Nadmiar odwraca uwagę od tego, czego naprawdę potrzebujemy. Rodzi stres i poczucie niespełnienia. Szkodzi zdrowiu. To balast, który utrudnia nam cieszenie się życiem.
Sklepowe witryny kuszą wyprzedażami, telefon znowu wibruje, mailem płyną strumienie wiadomości, a półki twojej lodówki uginają się od kupionych niepotrzebnie produktów („bo była promocja”). Kręcisz się w tym labiryncie sztucznych potrzeb, chcesz coraz więcej. I przeżywasz frustrację, gdy okazuje się, że wciąż masz mniej niż szczęśliwi ludzie pokazywani w reklamowych spotach. Tylko… Czy to wszystko naprawdę jest ci potrzebne?
A może by tak skończyć z nadmiarem rzeczy, bodźców, przypadkowych znajomych, modnych, ale uciążliwych nawyków? Przewietrzyć przestrzeń wokół siebie, zrobić sobie materialny detoks, odczarować fałszywe dogmaty dotyczące szczęśliwego życia, zdrowia, diety i odżywiania?
Filozof Diogenes, antyczny przeciwnik konsumpcjonizmu, mieszkał w beczce, negował dobra doczesne. Dziś „zespołem Diogenesa” określa się psychiatryczne zaburzenie polegające na przymusie abnegacji. Inny myśliciel, pisarz i poeta – Thoreau żył w lesie od lipca 1845 do września 1847 roku, żywił się m.in. korzonkami, by udowodnić, że więcej do życia człowiekowi nie potrzeba. Rzec można, że był prekursorem mody na sztukę przetrwania. Prawdą jednak jest, że w chwilach załamania jeździł prać bieliznę do mamy, która czekała na niego z szarlotką. Ale eksperyment doprowadził do końca – na własny koszt wydał kilkanaście esejów poświęconych dobrowolnym ograniczeniom w książce „Walden, czyli życie w lesie”.
Dziś na podobne pomysły wpadają nawet milionerzy. Zamożny Amerykanin Leo Babauta postanowił zminimalizować swoje potrzeby i liczbę posiadanych przedmiotów do trzydziestu trzech. O swoim eksperymencie pisał w prowadzonym na gorąco blogu. W Polsce ukazała się jego książka pt. „Minimalizm. Żyj zgodnie z filozofią minimalistyczną”, w której możemy przeczytać: „Jeżeli kupujesz coś, czego nie potrzebujesz, dzieje się tak, ponieważ w jakiś sposób jesteś niezadowolony. Chcesz więcej, niż masz obecnie. Więcej ekscytacji, więcej zabawy, więcej sposobów na uczynienie życia lepszym. Bo nie potrafisz cieszyć się tym, co już masz”.
Babauta radzi, by nie mnożyć potrzeb ponad miarę, bo w pogoni za nimi można przegapić te naprawdę dla nas istotne. Pyta: „Czego właściwie potrzeba do życia? Wody, jedzenia, funkcjonalnych ubrań, schronienia i ukochanych osób. Reszta to tylko dodatki. Nie potrzebujesz nowoczesnej technologii, stylowych ciuchów, fajnych butów, wypasionej bryki czy ogromnego domu. Nie kupuj zbędnych rzeczy”.
Jedną z najlepszych metod wyzwolenia się z nadmiaru i nałogu konsumpcji jest prowadzenie trzydziestodniowej listy. Ustal zasadę, że jeżeli chcesz kupić coś, co nie jest niezbędne, najpierw wpisz to na listę i przez miesiąc powstrzymuj się od kupna. „Jeżeli po tym czasie nadal będziesz chciał to mieć, droga wolna. Technika jest skuteczna, ponieważ wraz z upływem czasu chęć dokonania zakupu słabnie. Warto też zadać sobie pytanie: Czy jest to absolutnie potrzebny i uzasadniony nabytek?” (Babauta, „Minimalizm”).
Sokrates wierzył, że człowiek mądry będzie wiódł intensywne, ale minimalistyczne życie. Sam nie nosił nawet butów, ale często zaglądał na targi, bo lubił popatrzeć na wystawiane towary. Kiedy jeden z przyjaciół zapytał go, dlaczego tam chodzi, odpowiedział: „Uwielbiam odkrywać, bez ilu rzeczy jestem doskonale szczęśliwy”. A my?
