Siedmiolatek spaceruje po lesie z ojcem. Nagle znika mu z oczu, by nigdy się nie pojawić. Parowiec wypływa w rejs z 40 pasażerami na pokładzie. Chowa się za zakrętem rzeki i rozpływa się w nicości. Co się z nimi stało?...
Na mapie stanu Kalifornia jest wielką zieloną plamą. Z bliska Angeles National Forest działa na wyobraźnię. To jedno z takich miejsc na ziemi, gdzie przyrodzie nie przeszkadza człowiek.
Gęste lasy porastają stoki gór. Z rzadka trafia się jezioro. Czyste, dzikie piękno. Nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszcza się tam samotnie. Ale 5 sierpnia 1956 roku okazało się, że i wędrówka w grupie może skończyć się dramatycznie.
Las tajmniczych zaginięć
Studenci Donald Lee Baker i Brenda Howell zaginęli tak samo jak dziewczynki w filmie „Piknik pod Wiszącą Skałą". Wybrali się z przyjaciółmi ze studiów na wycieczkę, zniknęli im z oczu i nigdy już nie udało się ich znaleźć.
Kilka miesięcy później w lesie na obrzeżach parku rozpłynął się w powietrzu siedmioletni chłopczyk, który poszedł tam z ojcem i kuzynami. Rodzina mieszkała blisko parku i dobrze znała trasy na obrzeżach. Jedną z nich wybrali się tego dnia. Kiedy po spacerze wszyscy wsiadali już do samochodu, chłopiec pobiegł drogą przed siebie, krzycząc: „dogońcie mnie", po czym zniknął za zakrętem. Ale nie udało się go dogonić.
Nie było go za pierwszym zakrętem ani za drugim, ani za żadnym następnym. Nikt nie odpowiadał na pokrzykiwania. Jeszcze tego samego dnia zorganizowano poszukiwania na wielką skalę. Policja, strażnicy leśni i ochotnicy nie trafili na żaden ślad. Poddano się po tygodniu.
reklama
Są tacy, którzy uważają, że studenci oddalili się na moment i po prostu zgubili grupę, a chłopca porwał polujący wówczas na dzieci w Kalifornii pedofil. I może to wyjaśnienie wystarczyłoby, gdyby nie jeszcze jeden przypadek.
Uprowadzeni do świata równoległego
Latem 1959 roku podczas wycieczki po górach w Angeles National Forest zniknął rodzicom dziewięcioletni Francis Elliot. Schował się za małą skałą, ale kiedy tam zajrzeli, nikogo nie było. Za to zupełnie wyraźnie słychać było jego głos. Płakał, wołał „mamo" i powtarzał też histerycznie, że nadal tam jest, ale nie może wyjść. Wezwany na pomoc szeryf też słyszał chłopca jeszcze przez kilka godzin. Dziecko wrzeszczało, że nigdzie nie poszło, że nadal tam jest. Potem głos stawał się słabszy, cichł. Ostatnie słowa chłopca brzmiały: „Jest nas tu więcej i nie możemy się wydostać. Pomóżcie nam, proszę!".
Do podobnego wypadku doszło też wcześniej w Londynie. Zaginęła tam trzynastoletnia dziewczynka w drodze powrotnej ze szkoły. Jej szukaniem zajął się Scotland Yard. Pytano sklepikarzy, pukano do domów przy trasie, którą zwykle wracała. Na jednej z uliczek ktoś zawołał dziewczynkę po imieniu i nagle usłyszano jej głos: „Jestem tutaj, ale nie potrafię znaleźć dziury z powrotem". Podobnie jak w przypadku chłopca z parku w Kalifornii głos stawał się coraz słabszy i wreszcie zniknął. Widocznie przejście do świata równoległego się zatrzasnęło.
W Stanach Zjednoczonych szacuje się, że rocznie w niewyjaśnionych okolicznościach znika około 15 tysięcy osób. We Francji, Anglii czy Włoszech statystyki są podobne. Na listy poszukiwanych trafiają ludzie, w przypadku których wykluczono amnezję, celowe opuszczenie domu i rodziny, samobójstwo czy porwanie. Część z nich padła zapewne ofiarą wypadków, części ktoś pomógł w zniknięciu, ale niewykluczone, że są wśród nich i tacy, którzy przez tajemnicze siły zostali wymeldowani z własnych rodzin, miast i domów, by przymusowo przeprowadzić się do świata równoległego w momencie oglądania telewizji czy podczas spaceru.
Zdarzało się, że wędrówkę w nieznane odbywano w licznym towarzystwie. Najbardziej pamiętna była hucznie rozpoczęta wycieczka rzecznym parowcem Iron Mountain po rzece Missisipi.
