Nie figuruje jeszcze na oficjalnej liście chorób, ale zapewne niedługo tam trafi. Ortoreksja. Liczba jej ofiar rośnie w dużym tempie. Lekarze biją na alarm.
O Marcinie opowiedziała mi koleżanka psycholog. Oczywiście nie ma na imię Marcin, ale poza tym wszystko inne się zgadza. Wysportowany, 38 lat, z dużego miasta, po studiach, z dobrą pracą. Towarzyski, nigdy nie odmówi wieczoru w pubie, przy dobrym jedzeniu. To znaczy taki był dwa lata temu. Dziś jest cieniem człowieka. Z głęboką anemią, dramatycznie niskim poziomem witamin i minerałów, cierpiący na cały zestaw schorzeń wynikających z niedożywienia. Nękany bólami głowy i kłopotami z pamięcią, z ochotą na seks bliską zeru.
Od kilku miesięcy z pomocą psychologa i dietetyka próbuje odzyskać dawne zdrowie i wigor. A do takiego stanu doprowadziła go zdrowa dieta. A raczej uzależnienie się od niej. Patologiczna obsesja na punkcie jedzenia wyłącznie zdrowej żywności – zaburzenie opisane w medycynie jako ortoreksja. Nie figuruje jeszcze na oficjalnej liście chorób, ale zapewne niedługo tam trafi, bo domaga się tego coraz więcej lekarzy.
Liczba ofiar takich jak Marcin, ale i w jeszcze gorszym stanie rośnie w sporym tempie. Stowarzyszenie lekarzy zajmujących się zaburzeniami odżywiania ocenia, że w samych Stanach Zjednoczonych ortorektykami jest blisko 30 mln osób. W 2003 roku informacja na temat tej przypadłości znalazła się na stronie internetowej międzynarodowej organizacji związanej z walką z zaburzeniami odżywiania NEDA (National Eating Disorders Association).
Obsesja na punkcie etykiet
Linia dzieląca prawdziwe zdrowe odżywianie od ortoreksji jest tak cienka, że z początku niezauważalna. Troska o jakość tego, co jemy, jest przecież jak najbardziej zdrowym odruchem. Zwłaszcza w czasach, kiedy etykiety wielu produktów spożywczych przypominają niemal podręcznik chemii. I tak zazwyczaj zaczyna się ta choroba – od uważnego czytania składu na opakowaniach.
Stopniowo do koszyka w sklepie trafia coraz mniej produktów, zwykłe sklepy zostają zamienione na te ze zdrową żywnością, a przyrządzanie posiłków przypomina pracę w laboratorium. W kolejnym etapie jedzenie w restauracjach czy u znajomych odpada, bo to, co tam podają, z pewnością zawiera rozmaite trucizny. Zaczyna cierpieć życie towarzyskie, a często i rodzinne. Bo ortorektyk zazwyczaj ma poczucie misji i próbuje narzucić swoje dietetyczne teorie najbliższym w trosce o ich zdrowie. Kończy się interwencją psychologa, a coraz częściej psychiatry.
Śmiertelnie zdrowa dieta
Tak właśnie było z Marcinem. Jako sportowiec zawsze zwracał uwagę na to, co je. Jednak wszystko, co czytał o współczesnym jedzeniu, coraz bardziej go przerażało. O naszpikowanym antybiotykami mięsie, warzywach kipiących od pestycydów, polepszaczach kilogramami sypanych do pieczywa, sztucznych barwnikach i aromatach w co drugim produkcie spożywczym. I zabójczym działaniu glutenu, choć bynajmniej nie miał żadnych objawów jego nietolerancji.
Najpierw przestał więc jadać poza domem. Żywność kupował sam, wszystko musiało bowiem przejść przez cenzurę. Zrezygnował z białego pieczywa (polepszacze i gluten), masła (podnosi cholesterol), wszelkiego mięsa i wędlin (antybiotyki, środki konserwujące, no i nie wiadomo, czym karmiono zwierzęta), nabiału (antybiotyki i hormony), ryb (rtęć i metale ciężkie). Warzywa i owoce – wyłącznie ze sklepów ekologicznych. W końcu przestał to wytrzymywać finansowo, więc jadł ich coraz mniej. Cała zakupowa logistyka, planowanie posiłków i ich przygotowanie zupełnie zdominowały jego życie.
Ale był z siebie dumny. Miał poczucie, że dzięki temu uniknie chorób. Pozostało zaledwie kilkanaście produktów, które jadał: makaron razowy, niektóre kasze, płatki orkiszowe, warzywa, tylko jeśli znał ich pochodzenie, herbatki ziołowe. Organizm, pozbawiony całej masy składników odżywczych, zaczął się buntować. Ale złe samopoczucie Marcin przypisywał szkodliwości jakiegoś produktu, którego jeszcze nie odstawił. Wykluczał więc dalsze podejrzane.
Zaszokowanych jego stanem znajomych oskarżał, że zazdroszczą mu konsekwencji w dążeniu do perfekcyjnego zdrowia. Gdy parę razy nie zdołał wykręcić się od jakiejś towarzyskiej konieczności, np. ślubu, i przełknął nieco weselnego tortu, poczucie winy męczyło go jeszcze przez kilka dni. Żeby wynagrodzić organizmowi ten grzech, pościł i pił ziółka. Ta obsesja nie mogła się skończyć dobrze. Gdy Marcin trafił w końcu do lekarza, poza głębokim niedożywieniem zdiagnozowano u niego zaburzenie psychiczne: ortoreksję. Takich osób jak on jest już w Polsce więcej. Zdaniem lekarzy absurd pozytywnej w założeniu mody na zdrową żywność doprowadza do sytuacji, gdy staje się ona zagrożeniem dla zdrowia, a nawet życia.
~Krysia33