Kobiety przez wieki musiały rodzić w bólu, jak napisano w Biblii. Porody odbierały niedomyte sąsiadki, a spotkanie z lekarzem było jak tortury...
Kiedy byłam dziewczyną, mama przekonywała mnie, że najlepsi ginekolodzy to mężczyźni. Bo są milsi, delikatniejsi, ostrożni. Jednak chodziłam do kobiet, bo nie wyobrażałam sobie obnażania się przed obcym facetem. Dałam się do tego przekonać, kiedy byłam w ciąży.
Uznany profesor słynął z tego, że świetnie prowadził ciężarne. Wizyta – dwukrotnie droższa niż u innych lekarzy – trwała 10 minut. Niestety sławny ginekolog niczego mi nie tłumaczył. Byłam rozczarowana. Zaczęłam chodzić do lekarki w szpitalu, który wybrałam na poród. Potem ginekologów było wielu, ale wszystkich pamiętam. Nie zawsze z dobrej strony.
Ból, stres i pot
Myślę, że dla kobiet spotkanie z ginekologiem może być sporym stresem. Wizyty często są nieprzyjemne i bolesne. Osobnik tej specjalności, który tworzy przyjazną atmosferę, to skarb. Trudno sobie wyobrazić, jak czuły się kobiety, kiedy kontakt z ginekologiem przypominał spotkanie z katem.
Jedno z takich właśnie miało miejsce 27 stycznia 1859 roku. W lodowaty poranek wezwano Eduarda Martina, dyrektora berlińskiego szpitala porodowego, do pałacu następcy tronu cesarza Niemiec. Kiedy wszedł do sypialni, od razu zrobiło mu się gorąco.
Na łóżku rzucała się w bólu osiemnastoletnia księżniczka Vicky, córka angielskiej królowej Wiktorii. W wełnianej długiej podomce, przykryta pierzyną, już od 10 godzin usiłowała wydać na świat pierwszego potomka. Po pokoju miotały się bezradnie akuszerka i dwóch nadwornych lekarzy. Nikomu z nich nie przyszło do głowy, by odkryć oblaną potem kobietę.
Grzebanie pod kołdrą
Profesor Martin, grzebiąc w jej pochwie po omacku, pod pierzyną, odkrył, że dziecko jest zakleszczone. Dopiero po kilku godzinach takiego manipulowania udało mu się wydobyć sinego chłopca, który nie dawał żadnych oznak życia.
Akuszerskie towarzystwo zaczęło okładać noworodka mokrymi ręcznikami. Ocucili go, ale pamiątką miał być bezwład prawej ręki księcia i późniejszego cesarza Wilhelma II, co ukrywano przed poddanymi. Podczas koszmarnego porodu uszkodzono nieszczęsnemu niemowlęciu nerw ręki. Spora to cena za lęk przed zajrzeniem pod kołdrę rodzącej.
Niestety przez stulecia panowania Kościoła mnóstwo kobiet przypłaciło ten lęk życiem. Żaden lekarz mężczyzna nie ośmielał się dotknąć nagiej rodzącej. Kobiece ciało było uważane za siedlisko grzechu. Porody miały prawo odbierać wyłącznie panie, które same już rodziły. Na tym doświadczeniu kończyła się cała ich wiedza medyczna.
Wymyślne tortury
Wyższym wtajemniczeniem była profesja akuszerki. Krążyły między rodzącymi z krzesłem położniczym. Miały wydobyć dziecko i je ochrzcić, życie matki nie było ważne. Duchowni z Kolonii w 1280 roku uchwalili nawet, że gdy kobieta umrze w czasie porodu, trzeba włożyć w nią kawałek drewna, żeby dziecko miało dostęp powietrza, dopóki nie zostanie wycięte i skropione wodą święconą.
Pierwszy podręcznik o porodach, „Ogród różany dla ciężarnych kobiet i akuszerek" Euchariusa Rösslina, wydano w 1513 roku. Nie miał on, rzecz jasna, szansy na popularność, bo mało kto umiał czytać. A i tak niewiele wnosił. Propagował naturalne porody, o skomplikowanych przypadkach nie było w nim mowy.
Wzywani potajemnie chirurdzy mężczyźni próbowali ratować życie rodzących, miażdżąc główki zakleszczonych dzieci, używając wierteł i haków. Na taki luksus pozwalali sobie tylko arystokraci. Częściej kończyło się tym, że akuszerka z ciała martwej kobiety wydobywała rączkę czy nóżkę dziecka dłońmi natartymi zjełczałym olejem, żeby mieć nad czym recytować formułkę chrztu.
Innym sposobem na wprowadzenie do Kościoła zakleszczonego dziecka było wstrzyknięcie święconej wody do łona rodzącej specjalną, przeznaczoną tylko do tego celu strzykawką.
Z opaską na oczach
Sporo szczęścia miała ciężarna nędzarka, która w paryskim schronisku dla biedoty trafiła na chirurga wojskowego Ambroise'a Parégo. Gdzieś w kącie sali wiła się z bólu z uwięzionym w łonie dzieckiem. Chirurg, nie przejmując się nakazami Kościoła, włożył naoliwioną dłoń w jej macicę, odwrócił zakleszczone dziecko i wyciągnął je za stopy, ratując niemowlaka i kobietę.
