Jedne z najtrudniejszych słów: przepraszam i wybaczam. Kryją się za nimi ból, strata, rozpad rodzin, trujące milczenie, depresja i nieprzespane noce.
Zawsze to bolało, 100 lat temu i dzisiaj. I tego, kto musiał przeprosić, i tego, kto musiał wybaczyć. Nasi pradziadkowie uczyli się w bólach tej sztuki, nasi dziadkowie na nowo popełniali takie same błędy, nasi rodzice nie nauczyli nas, jak radzić sobie z tym impasem, my – niepomni doświadczeń przodków – cierpimy, ucząc się przepraszać, i cierpimy, ucząc się wybaczania.
To mądrość życiowa, której się nie dziedziczy. Bo stoją za nią zdrada, namiętności, kłamstwa, miłość, czasem nawet zbrodnia. O tak! Mamy sporo grzechów w genotypie i mamy dużo, bardzo dużo do wybaczenia. Tak było i tak będzie. Nasze dzieci na własnym karku poczują, że jest to jedno z najtrudniejszych doświadczeń człowieka. Ale bez niego życie byłoby nudne i miałkie. Tak jak życie bez miłości, wiarołomności, łamanych zasad i niedotrzymanych przysiąg.
Oto historia jednej rodziny. Zapis 100 lat przeprosin i 100 lat wybaczeń. Historia kobiet i mężczyzn, którzy żyli, grzeszyli i naprawiali błędy. Istnieli naprawdę, obok naszych przodków i nas samych. Chociaż jeśli dobrze poszukać, to może się okazać, że każdy z nas zna takie historie z własnej rodzinnej przeszłości. Każdy z nas o nich słyszał, wystarczy tylko pogrzebać w rodowej pamięci.
Klejnot za każdy grzech
Kraków, rok 1915
Drugiego takiego kupca bławatnego jak pradziadek Ignacy w całych Austro-Węgrach nikt by nie znalazł. Bo był nie tylko piękny, postawny, czarnooki i szarmancki, pracowity i niebiedny, ale i zawsze w swojej błękitnej jak bławatki jedwabnej koszuli i nienagannie skrojonym wełnianym ubraniu na posterunku, w sklepie znanym w całej Małopolsce. Ignac kochał kobiety... a one jego, z wzajemnością. Panny i mężatki przychodziły do punktu bławatnego czasem tylko po to, by pod pretekstem kupna materiału na sukienkę popatrzeć, jak szarmancki Ignacy sprawnie kieruje interesem i zawsze znajdzie czas na pogawędkę.
Prababka Maria, jego poślubiona małżonka, uchodziła za osobę niezbyt bystrą, za to skromną i – na szczęście dla rozwoju bławatnego kupiectwa – bardzo płodną. Chociaż oboje w wieku jeszcze niestarym, bo trochę po trzydziestce, mieli pięcioro małoletnich dzieci; najpierw dał im Bóg szczęście w dziewczynkach, potem wreszcie się ulitował i dogodził chłopcami. I tak rok po roku pojawiały się na świecie Mania, Reginka i Antosia, aż doczekali się Fredzia i Teosia.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.