Wchodzą w ciała ptaków, motyli, kotów. Krążą po domu, stukając butami. Przemawiają w snach i myślach. Zmarli, którzy chcą nawet po śmierci opiekować się swoimi rodzinami. Przeczytajcie cztery prawdziwe historie...
* * *
Otulona białą mgłą. Historia Marty i jej zmarłego męża Marcina
Tego dnia Marcie rozpadł się but. Na prostym chodniku nagle odpadła cała podeszwa, nie dało się iść. "Może to znak, że nie powinnam wracać do domu, tylko pojechać do szpitala?" – pomyślała. Wiedziała, że Marcin umiera, lekarze powiedzieli, że to może się stać w każdej chwili. Tyle że ona siedziała przy nim niemal bez przerwy od dwóch tygodni. Dziś miał ją zastąpić jego przyjaciel. "A może ten rozpadający się but to znak, że mam jak najszybciej pójść do domu, żeby wreszcie zmienić buty i ubranie?" – próbowała uśpić swoje wątpliwości.
Ten wieczór spędziła z córką, zjadły razem kolację. Zasnęła przy włączonym telewizorze. O trzeciej nad ranem obudziła się zupełnie wypoczęta. Zrobiła sobie kawę, wzięła prysznic, włączyła pralkę. Chciała pojechać do szpitala na 6, żeby jeszcze przed pracą posiedzieć przy mężu. O 4.24 przyszedł SMS: „Marteczko, Marcin odszedł przed kwadransem do Pana Boga".
„No tak, odszedł przy przyjacielu, bo wiedział, że ja bym się bała" – pomyślała. I postanowiła tego dnia udawać, że nic się nie stało, żeby nie dopuszczać do siebie myśli, że ta miłość się skończyła. Wtedy na jej balkonie usiadł biały ptak. „To ty, Marcinie?" – pomyślała. Kiedyś ktoś znajomy powiedział jej, że ludzie nie zawsze od razu wierzą w swoją śmierć, że ich zdziwione dusze wracają do miejsc i ludzi, które kochali za życia.
Nagle poczuła się tak, jakby on tu był i do niej mówił. „Kiedy ostatnio wchodziłaś na górę?" – usłyszała w głowie jego głos. Na górze mieszka lokatorka. Marta nie była w tym pokoju od kilku miesięcy. „No ale skoro on pyta, wejdę, jakoś to jej później wytłumaczę". Okazało się, że kwiatek w pokoju lokatorki niemal całkiem usechł. „No tak, Marcin tak kochał kwiaty. Ciągle mówił, że zapominanie o nich jest niehumanitarne".
Około południa Marta poczuła się tak, jakby z serca wypływała jej krew. „Wiesz, że nie mogę umrzeć z rozpaczy, bo mam córkę" – powiedziała w myślach do Marcina. I tak zaczęli ze sobą rozmawiać. Kiedy wieczorem Marta prosiła, by ją przytulił, czuła, jak otula ją biała mgła.
Zegar wciąż staje na 12.05, czyli godzinie śmierci Ewy, żony Mirosława
62-letnia Ewa chorowała na cukrzycę od kilkunastu lat. Mieszkanka małej miejscowości niedaleko Skierniewic miała niewielkie szanse na staranną diagnostykę i dobrą opiekę lekarską. W 2012 roku stwierdzono u niej stopę cukrzycową – trzeba było amputować dwa palce prawej nogi. Od tego momentu stan zdrowia chorej pogarszał się z roku na rok. Do problemów z krążeniem doszły kłopoty ze wzrokiem – szybko postępująca cukrzyca spowodowała rozwój jaskry.
reklama
W maju 2015 roku Ewa w stanie ciężkim została przewieziona do szpitala w Łowiczu, kilka miesięcy później przeniesiono ją do Łodzi. Jak stwierdzili lekarze: „Niewiele już można było zrobić". W końcu sierpnia tego roku Ewa zmarła. Pożegnała się przedtem z rodziną i odeszła – jak się wydawało – pogodzona.
Jednak nie do końca – we wrześniu jej 65-letni mąż Mirosław zaczął doświadczać dziwnych zjawisk.
Kiedy wracał do domu, wiszący na ścianie zegar nie działał, zawsze zatrzymany na 12.05, mimo że rano, gdy wychodził, działał. Zatrzymywał się na godzinie, o której zmarła Ewa. Po kilku dniach zaczął czuć obecność swojej żony. Niemal punktualnie o północy słyszał w kuchni przylegającej do pokoju szczękanie garnkami – zupełnie jakby gotowała obiad. – Kiedy to się zdarzyło pierwszy raz, powiedziałem głośno: „Ewa, czego chcesz? Pomodlę się za ciebie" – mówi Mirosław – i tak zrobiłem, ale miałem nadal uczucie, że ona jest gdzieś w pobliżu.
Ewa zaczęła pojawiać się także w jego snach. Pytając o członków rodziny, radząc, a nawet żądając, żeby w niektórych sprawach interweniował. Wdowiec nie czuł przy tym strachu. Stwierdził, że obecność zmarłej żony rozumie i tylko czasem czuje się dziwnie.
