktorat. Znajomi przewidywali, że będzie robił karierę naukową.
– Fizyka i matematyka były moją pasją, żyłem w świecie książek, wykładów, najchętniej nie wychodziłbym z laboratorium – opowiada. – Liczyła się tylko materia. A przecież gdy byłem dzieckiem, jeździłem do babci na wakacje. Mieszkała na wsi, na Uralu i była... znachorką. Ludzie przyjeżdżali do niej czasami z bardzo daleka. Potrafiła leczyć bezpłodność, złamania, nawet raka.
Przykładała ręce do bolącego miejsca, modliła się. Gdy nie mogła komuś pomóc, od razu mu o tym mówiła, nikogo nie łudziła fałszywą nadzieją. Myślałem wtedy, że jestem „ponad” wiejskie wierzenia i zabobony.
– Wołodia, wiele lat upłynie, ale i ty będziesz uzdrawiał – powtarzała mu babcia. – Każdy z nas ma swoje przeznaczenie i nie może go uniknąć. Twoim jest pomaganie ludziom. Będziesz jeszcze jeździł po świecie.
Włodzimierz wzruszał ramionami. Nikomu jednak nie zwierzał się, że i w jego życiu jest coś, czego nie umie wytłumaczyć. Przez lata śnił mu się ten sam sen. Dotykał w nim oczu i głowy ludzi, a potem widział, jak idą przed siebie i zostawiają na stoliku okulary. Nie mógł zrozumieć znaczenia snu.
– Szesnaście lat temu kolega namawiał mnie, żebym pojechał z nim na kurs bioterapii. Uprzedziłem go, że zupełnie w to nie wierzę, że dla mnie to oszukiwanie ludzi. Dałem się jednak przekonać. Głównie dlatego, że warsztaty odbywały się w pięknym ośrodku w lesie, a ja bardzo potrzebowałem odpoczynku. Pomyślałem, że posłucham, co oni tam mają do powiedzenia, i będę się tym dobrze bawił. Stało się jednak zupełnie inaczej.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.