Doktor Piotr Kurkiewicz w 1995 roku wybrał się na pielgrzymkę autokarową do Fatimy. Na jednym z postojów poszedł „pod drzewko”. Coś go ukąsiło, ale się nie przejął. Dopiero po miesiącu usunął ze skóry ropiejącą krostkę – jak się okazało, kleszcza.
– Zbagatelizowałem to, bo choć byłem lekarzem, nie wiedziałem wtedy nic o boreliozie – pisze dziś na forum Grupy Wsparcia Chorych na Boreliozę w portalu Gazety Wyborczej. Po pół roku od tego wydarzenia zaczął czuć się dziwnie.
– Byłem osłabiony, miałem zawroty głowy, bóle kręgosłupa szyjnego. Czasem chwiałem się na nogach, podwójnie widziałem. Przydarzały mi się duszności i arytmia. Wszystko jednak ulotne, napadowe – mówi doktor Kurkiewicz. Z czasem dolegliwości stawały się coraz ostrzejsze. Koledzy interniści położyli go na oddział na badania. I nic. Nie udało się ustalić przyczyny złego samopoczucia i dziwnych zaburzeń. Doktor Piotr zasłabł na dyżurze i wylądował na kardiologii. I nic. Żadnych objawów zawału, choroby wieńcowej czy innych dolegliwości serca.
– Ale wtedy przypomniałem sobie o ukąszeniu przez kleszcza. Borelioza. Wylądowałem więc w szpitalu zakaźnym i dostałem antybiotyk. Pomogło, ale tylko na dwa miesiące.
Ponieważ objawy nie ustępowały całkowicie po leczeniu antybiotykami, lekarze zaczęli podejrzewać u doktora Kurkiewicza HIV, ale testy jednoznacznie wykluczyły takie niebezpieczeństwo. Znowu wziął serię antybiotyków i pomogło na trzy miesiące. Potem objawy znów powróciły. Lekarze coraz częściej dawali doktorowi do zrozumienia, że ma ciężką nerwicę, a poprawa stanu zdrowia po antybiotykach to po prostu efekt placebo. Dopiero gdy zrozpaczony, z myślami samobójczymi, wylądował na oddziale psychiatrycznym, opisano jego historię choroby, przetłumaczono i rozesłano do lekarzy na całym świecie z hasłem „na ratunek”. Wtedy ze Stanów Zjednoczonych przyszła odpowiedź, że to może być przewlekła borelioza, niewyleczona zbyt krótko podawanymi antybiotykami.
Dlaczego tak trudno rozpoznać boreliozę?
Cały kłopot polega na tym, że choroba nie ma charakterystycznych objawów. Mało tego, testy laboratoryjne, które wykonuje się, gdy lekarz podejrzewa boreliozę, są zawodne, bo ani nie wykluczają, ani nie potwierdzają jej w 100 procentach. Najpewniejsze jest zbadanie kleszcza, którego wyciągniemy ze skóry. Trzeba go przylepić na kartce papieru, przykryć folią i przesłać albo zawieźć do laboratorium Państwowego Instytutu Weterynaryjnego (www.piwet.pulawy.pl) w Puławach. Jeśli kleszcz jest zarażony, wtedy wiadomo, że musimy wziąć kurację antybiotykową. Tylko że gdyby wszyscy ukąszeni biegli do Puław ze swoimi kleszczami, kolejka sięgnęłaby pewnie do Kazimierza. Warto jednak krwiopijcę zachować i oddać do badania w razie wystąpienia niepokojących objawów.
We wszystkich podręcznikach można przeczytać, że pierwszym objawem zainfekowania boreliozą jest rumień wędrujący w miejscu ukąszenia. To duże zaczerwienienie o średnicy większej niż 5 centymetrów. Jest niejednolite, jaśnieje od środka. Może wyglądać tak, że sam środek jest czerwony, oplata go szeroki pas jasnej skóry obwiedziony czerwoną obwódką. Rumień pojawia się po 3-4 tygodniach od ukąszenia kleszcza.
reklama
Jeśli go mamy, to nasze szczęście. Wiadomo, o co chodzi, bo rumień jest najbardziej oczywistym objawem boreliozy. Trzeba szybko iść do lekarza i brać antybiotyk. U ponad 60 procent pogryzionych przez kleszcze taki rumień jednak wcale się nie pojawia. Mogą więc chorować przez kilka miesięcy, czy nawet lat, nic o tym nie wiedząc. Borelioza objawia się bowiem na najdziwniejsze sposoby: bólami głowy, bezsennością, zaburzeniami widzenia, bólami „korzonkowymi”, bólami i obrzękiem stawów, palpitacjami serca i zmiennym pulsem, dzwonieniem w uszach. Zdarzają się też zaburzenia nastroju, kłopoty z pamięcią, koncentracją, depresja oraz inne zaburzenia neurologiczne, na przykład paraliż twarzy. Ta lista wcale nie wyczerpuje możliwych objawów. Wszystkie one mogą wskazywać na wiele innych chorób, stąd nie tak łatwo boreliozę zdiagnozować. Za to bardzo łatwo wpaść w boreliozową psychozę, bo większość z nas natychmiast ma objawy, o których czyta.