„Człowiek może się cieszyć, mając zapewnione wyłącznie podstawowe potrzeby, jeżeli tylko zrozumie i nauczy się, że samo posiadanie nie uczyni go szczęśliwym” – przekonuje Babauta. Oczywiście w świecie, gdzie marketing to słowo-klucz do szczęścia, trudno wyrobić w sobie mechanizm samoograniczenia. Ale metodą małych kroczków można się nauczyć korzystać z tego, co świat i życie dają nam za darmo. Warto spojrzeć wokół siebie – na talerz, półkę z kosmetykami, wyposażenie pokoju – i powiedzieć sobie uczciwie: Rzeczy mam już dosyć. Teraz czas na wrażenia i emocje! Zanim jednak po nie sięgniemy, najpierw trzeba oczyścić pole wokół siebie. Od czego zacząć? Może od jedzenia?
Oczywiście dobrze odżywiać się tak, by być zdrowym i mieć ładną sylwetkę, ale jeśli rodzina każe ci pić do meczu, zamiast piwa, sok z aronii i pietruszki, a do tego przekąszać chipsami z jarmużu (niesolonymi rzecz jasna), to masz prawo się nie zgodzić. Zwłaszcza że dietetycy biją na alarm – ludzie coraz częściej zapadają na ortoreksję, czyli obsesję zdrowego odżywiania. Da się, owszem, zrobić pizzę bez glutenu, deser bez cukru, a nawet sernik bez sera, ale po co?
Doktor Udo Pollmer, szef Europejskiego Instytutu Żywienia i kontrowersyjny niemiecki dietetyk, przekonuje, że większość diet jest szkodliwa. Mówi: „Jedzcie, co chcecie. Bóg Zdrowego Żywienia nie istnieje. Jest tylko wasze ciało i to jego trzeba słuchać”.
Pogoń za doskonałością wyczerpuje. Jeszcze do niedawna symbolem sukcesu dla większości był niezły samochód, drogie gadżety, sprzęty itp. Dziś człowiek sukcesu ma uprawiać wellness, biegać z kijkami, wykupić karnety na tai chi oraz kurs wspinaczki skałkowej, wyglądać młodziej niż mówi metryka, znaleźć sobie coucha od samorozwoju. I czuć się z tym świetnie. Jeśli nie doszusuje do ideału – wpada w poczucie winy. Doktor Carl Cederstörm z Uniwersytetu Sztokholmskiego zadaje jednak pytanie: Czy nie za dużo tych zdrowotnych nakazów, mód, diet i absurdów?
Trzeba odciąć wszystko, co jest jedynie modą, naśladownictwem, pozą. Jak się do tego zabrać? Może korzystając ze wskazówek Marie Kondo, autorki bestsellerowej „Magii sprzątania” oraz „Tokimeki. Magia sprzątania w praktyce”? Japońska Perfekcyjna Pani Domu przekonuje, że porządek wokół nas zmienia nas samych. Udziela cennej wskazówki, przydatnej nie tylko w domu: „W porządkowaniu najważniejsze jest podejmowanie decyzji, co zatrzymać przy sobie, a nie – co wyrzucić”.
Pamiętajmy o tym, gdy zaczniemy porządki w życiu i zdecydujemy: mniej niepotrzebnych zajęć, odcięcie się od informacyjnego szumu, redukcja toksycznych znajomości oraz ludzi, którzy kradną nam energię i czas, lecz spotykamy się z nimi, „bo tak wypada”. Nawet jeśli zrobi się wokół nas MNIEJ rzeczy, spraw i znajomych, to pozostanie WIĘCEJ tego, co naprawdę ważne. Nas samych.
Psycholog Krzysztof Stacha: Filozofia less is more (mniej znaczy więcej) wychodzi z założenia, że nasz umysł nie jest jest stworzony do równoczesnego zajmowania się wieloma bodźcami w jednej chwili. Wiele osób zaprotestuje: „Potrafię robić mnóstwo rzeczy naraz. Mam podzielną uwagę”. Owszem, potrafimy niejedno, bo wymaga tego od nas sytuacja i umiemy się przystosować. Nauczyliśmy się przeskakiwać z jednej czynności na drugą. Ale liczba rzeczy, które umiemy robić uważnie w danej chwili, jest taka sama dla wszystkich – jedna.
Przypomnijmy sobie coś, co – jak to mówimy – wytrąciło nas z równowagi. Ostra kłótnia, wypadek, nagła ważna wiadomość. Czy mogliśmy wtedy myśleć o czymkolwiek innym? Równowaga gdzieś znikła – a może właśnie się pojawiła? Rzeczywistość wymusiła na nas powrót do normalności, przekierowała całą uwagę na jedną sprawę. Tę ważną. Warto spróbować świadomie kształtować rzeczywistość wokół siebie. Każda nowa sprawa w polu uwagi degraduje pozostałe. Czy naprawdę te wcześniejsze stały się mniej ważne? Jeśli nie, pomóżmy sobie. Ujrzymy wtedy wyraźnie to, co naprawdę ważne.
Iwona Chodorowska
ilustracja: Ruth Niedzielska
zdjęcia: Shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.