Kremy, pudry, emulsje pięknie pachną i zachwycająco wyglądają. Tylko wtedy wiadomo, że dobrze służą urodzie, prawda? A co, jeśli za ich zapachem i konsystencją kryje się toksyczna chemia?
Przez lata w damskiej kosmetyczce królował ołów. Egipcjanki używały go do podkreślania konturu oczu, wierząc, że dzięki temu lepiej wyglądają oraz chronią się przed infekcjami. W XVIII i XIX wieku Europejki stosowały ołowiane pudry, które wybielały skórę i maskowały zmarszczki. Dziś wiemy, że związki tego pierwiastka to bardzo silne trucizny. Powodują osłabienie, bóle głowy i drżenie mięśni, a z czasem uszkadzają wszystkie narządy
i tkanki.
Dzisiejsze kosmetyki nie są tak groźne. Składniki, które zawierają, przebadano w laboratoriach świata. Ale im także daleko do ideału. Od czasu do czasu naukowcy odkrywają, że któraś z substancji wchodzących w ich skład – uznana za całkowicie bezpieczną – wcale taka bezpieczna nie jest.
Parabeny to substancje konserwujące, które przez lata powszechnie dodawano do kosmetyków. Mają działanie bakterio- i grzybobójcze, dzięki temu przedłużają trwałość produktów. Krem czy balsam zachowują świeżość po otwarciu pojemnika przez kilka miesięcy. Niedawno okazało się jednak, że te konserwanty mogą uczulać, a nawet wywoływać raka piersi. Dr Philippa Darbre, biochemik i biolog molekularny z brytyjskiego University of Reading, dowiodła, że przenikają one przez skórę i są absorbowane przez tkanki tworzące pierś, prowadząc do ich rakowacenia. Nie wszyscy naukowcy się z nią zgadzają. Niektórzy krytykują sposób prowadzenia badań. Ale wytwórcy kosmetyków, nie czekając na ostateczne rozstrzygnięcia, już zaczęli eliminować parabeny ze swoich produktów. Dziś wiele firm obwieszcza na opakowaniach, że ich krem do twarzy czy balsam do ciała nie zawiera tych związków.
W kosmetykach do pielęgnacji okolic oczu stosowany jest tiomersal, który zawiera trującą rtęć. A do lakierów do paznokci, produktów do stylizacji włosów, samoopalaczy i płynów do kąpieli wielu producentów dodaje formaldehyd – trujący, uwalniający się z formaliny gaz drażniący drogi oddechowe i oczy, który może powodować alergie oraz stany zapalne skóry. Z niektórych badań wynika, że formaldehyd sprzyja również powstawaniu trądziku.
Szkodliwa może być też pozornie bezpieczna parafina, która powszechnie pojawia się w kremach do twarzy, pomadkach i fluidach do makijażu. Substancja ta nie jest alergenem, ale przez to, że skutecznie odcina skórę od dostępu powietrza, sprzyja rozwojowi groźnych bakterii beztlenowych.
Lepiej także uważać na PEG, czyli glikol polietylenowy – substancję, którą znajdziemy w bardzo wielu kosmetykach do pielęgnacji ciała. Do jego produkcji używany jest rakotwórczy tlenek etylenu.
Ale to nie wszystko! Ostatnio podważany jest nawet sens stosowania filtrów UV. Nie dopuszczając do skóry promieni ultrafioletowych, powodują one, że nie wytwarza się w niej witamina D. A bez niej nie mogą prawidłowo funkcjonować żadne tkanki i narządy naszego ciała. Niektórzy eksperci zwracają też uwagę, że niektóre filtry UV mają działanie proestrogenne, co u kobiet może prowadzić do raka piersi, a u mężczyzn wywoływać zmiany hormonalne. Chroniąc przed zachorowaniem na niezwykle groźnego czerniaka, mogą jednocześnie sprzyjać rozwojowi innych nowotworów.
Może więc kremy i balsamy nie powinny w ogóle zawierać chemii? Byłam o tym przekonana aż do czasu, kiedy przed kilkoma miesiącami przetestowałam kosmetyki całkowicie ich pozbawione. Co więcej – krem do twarzy z rokitnikiem zrobiłam sama, pod okiem pani technolog. Zmieszałam w miseczce tylko kilka składników.
Krem był cudowny, wspaniale się rozprowadzał i wchłaniał w skórę. Szybko pojawił się jednak pewien problem. Brak substancji konserwujących to niekwestionowana korzyść dla zdrowia, ale już po niespełna trzech tygodniach kosmetyk zaczął zalatywać zjełczałym tłuszczem! Zrozumiałam, że bez środków konserwujących krem błyskawicznie przestaje być bezpieczny.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.