Dom pachnący ropą. Jak sobie radzi rodzina zmarłego Erika? Erik z Oslo pracował na platformie wiertniczej. W 2013 roku miał ciężki wypadek spowodowany nieuwagą młodego, nowo zatrudnionego pracownika. Został błyskawicznie przetransportowany śmigłowcem na ląd, ale mimo wysiłków lekarzy, po blisko tygodniu spędzonym w szpitalu, zmarł wskutek obrażeń wewnętrznych.
On również zdążył pożegnać się z rodziną. I jak się wydawało, był pogodzony z nieuchronnym odejściem. Jednak po dwóch tygodniach 18-letnia Eva, córka inżyniera, stwierdziła, że
„w domu zaczyna pachnieć ropą, jak wtedy, kiedy tata wracał z platformy". Z kolei 14-letni syn mówił, że jest coś takiego dziwnego, czego trochę się boi, bo ma wrażenie, że kiedy jest sam w pokoju, to tata stoi za plecami.
Na koniec Lisa, wdowa po inżynierze, przeżyła dziwną przygodę podczas kąpieli w łazience. Miała wrażenie, że za osłaniającą wannę kotarą stoi jej zmarły mąż. – Zaśmiałam się i powiedziałam: „Eriku, jesteś tam? Nie podglądaj!". Wydawało mi się, że w odpowiedzi słyszę śmiech męża i wszystko zniknęło – powiedziała.
Erik od tamtego czasu pojawiał się dość regularnie, ale od początku 2015 roku wraca coraz rzadziej. Być może dlatego, że córka inżyniera studiuje w Sztokholmie, syn Erik przygotowuje się do matury, zaś Lisa pracuje w urzędzie miasta. Martinssonowie wiodą więc bezproblemową egzystencję, której nie zagrażają obecnie żadne większe kłopoty.
Charakterystyczne kroki ojca, czyli w domu Boba po jego śmierci Dolores nagle poczuła straszny ból w klatce piersiowej po prawej stronie. Dokładnie w tym momencie jej 42-letni mąż Bob, monter konstrukcji stalowych z Houston, został zgnieciony przez belki, które odpadły od budowlanej windy.
– Nagle zrobiło mi się strasznie słabo i zobaczyłam białą ścianę. Wiedziałam już, że Bob odszedł – wspominała Dolores w programie nowojorskiego oddziału CBS. Kiedy dwa tygodnie po pogrzebie Bob zaczął pojawiać się w domu, to właśnie Dolores jako pierwsza odczuła jego obecność.
Dzieci – 18-letni Tom, uczący się w college'u, i 13-letnia Jacinta – nie wierzyły matce, gdy mówiła, że widuje ich ojca. Pewnego dnia jednak Jacinta usłyszała w nocy kroki w salonie. –
Tata chodził w charakterystyczny sposób, jakby jedna noga szła szybciej. Jak usłyszałam te kroki, to wiedziałam, że tata jest w domu. Na początku niby się przestraszyłam, ale potem pomyślałam: „Czego mam się bać, przecież to jest tata" – mówiła w telewizji.
Kilka dni później także Tom zrozumiał, że ojciec jest w domu. Jak stwierdził: „Poczułem jego obecność i szybko się do niej przyzwyczaiłem". W przypadku tej rodziny więź ze zmarłym była wyjątkowo długa, bowiem Bob przypominał o sobie przez 3 lata!! Odszedł, kiedy Tom zaczął studia, na których doskonale sobie radził i zapowiadało się, że szybko znajdzie pracę jako inżynier, a Dolores zatrudniła się w księgarni, z czego była bardzo zadowolona.
Dlaczego zmarli wracają do swoich bliskich?
Wyjaśnienia udzielił John Beloff, brytyjski psycholog i parapsycholog, który w 1985 roku stworzył w Edynburgu jedną z najważniejszych placówek naukowych specjalizujących się w badaniu zjawisk paranormalnych – Koestler Parapsychology Unit.
Jego zdaniem dusze zmarłych zatrzymują się w pół drogi pomiędzy światem materialnym i niematerialnym ze strachu o pozostawionych bliskich. Obawiając się, że nie poradzą sobie bez nich, usiłują ich obserwować. Ale czy mogą ich chronić?
John Beloff uważał, że zmarli, którzy nie przeszli, pomagają żyjącym członkom rodzin, przede wszystkim starając się dodawać im sił. Ich obecność działa krzepiąco. Poza tym daje nadzieję – pozwala sądzić, że jest jeszcze coś poza naszą rzeczywistością, skąd możliwa jest pomoc, a wtedy łatwiej poradzić sobie z problemami życia codziennego. Zmarli nie pozostają wśród swoich rodzin na długo – zwykle to 1–2 tygodnie. W odosobnionych przypadkach taka obecność może rozciągnąć się na kilka lat.
John Beloff zmarł 1 czerwca 2006 roku. Istnieją świadectwa osób, które widywały go na uniwersytecie w Edynburgu, gdzie za życia wykładał. Czy i komu pomaga, jednak nie wiadomo.
Marek Mejssner
fot. Anna Chobotova, shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.