– Podejrzewać tę chorobę możemy, jeśli dokuczają nam dziwne dolegliwości stawowe lub neurologiczne, zwłaszcza gdy dołączają się do tego nietypowe zmiany skórne, na przykład jakieś uporczywe stany zapalne. Zwłaszcza gdy przypominamy sobie, że ukąsił nas kleszcz – wyjaśnia doktor Piotr Kurkiewicz.
Bakterie wywołujące chorobę potrafią zamienić się w wirusy Boreliozę powodują przenoszone przez kleszcze bakterie. Budową przypominają korkociąg i dlatego noszą nazwę krętków. Są przemyślne i bardzo trudne do zwalczenia przez nasz układ odpornościowy, bo bawią się z nim w chowanego. Na hasło: „Bakterie!” wysyła on do boju przeciwciała, które otaczają mikroba siatką, uniemożliwiającą mu atak i rzucają na pożarcie komórkom-sprzątaczom. Ale krętki Borrelia budorferi wywołujące boreliozę pochwycone w sieć przeciwciał zmieniają się w wirusa. System obronny lekko głupieje, przestawia wajchę na strzelanie limfocytami cytotoksycznymi, które są jego bronią przeciwko wirusom. Zanim jednak limfocyt sięgnie drania, ten jest już z powrotem bakterią.
Dlatego, choć medycyna zna nieliczne przypadki samowyleczenia boreliozy, najpewniejszym sposobem pozbycia się choroby jest kuracja antybiotykowa kilkoma preparatami, i to przynajmniej sześciotygodniowa.
– Krętki pozostają w organizmie człowieka w formie aktywnych bakterii albo otaczają się błonką i uśpione w takiej cyście mogą trwać wiele miesięcy. Większość antybiotyków nie jest w stanie ich wtedy zabić, bo nie udaje im się dostać do wnętrza cysty. Stąd brały się nawroty mojej choroby – wyjaśnia doktor Piotr Kurkiewicz. – Dopiero długa, kilkumiesięczna kuracja z włączeniem metronidazolu, antybiotyku przedostającego się do wnętrza cyst, zdołała ją zwalczyć.
Tylko antybiotyk ustrzeże Cię przed powikłaniami Boreliozę jako chorobę w miarę dobrze zbadaną znamy dopiero od lat osiemdziesiątych. Sporo wokół niej niejasności, kolejne badania odkrywają jej różne oblicza. Są na przykład doniesienia, że czasem reumatoidalne zapalenie stawów jest zamaskowaną boreliozą, a nawet stwardnienie rozsiane bywa postacią neuroboreliozy. Niejasności jest mnóstwo, ale najważniejsza dla pacjentów to ta, że lekarze nie są zgodni, jak boreliozę leczyć. Antybiotykiem, to na pewno. Część z nich twierdzi, że wystarczy trzytygodniowa kuracja jednym preparatem. Z kolei lekarze skupieni w ILADS (organizacja amerykańskich lekarzy zajmujących się leczeniem boreliozy jako przewlekłej choroby infekcyjnej) uważają, że leczenie powinno trwać 20-40 dni i zawsze trzeba podawać obok antybiotyku głównego metronidazol niszczący cysty. Jeśli po tym czasie objawy wracają, leczenie trzeba prowadzić do skutku.
– W Polsce jest tylko czterech lekarzy leczących metodą ILADS – mówi doktor Piotr Kurkiewicz. – A coraz więcej wiarygodnych badań naukowych dowodzi, że ta metoda jest skuteczniejsza. ILADS zaleca też, by każdy, kto został ugryziony przez kleszcza na obszarach tak zwanych endemicznych, czyli tam, gdzie bardzo wiele kleszczy jest zakażonych boreliozą, na przykład w całej Polsce, brał serię antybiotyków, nawet jeśli nie ma żadnych objawów. Większość lekarzy, do których przyjdziemy z prośbą o przepisanie antybiotyków, bo ugryzł nas kleszcz, raczej odmówi, chyba że będziemy bardzo nalegać. Wiadomo przecież, że antybiotyki nie są dla organizmu obojętne. Po leczeniu, zwłaszcza długim, trzeba doprowadzić do porządku układ pokarmowy pozbawiony flory bakteryjnej i zmagać się z zakażeniem drożdżakami, które rozwijają się w miejsce bakterii.
Doktor Kurkiewicz jako uzupełnienie leczenia antybiotykami zaleca, by pacjenci brali jednocześnie witaminę B, magnez, koenzym Q10, a nawet Citrosept – wszystko to, co wspomaga organizm w walce z chorobą i... leczeniem. Boreliozy nie wolno zlekceważyć, bo atakuje wiele układów i źle leczona wywołuje rozmaite powikłania: neurologiczne, kardiologiczne. A te powikłania mogą być nawet śmiertelne. Tak źle borelioza skończyła się dla znanego polskiego aktora Eugeniusza Priwieziencewa.
Tekst: Anna Ławniczak
Gdzie Kleszcz Czeka na Ciebie?
- Kleszcze żyją najchętniej w liściastych lasach, kochają zwłaszcza zagajniki leszczynowe i brzozowe.
- Pod spodem liści czekają na spacerowicza lub jego psa czy kota i z góry robią desant na ich głowy i karki.
- Mieszkają także pod listkami niskich krzaków, traw i innych roślin, skąd mają doskonały punkt wypadowy na nasze kostki i ręce, szukające na przykład grzybów czy jagód.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.