Jak dalece sięgam pamięcią, zawsze byłem niewierzący – mówił w liczącym kilkaset stron wywiadzie „Tako rzecze... Lem”. Ateistą pozostał do śmierci.
Gdy jednak na prośbę rodziny ksiądz Jan Andrzej Kłoczkowski odmawiał nad urną z prochami pisarza krótką modlitwę, nazwał go człowiekiem „świętej pamięci”. I wyjaśniał: „Świadomie mówię "świętej pamięci", chociaż on może by się z tym nie zgodził. Ale dla mnie jest on świętej pamięci, bowiem była w nim pasja prawdy, odkrywania świata”.
Niewielu ludzi wiedziało o świecie więcej od niego. Lista dziedzin, o których mógł rozmawiać jak równy z największymi uczonymi epoki, jest wręcz niewyobrażalna: biologia, medycyna, genetyka, fizyka, astronomia, filozofia, psychologia, chemia, informatyka, matematyka, kosmologia, historia...
Pochłaniał niezliczone ilości książek, czytając biegle w kilku językach, po czym przetwarzał tę gigantyczną wiedzę na własne dzieła. W czasach, gdy nikomu się jeszcze o tym nie śniło, przewidział powstanie rzeczywistości wirtualnej, superkomputerów, inteligentnej broni, chaosu wywołanego przez nadmiar informacji. A wszystko zaczęło się od buszowania w bibliotece ojca, cenionego lwowskiego lekarza laryngologa.
Mały Staś nauczył się czytać jako czterolatek. Jego pierwszymi lekturami były atlasy anatomiczne. Nie oglądał więc jak inne dzieci w jego wieku książeczek z ładnymi obrazkami, lecz rysunki przedstawiające budowę ludzkiego ciała. Wpatrywał się w nie godzinami, wgryzał w trudne opisy i próbował zrozumieć, jakież to tajemnice kryją się w organizmie człowieka.
Ta ciekawość pozostała w nim na zawsze, tyle że sięgała coraz dalej, aż ku gwiazdom. W medycznych książkach nie było wzmianek o religii czy duchowości, ojciec – zdeklarowany agnostyk – również nigdy nie podejmował tych tematów. Lem, który lubił każdą rzecz przemyśleć i wyjaśnić, tłumaczył już jako dojrzały człowiek, że źródła jego ateizmu tkwią właśnie w dzieciństwie, gdyż „ze światopoglądu, jaki wszczepia się dziecku, coś zawsze zostaje”.
reklama
Jemu ojciec wszczepił kult nauki. Matka – prosta, niewykształcona i religijna gospodyni domowa – nie wywarła na niego żadnego wpływu. Bo czym były jej życiowe mądrości w porównaniu z magicznym światem, jaki otwierał się w ojcowskim gabinecie i bibliotece? Wiele lat po ukończeniu gimnazjum Lem spotkał człowieka, który opowiedział mu, że kilka lat przed wojną przeprowadzał testy sprawdzające iloraz inteligencji uczniów. Dotarł również do szkoły, w której uczył się przyszły pisarz. I zapamiętał jego rezultat – 180 punktów. „Wynika z tego, że byłem najinteligentniejszym dzieckiem w południowo-wschodniej Polsce” – Lem wspominał tę historię, nie kryjąc rozbawienia.
Umiejętność zachowania dystansu wobec sobie to cecha ludzi, którzy nie muszą udowadniać swojej wielkości, gdyż po prostu są osobami wybitnymi. W napisanej w 1983 roku „Autobiografii” Lem pokpiwał więc z samego siebie: „Jeśli byłem cudownym dzieckiem, to tylko w oczach zbzikowanych na moim punkcie ciotek”.
Jeżeli nie cudownym, to z pewnością był dzieckiem innym. Nie miał kolegów, nie uganiał się za piłką, nie łobuzował. Za kieszonkowe, oprócz ulubionych słodyczy, kupował rozmaite blaszki, druciki, rurki i budował z nich urządzenia, które miały go przenieść do innych, fantastycznych światów. Robił nawet paszporty i stemple, które pozwalały wszystkim wtajemniczonym przekraczać granice między galaktykami! Rodzice nie przeszkadzali mu w tych zabawach, ale pilnowali, by wyobraźnia nie poniosła go za daleko.
Ojciec chciał, żeby tak jak on został lekarzem. Przyszły pisarz nie miał nic przeciwko temu. Bez trudu zdał maturę i przygotowywał się do egzaminów na studia. Zamiast inauguracji roku akademickiego zobaczył jednak Armię Czerwoną, która we wrześniu 1939 roku wkroczyła do Lwowa. Płakał wraz z innymi mieszkańcami miasta, widząc, jak polscy żołnierze składają broń przed Sowietami. Wtedy ostatecznie upewnił się, że światem nie rządzą żadne stałe i dające się przewidzieć prawa ludzkie czy boskie, lecz ślepy na ludzką krzywdę los.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.