W 1872 roku z pompą żegnano go w macierzystym porcie w Vicksburgu. Równie uroczyście miano go powitać w Pittsburghu, do którego jednak nigdy nie zawinął. Jeszcze przy dźwiękach żegnającej go orkiestry zniknął za zakrętem. Tam właśnie czekała go zmiana kursu w nieznane.
Również dziewiczy rejs duńskiego statku szkoleniowego „København" miał się okazać jego ostatnim. W 1928 roku ziemską egzystencję porzuciło 50 kadetów. Żaglowiec ulotnił się, wychodząc z portu w Montevideo.
Zabłąkani w przeszłości Z zaginionymi po ucichnięciu ich głosu zwykle już więcej nie udało się nawiązać kontaktu. Zdarzały się jednak wyjątki. Jeden, z 1880 roku, dotyczył przypadku o tyle niezwykłego, że zniknięcie człowieka widziało kilku świadków. W małym teksańskim gospodarstwie szykowano obiad dla kilkorga przyjaciół. Farmer David Lang wyszedł na drogę, żeby ich przywitać i nagle rozpłynął się w powietrzu, co wyraźnie widzieli i oni, i stojąca za nim rodzina.
W miejscu, w którym zniknął, pozostał na ziemi krąg o średnicy dwóch metrów, na którym nie wyrosło już później nawet źdźbło trawy.
Minęło parę lat. Podczas zabawy w kręgu stanęła 11-letnia córka zaginionego i go zawołała. Twierdziła, że ku jej ogromnemu zaskoczeniu tata odpowiedział. Rozmawiał z nią 4 godziny. Twierdził, że tkwi w miejscu, z którego nie umie się wydostać.
Jeszcze bardziej niezwykłe zdarzenie odnotowano na londyńskim Trafalgar Square w 1950 roku. Błąkał się tam mężczyzna ubrany w staromodny strój. Naoczni świadkowie wspominali, że był oszołomiony ulicznym ruchem, sprawiał wrażenie całkowicie zagubionego. Twierdzili, że wyglądał, jakby trafił tu z innego świata lub czasu. Przed śmiercią zdążył podać swoje imię i nazwisko. Gdy policja próbowała potwierdzić jego tożsamość, okazało się, że ktoś taki trafił na listy zaginionych w 1879 roku. Wyszedł z domu na krótką przechadzkę, by powrócić do nas niecały wiek później.
Czas nie zawsze pęka w ten sam sposób. Zdarza się, że ludzie przenoszeni są nie do jakiegoś wymiaru istniejącego obok naszego, lecz w przeszłość. Taką przygodę przeżyły w Wersalu dwie Angielki. Podczas zwiedzania królewskiej rezydencji w 1901 roku mijały osobliwie ubranych ludzi. Jedna z zagadniętych o drogę osób obecnych w ogrodzie wskazała ręką kierunek. Przy fontannie zobaczyły kobietę w pięknej, bogato zdobionej długiej sukni. Odwróciła się raptownie i na widok nieznajomych zareagowała przerażeniem. Chwilę później obrazek rozpłynął się w powietrzu.
Uczestniczki osobliwego widowiska sądziły, że to, co widziały, było tylko efektem omamu wzrokowego. Dopiero jakiś czas później w pełni dotarło do nich, że oto stały się uczestniczkami niezwykłej wycieczki w przeszłość. Dziesięć lat po swojej przygodzie zdecydowały się opublikować swoje wspomnienia. Twierdziły w nich, że odbyły podróż prawdopodobnie do 1879 roku. Kobieta w ogrodzie, przy fontannie, mogła być Marią Antoniną.
„Obraz dziwnie skostniały. Wiatr nie poruszał gałęzi drzew. Nie było też gry światła i cienia. Wszystko było płaskie, jakby nierealne". Po ukazaniu się publikacji ich autorki okrzyknięto szukającymi taniej sensacji oszustkami. A jednak znalazł się szczegół, który uczynił ich historię bardziej wiarygodną. Otóż dokładnie opisały drewniany mostek, którego w ogrodzie nie było. Jego istnienie potwierdziły dopiero stare plany odnalezione kilka lat po tym, jak Angielki zdały swoją niezwykłą relację.
Być może w naszej przestrzeni pojawiają się raz na jakiś czas uwarunkowania, których efektem staje się czyjaś dematerializacja, a złapani w pułapkę delikwenci rozpływają się w nicości lub tkwią gdzieś, czekając na kolejne pęknięcie w czasie, które pozwoli im wrócić? Parapsychologowie gromadzą tomy takich właśnie przypadków. Nadal jednak czekają na w miarę racjonalne wyjaśnienie.
Grażyna Woźniak
il. Ruth Niedzielska
fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.