Druga strona chmur

Był ciepły, sierpniowy dzień 1772 roku. Szanowany rzemieślnik, pan James Blake, prowadził swojego 14-letniego syna do domu niejakiego Williama Rylanda. Człowiek ten był rytownikiem – dziś powiedzielibyśmy, że zajmował się grafiką. Miał przyjąć młodego chłopaka na praktyki.

Druga strona chmurKiedy młodzieniec zobaczył Rylanda, szepnął ojcu do ucha: „Nie podoba mi się jego twarz. Wygląda tak, jakby miał skończyć na szubienicy”. James, choć był człowiekiem trzeźwo myślącym, postanowił zabrać syna do domu. A rytownik – faktycznie – 11 lat później został aresztowany za fałszowanie pieniędzy, a następnie powieszony. Młody chłopak zdążył dorosnąć, skończyć terminowanie u innego mistrza i zajął się malarstwem oraz wydawaniem własnych książek. Nazywał się William Blake i choć współcześni mu niemal nic o nim nie wiedzieli, to dziś uznawany jest za jednego z największych artystów i mistyków wszech czasów.

Wizje towarzyszyły mu od wczesnego dzieciństwa. Wspominał, że już jako 4-letni chłopiec „zobaczył, jak przez okno do domu zagląda sam Bóg”. Wystraszył się, zaczął krzyczeć i pobiegł do matki. Oczywiście wszystko jej powiedział, ta zaś nie dała wiary ani jednemu jego słowu. Ojciec, człowiek bogobojny, ale i dość surowy, chciał mu nawet spuścić lanie. O kolejnej wizji nikomu więc już nie powiedział. W okolicznym parku na drzewie zobaczył archanioły. Potem takich dziwnych spotkań było jeszcze więcej.

reklama

Blake kształcił się na rytownika, ale był wszechstronnie uzdolniony. Od młodzieńczych lat pisał wiersze i szkicował. Do czasu pójścia na naukę do mistrza Jamesa Basire’a matka z ojcem kształcili go w domu. „Dobrze, że nie poszedłem do szkół, bo uczyniłyby ze mnie głupca” – mówił potem. Samotnie wędrował po Londynie, chłonąc atmosferę wielkiego miasta, i próbował ująć ją w swoich wierszach.

Metropolia była dla niego jednocześnie inspiracją i źródłem frustracji. Wprawdzie Londyn tętnił życiem, ale był pełen brudu, szarości i biedy. Na ulicach tłoczyli się żebracy i prostytutki. Chłopcy czyszczący kominy, cali usmoleni, wykonywali swoją pracę za grosze, by niedługo umrzeć na pylicę lub raka. Ciała ofiar publicznych egzekucji gniły na szubienicach. W wierszu „Londyn” Blake pisał: Wśród ulic, które rój lichwiarzy / wykupił wraz z Tamizą mętną / b­łądzę i widzę w każdej twarzy / słabości i niedoli piętno.

Słabość i niedola czaiły się za każdym rogiem. Nie omijały nawet samego artysty. Na suchoty zmarł jego ukochany młodszy brat Robert. William towarzyszył mu w ostatnich chwilach życia i widział – co wyznał wiele lat później – jak „jego dusza, klaszcząc, opuściła ciało i uniosła się ku sufitowi”. Całe to zdarzenie sprawiło, że wreszcie przestał się bać umierania. „Śmierć to tylko przejście z jednego pokoju do drugiego” – napisał. Po zmarłym Robercie pozostał notes, w którym chłopak – aspirujący artysta – robił szkice. Blake wziął go sobie i do końca życia używał, wpisując tam myśli i wiersze, które ozdabiał rysunkami.

Druga strona chmurJedyną naprawdę bliską mu osobą była Catherina. Wzięli ślub w 1780 roku i przez ponad 40 lat wspólnego życia rozstali się ze sobą raptem na kilka tygodni. Żona Blake’a była osobą niewykształconą – na akcie ślubu przy jej nazwisku widnieje po prostu krzyżyk. Szybko się jednak uczyła, a co najważniejsze – była bardzo pomocna w pracowni: mieszała farby i przygotowywała płyty na miedzioryty. Angielski poeta William Hayley, przyjaciel Blake’ów, jeszcze 20 lat po ślubie komentował, że są oni w siebie tak zapatrzeni, jakby ciągle trwał ich miesiąc miodowy.

Catherina miała jeszcze jedną cudowną właściwość. Jej obecność uspokajała na ogół bardzo nerwowego Blake’a, a przede wszystkim sprawiała, że mógł skupić się na pracy. Podobno William często budził ją w środku nocy i prosił, by poszła z nim do pracowni. Tam sadzał ją na krześle i po prostu zabierał się do rysowania, nie odzywając się do niej ani słowem.

Poza tym gdyby nie żona, Blake pewnie nieraz popadłby w poważne tarapaty finansowe. Pieniądze zupełnie go nie obchodziły, bo – jak twierdził – gdyby kiedyś je pokochał, to na pewno „straciłby całą siłę oryginalnych myśli”. To Catherina dbała więc o domowy budżet. Na znak, że finanse się kończą, miała w zwyczaju stawiać przed mężem pusty talerz. Ten wściekał się, ale szukał nowych źródeł dochodu, takich choćby jak ilustrowanie książek Hayleya.

Kiedy tylko William odrywał się od codziennych spraw, natychmiast powracał do swojego świata duchowego. Widział nie tylko proroków czy anioły, ale też dawno zmarłe osoby. „Inspiracja i Wizja to moja Siedziba Wieczna” – powiadał. Trudno się zatem dziwić słowom Catheriny, która kiedyś tak podsumowała ich związek: „Rzadko się cieszę towarzystwem mego męża, bo on ciągle przebywa w Raju...”. Te słowa idealnie opisują ich wspólne życie.

Źródło: Wróżka nr 12/2007
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl