To czas szykowania zapasów na zimę. Gorączkowe przeszukiwanie leśnych zakamarków. By nikt inny mnie nie ubiegł, zapewne myśli wiewiórka. Tu, gdzie mieszkam, jest ich sporo. Wiosną spieszą na randki i prowadzą słowne pojedynki o wybrankę serca. Teraz ubierają się w zimowe futra i krzątają w zimowych spiżarniach. Zapełnienie ich to nie lada wyczyn. Tym bardziej że każda ma kilka „lodówek".
To tak na wszelki wypadek, gdyby nieproszony gość chciał napełnić żołądek. Wiewiórki tak samo jak szczury i myszy należą do rzędu gryzoni, ale nie budzą ludzkiej niechęci, a wręcz odwrotnie. Są atrakcją miejskich parków i częstowanie ich orzeszkami jest wpisane w niedzielny spacer. Prawie każdy – jeszcze jako dziecko – cieszył się ze spotkania z rudą pięknością i prawie każdy nazywał ją Rózią.
Tak też dostała na imię malutka wiewióreczka, którą znaleziono po burzy w ogrodzie. Grodno, wiosna 1931 roku. Moja młodziutka babcia – panna Janka wyszła z domu, aby sprawdzić, czy burza nie połamała gałęzi jej ulubionej gruszy. Tym bardziej że były obsypane zawiązkami najsłodszych na świecie owoców. Grusza karmiła już trzecie pokolenie Sawickich i pewnie sześćdziesiąte szpaków. Sięgała nieba, dzięki czemu oba gatunki stołowników nie musiały zerkać sobie do talerzy. Szpaki delektowały się owocami z wyższych pięter, a ludziom wystarczał parter.
Na szczęście drzewo nie ucierpiało z powodu gniewu nieba, ale nie można było tego powiedzieć o mieszkance dziupli w jego koronie – wiewiórce. Wichura musiała tak mocno targać gałęziami, że dwoje jej dzieci wypadło z zacisznego wnętrza. Janka już miała wracać do domu, gdy kątem oka spostrzegła jakiś ruch. To jedno z maleństw podpełzło pod jej stopy. Drugie nie dawało oznak życia. Zabrała oba i wbiegła do kuchni. – Pomocy!– krzyknęła do kulawej Nastki obierającej ziemniaki na obiad.
Przed laty mój pradziadek Józef znalazł przy drodze ledwie żywą dziewczynę. Pobita do nieprzytomności przez rodzonego brata, nie miała dokąd wracać. Urodziła się w pobliskiej wsi jako jedno z licznej gromadki dzieci. Nie miała jednak takich jak one szans na powodzenie w życiu, bo oba jej stawy biodrowe były zwichnięte. Nigdy nie nadążała za rodzeństwem, a gdy rodzice pomarli, żyła na łasce brata. Nikt nie chciał za żonę kulawej dziewczyny, lata upływały i bratu znudziła się dodatkowa gęba do karmienia. Tak przynajmniej krzyczał, gdy okładał siostrę kijem.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.