Kult czarownicy

 

Dobre imię zwrócone po latach
Stosy czarownic płonęły w Europie od XVI do niemal końca XVIII wieku. Także w Polsce, choć u nas nie tropiono ich aż tak zajadle, jak np. na ziemiach Cesarstwa Niemieckiego, gdzie jak się szacuje, stracono w ten sposób blisko 25 tys. kobiet. Historycy nie są w stanie ustalić dokładnej liczby procesów czarownic na ziemiach polskich, gdyż w naszych archiwach nie przetrwało zbyt wiele dokumentów. Ale zagraniczni badacze oceniają, że liczba ta może sięgnąć nawet 10 tysięcy.

Mogłoby się wydawać, że to zamierzchłe dzieje. Od kilku lat przez Europę przetacza się fala rehabilitacji czarownic, czyli przywracania dobrego imienia niesłusznie skazanym za czary. Przodują w tym Niemcy. Całą akcję rozpoczął emerytowany pastor Hartmut Hegeler, badacz zjawiska palenia czarownic. Zaczął wysyłać wnioski do niemieckich miast, znanych z procesów o czary, by dokonały rehabilitacji ofiar sprzed często 400 lat.

O sprawiedliwość występują też potomkowie ofiar. W niektórych miastach osobom spalonym na stosie przyznano nawet własną ulicę lub postawiono pomniki. A niektóre miejscowości mają historię naprawdę mroczną. W niewielkim miasteczku Rüthen niedaleko Kolonii na stosach spłonęło aż 169 mieszkańców. Najczęściej padali oni ofiarą nagonki po jakimś dramatycznym wydarzeniu, jak powódź, susza czy epidemia. Społeczność szukała wówczas winnego – zwykle była to czarownica i stojący za nią diabeł.

W 2011 roku radni Rüthen wszystkich zrehabilitowali. Pastor Hartmut Hegeler doprowadził już do podobnych rehabilitacji w 32 niemieckich miastach, w sumie blisko 2 tys. osób, którym po stuleciach oddano dobre imię. Amerykanie w 2001 roku zrehabilitowali 20 powieszonych czarownic z Salem. Jedenaście lat później podobną decyzję podjęły władze belgijskiego miasta Nieuwpoort wobec 17 osób spalonych tu ponad 400 lat temu. Gest został wykonany głównie dla potomków ofiar, które wciąż tam żyją. Podobne rehabilitacje przeprowadzono niedawno również w Szwajcarii i Szkocji.

reklama

Muzeum spalonych czarownic
Swoiste muzeum upamiętniające czarownice – i czarowników! – spalonych na stosach ma Norwegia. W 2012 roku otwierała je sama królowa. Konstrukcja budynku nie przypomina niczego dotąd znanego. Długi na 125 metrów tunel z grubego płótna, rozciągniętego na drewnianym stelażu, ma 91 małych okienek umieszczonych na różnych wysokościach. W każdym pali się żarówka. Nawiązuje to do norweskiego zwyczaju, że podczas długiej zimy tradycyjnie wiesza się w oknach małe światła, aby dać znać, że się jest w domu.

W ten symboliczny sposób wszystkie spalone czarownice wróciły „do domu". Wewnątrz tunelu umieszczono na ścianach 91 historii spisanych białymi literami: jak dana osoba się nazywała, skąd pochodziła, o co ją oskarżono, do czego się przyznała i jaką karę śmierci zastosowano. Czarownic jest w tym gronie 77. Pozostałe 14 ofiar stosów to mężczyźni, choć tylko jeden spośród nich był Norwegiem; reszta to Lapończycy, zwani dzisiaj Saamami.

Ta zamieszkująca północne krańce Norwegii tajemnicza społeczność zawsze budziła lęk. A lapońscy szamani do dziś uważani są za takich, którzy potrafią rzucać klątwy. Częścią muzeum jest też stojący osobno kwadratowy budynek z czarnego szkła, w którym znajduje się płonące krzesło. To symbol wszystkich stosów, jakie płonęły w Norwegii.

Ewa Dereń
fot.: wikipedia, shutterstock
ilustracja: Ruth Niedzielska

Źródło: Wróżka nr 7/2016
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka