A ona utonęła w tych oczach. – Zabujałaś się w Tomku! – wysyczała jej Ola po kilku dniach zazdrości i o przyjaciółkę, i o stan zakochania, którego sama jeszcze nie doświadczyła.
– Nie kracz, Olka... – usłyszała w odpowiedzi, choć sprawa była jasna i przesądzona. Tomek już po pierwszych nieporadnych pocałunkach z Marysią miał wiernego druha. Nigdzie bez niego nie chodził. Bo jak mawiał, bez Janusza się nie rusza.
I Ola nie miała już wyboru – Janusz stawał się jej coraz bliższy, bo wszędzie chodzili razem. I wszystkim wydawało się jasne, że co połączyła ich pierwsza nauczycielka przed laty, tego już nikt nie rozdzieli. Byli towarzysko-miłosnym czworokątem. Studiowali w Krakowie na różnych wydziałach, ale po zajęciach byli nierozłączni. Razem wynajmowali studenckie mieszkanie. Wszyscy uznali za oczywiste, że tego, co połączyła przed laty nauczycielka, nic już nie rozdzieli. Że coś jest nie tak, pierwsza zauważyła Marysia.
– Są dziwni – powiedziała do Oli. – Znikają coraz częściej, na całe wieczory. Rozumiesz coś z tego? Musimy z nimi pogadać. Rozmowa, do której doszło wieczorem, okazała się prawdziwym tsunami. Uświadomiła im wszystkim, że miłość niejedno ma imię. I bywa okrutna! – Kochamy się – pierwszy powiedział to Tomek. – Jasne, że się kochamy – odpowiedziała Maria.
– Nie rozumiesz. Kochamy się my – ja i Janusz – Tomek spojrzał czule na przyjaciela. – Chcieliśmy wam już dawno powiedzieć, ale nie wiedzieliśmy jak. Dziewczyny się popłakały, chłopcy też płakali, a potem one się spakowały i przeprowadziły do koleżanki z roku. O tym, co się stało, z nikim nie chciały rozmawiać. Nawet ze sobą. Były w szoku, oniemiałe i ogłuszone uświadomioną im właśnie ślepotą.
Już nie są razem. Ich przyjaźń tego nie wytrzymała. Maria rok później wyszła za kolegę z wydziału. Podobno bardzo się kochają. Kiedy tuż przed ślubem spotkała Olę, poszły na szybką kawę i trochę pogadały. Ale nie o tamtym. Tylko przez moment otarły się o wspólne tabu, gdy Ola zapytała o narzeczonego Marysi. – Nigdy bym go nie poznała, gdyby nie tamto – odpowiedziała. Ola usłyszała w jej głosie smutek. – Los najpierw coś niszczy, a potem to nagle naprawia.
Mariusz był moim promotorem. Zaklinał się, że nigdy dotąd nie miał romansu ze studentką! Ale kiedy przyszłam do niego z tematem pracy magisterskiej, zakochał się na zabój. Podobno była we mnie „tajemnicza nostalgia, która go wyjątkowo kręci". A ja pozwoliłam sobie na to uczucie, kiedy się upewniłam, że Mariusz nie ma... zbyt bliskiego przyjaciela. Takiego,
z którym pije się piwo i ogląda mecze. Nie ma co kusić losu, prawda? – Nie kracz, Mańka – powiedziała Ola, kiedy się żegnały.
Stał na czerwonym świetle, słuchał radia. Wielka radiostacja właśnie obchodziła urodziny. Aby podnieść słuchalność, bez umiaru rozdawała kasę. Wystarczyło wysłać SMS o treści „urodziny" i miało się szansę na wielką wygraną.
Tadeusz nie jest naiwny. Pokolenie powojenne, czyli jego, wychowane w PRL-u, nie daje się tak łatwo nabrać. Ale emerytura, na którą przeszedł rok wcześniej, to było jednak mocne zaciśnięcie pasa. No więc stał, światła były czerwone, a on nagle poczuł impuls i wysłał SMS. A potem zapomniał o wszystkim. Wszedł do mieszkania, żona właśnie kończyła robić obiad. Jadali w domu, bo korzyści zdrowotne oraz finansowe były oczywiste. Oswajali się z dość ubogim życiem emerytów.
Patrzyli z zazdrością, jak na Discovery niemieccy lub japońscy emeryci rozbijają się po świecie. Ich stać, nas nie. Los nie jest sprawiedliwy. Ojciec uczył małego Tadka jednego: – W życiu nie dostaniesz nic za darmo. Na wszystko musisz zapracować – powtarzał mu sto razy. I Tadeusz mu wierzył, bo niczego w życiu nie dostał za darmo. Może poza złotą maksymą kolegów z wojska: „Umiesz liczyć? Licz na siebie".
Gdy zadzwonił telefon, Tadeusz nie odebrał. Nie odbierał, jeśli nie znał numeru. Żona ponaglała: – Odbierz, może coś ważnego... On odpowiedział: – Nie kracz, kochanie! Mam zasady, to się ich trzymam. Coś go jednak tknęło i po 30 minutach oddzwonił. Odebrała młoda dziewczyna. – Ktoś do mnie dzwonił z tego numeru – zaczął. – Tak, to my dzwoniliśmy. Z radia. Wysłał pan SMS i maszyna właśnie pana wylosowała! Szkoda, że pan nie odebrał, bo padła główna nagroda, bardzo duża kwota – wyjaśniła dziewczyna.
– Nasz prezenter uprzedzał, że jeśli się nie odbiera, to nagroda przechodzi na kolejną osobę, która wysłała SMS. Wie pan, gdy los się do kogoś uśmiecha, trzeba dać mu szansę. Rozłączyła się. A on dziwnie się poczuł. Najpierw przez moment był księciem, potem znów żebrakiem. Żona oglądała wiadomości w telewizji i przez myśl jej nie przeszło, że od dziś mogli być bardzo bogaci. Ale cóż, on nigdy nie odbiera telefonu z numeru, którego nie zna. Nawet gdy dzwoni los, by dać mu szansę.
...bo przecież ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy...
Zofia Kleiberg
fot.shutterstock.com
ilustracja: Ruth Niedzielska
dla zalogowanych użytkowników serwisu.