Jego uczeń, Jacques Guillemeau, powtarzał tę sztukę, odbierając porody żon trzech francuskich królów, dam dworu i arystokratek. Ukłonem w stronę Kościoła było to, że wszystkie te zabiegi wykonywał z opaską zasłaniającą oczy.
Przełom w ginekologii dokonał się w drugiej połowie XVII wieku za sprawą chutliwego króla Ludwika XVI. Do największej ekstazy doprowadzał go widok rodzącej kochanki. Nie dość, że postanowił zapładniać na potęgę wszystkie damy w okolicy, to jeszcze wydał rozkaz, żeby rodzące pozbawić porodowego krzesła i układać je na łóżku tak, by mógł oglądać ich rozpychane przez dzieci krocza.
Dodatkową podnietą miał być grzebiący w ciele kochanki inny facet. Do porodów wzywano więc niejakiego Juliusa Clementa. Akuszer miał zawiązane oczy, a król onanizował się, patrząc zza zasłony na poród. Tak we Francji rozpoczęła się moda na rodzenie na łóżku i wzywanie mężczyzn lekarzy do odbierania dzieci.
W kleszczach i w ciemności
Kilkadziesiąt lat później, w 1730 roku, świat akuszerów zachwyciły kleszcze porodowe, zbawienie w trudnych przypadkach. Posługiwano się nimi już od blisko 200 lat. Tyle że w tajemnicy.
Skonstruowane przez rodzinę brytyjskich chirurgów Chamberlinów, wnoszone były przez lekarzy pod płaszczami do rezydencji brytyjskich, francuskich i niderlandzkich arystokratów. Użycie narzędzia wymagało sporej ekwilibrystyki i wyobraźni.
Do duchownych nie docierały argumenty, że mężczyźni mają przyzwolenie od Boga na pomaganie przy porodzie, bo Ewa miała przy sobie jedynie Adama. Lekarze nadal mieli pracować z zasłoniętymi oczami, w zacienionych pomieszczeniach lub wczołgiwać się do pokoju rodzącej tak, by nie widzieć jej ciała.
Dotyk przez halkę
We Francji wprowadzono metodę badania kobiet nazywaną „toucher". Polegała na macaniu pacjentki pod suknią. Lekarz opierał ją o stół, a ta lekko rozsuwała nogi. Pod halkami gmerał w jej pochwie naoliwionym palcem wskazującym prawej dłoni. Aby dokładniej ją zbadać, mógł położyć dłoń na brzuchu kobiety, rzecz jasna ubranej. Później pozwolono wprowadzać palec do odbytu, aby stamtąd obmacywać macicę.
Lekarze i akuszerzy ćwiczyli na manekinach wyposażonych w wargi sromowe, pochwy i szyjki macicy ze skóry, rozszerzające się jak podczas prawdziwego porodu. Jako że nawet grzebanie w takim wynalazku nie było w stanie zastąpić prawdziwego porodu, zaczęli płacić biednym kobietom, które wpadły w kłopoty. Odbierali porody, a w pakiecie oferowali znalezienie dobrej rodziny dla niechcianego dziecka.
William Smellie, lekarz i położnik ze wsi Lanark w Szkocji, który przybył w 1739 roku do Londynu, przemierzał slumsy, proponując, że wraz ze swoimi „studentami" odwiedzi panie pozbawione środków do życia, darmowo odbierze poród, a do tego zostawi skromną sumę.
Środowisko lekarzy przystąpiło wtedy do zmasowanego ataku. Doktor John Blunt z Londynu oburzał się: „Mężowie powinni nadstawić uszu i wyobrazić sobie zgromadzony tłum młodzieńców, podczas gdy uświęcona część ciała wydana jest na pastwę ich pożądliwych spojrzeń". Smellie spisał swoje położnicze obserwacje, ale żaden ze studentów nie miał już odwagi pójść w jego ślady.
Kobiecologia współczesna
Dziś, kiedy możemy rodzić dzieci w obecności partnera czy przyjaciółki, w asyście położnej, nawet w wannie we własnym domu, aż trudno uwierzyć, że zawdzięczamy to w dużym stopniu pierwszemu porodowi bez zasłaniania, który odbył się dopiero w 1850 roku.
Odebrał go profesor położnictwa w amerykańskim Buffalo od młodej rudowłosej Irlandki Mary Watson. Oglądało go jedenastu studentów.
Amerykańskim chirurgom zawdzięczamy jeszcze jedną rzecz. Gdy w Europie interesowano się głównie ciałem kobiety w kontekście porodów, oni zajęli się także kobiecymi przypadłościami niezwiązanymi z ciążą, jak bolesne menstruacje czy guzy. Stworzyli nowy dział medycyny, który od greckiego słowa „gyne" (kobieta) wziął nazwę „ginekologia".
Katarzyna Szczerbowska
fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.