To wyglądało na rodzinną klątwę. Być może w przeszłości ktoś rzucił urok... za jakieś wyrządzone krzywdy... Ale uroki mają to do siebie, że kiedyś się kończą.
Dorota zaraz po studiach wyszła za mąż za Witka M., przystojniaka. Oboje pochodzili z tradycyjnych rodzin. Ona nigdy nie ukrywała, że jest fanką małżeństwa, ku zdziwieniu jej koleżanek żyjących w wolnych związkach.
Tuż po piątej rocznicy ślubu Doroty i Witka zjechała do nich z Krakowa babcia Krysia, wzór cnót. Miała do załatwienia jakąś tajemniczą sprawę.
– Wiesz, Dorciu – zwróciła się do wnuczki – w stolicy wiosna też może być magiczna.
– Czy coś się stało? – zaniepokoiła się Dorota.
– Tak, ale pół wieku temu. W taki kwietniowy, słoneczny dzień pożegnałam, jak się okazało, na zawsze miłość swojego życia.
Dorota szybko policzyła i doszła do wniosku, że ta miłość przytrafiła się babci, gdy już była mężatką. Ale to przemilczała.
– Tak się czasem zdarza – ciągnęła starsza pani – że spędza się życie ze wspaniałym człowiekiem, ale w śladzie emocjonalnym pozostaje ktoś inny, nawet jeśli spędziło się z nim krótki czas.
– To gdzie ty dziś byłaś, babciu? – zapytała Dorota.
– Na dworcu. Tam widziałam go ostatni raz. Opuszczał kraj, a ja nie miałam dość odwagi, by z nim wyjechać. Nie chciałam tego zrobić mężowi i córce. Mogłam go tylko pożegnać. Gdy zamknęłam dziś oczy, zobaczyłam go w oknie tamtego pociągu...
reklama
Dorota długo nie mogła zapomnieć wyznania babci. Potem trafiła na artykuł o kobietach, które wolą przeżyć szaloną miłość i zaryzykować wszystko, niż być miłosnym outsiderem. Babcia Krysia nie zaryzykowała. Dlatego, na szczęście, nie do niej odnosił się fachowy wywód o wielkiej i czasem niszczącej sile pożądania...
Kilka tygodni później na zwierzenia zebrało się matce Doroty. Okazało się, że wakacje przed ślubem spędzili z przyszłym ojcem Doroty osobno. I owego lata matka spotkała tamtego mężczyznę! Oszalała na jego punkcie i wracała do domu z postanowieniem zerwania ślubu.
– Nie zrobisz nam tego – powiedziała wtedy jej matka (tzn. babcia Krysia). – To minie – dodała, nie patrząc jej w oczy.
– Chcesz powiedzieć, że ci nie minęło?! – zapytała matkę Dorota.
A potem mąż Doroty sam pchnął ją w ramiona swego przyjaciela Tadeusza. W ostatniej chwili przed wyjazdem na Sardynię z grupą skałkową zatrzymano Witka w pracy. Fizyczna bliskość z facetem podpiętym do niej sznurem, którego znała przecież od lat, podziałała na nią jak narkotyk. To Tadeusz miał skrupuły, ale w końcu uległ. Dorota bała się tego, co będzie dalej, ale w przeciwieństwie do babci i matki postanowiła zaufać owej sile namiętności! Zaskoczyło ją tylko jedno – to nie ona pierwsza ogłosiła, że odchodzi od męża.
– Zakochałem się. Nie chcę z tego rezygnować
– przy powitaniu powiedział Witek. Wymyślił sobie, że szczerość należy się Dorocie za te wspólne kilka lat życia.
– Ubiegłeś mnie – stwierdziła krótko.
Chciał wiedzieć, z kim go zdradziła. W końcu się domyślił.
– Źle wybrałaś – oświadczył. – Tadeusz nie jest zdolny do uczucia, jakiego oczekujesz.
I miał rację. Ani razu w ciągu dwóch lat Dorota nie usłyszała, że Tadeusz ją kocha. Przyszła do mnie już po rozstaniu z nim. A poznałyśmy się w pociągu relacji Kraków–Warszawa. Wracała od babci Krysi. Może nie powinna była jej mówić, że przegrała, wybierając fatalne zauroczenie?
Rozłożyłam karty i powiedziałam: – To wygląda na jakąś rodzinną klątwę. Być może w przeszłości ktoś rzucił urok na pani prababkę... za jakieś wyrządzone krzywdy... Ale uroki mają to do siebie, że kiedyś się kończą. Może to pani, mimo wszystko, jako pierwsza uwolni się od nich. Albo, jak pani woli, od braku szczęścia w miłości. Wkrótce spotka pani mężczyznę, dla którego niedawno zabiło pani serce. Czy pani wie, kto kryje się pod tą kartą? – zapytałam, wskazując waleta karo.
– Chyba wiem... Widziałam go tylko przez chwilę. Jechaliśmy sami hotelową windą. Gdy nasze oczy się spotkały, poczułam, że uginają się pode mną kolana. On to zauważył i uśmiechnął się tak, że gdyby zaraz nie wysiadł... Szukałam go potem w restauracji i na basenie. Rano zapytałam w recepcji. Okazało się, że już opuścił hotel.
Babcia Krysia, przejęta historią wnuczki, postanowiła włączyć się do gry z losem. Na swoje 80. urodziny zaprosiła do Krakowa nie tylko najbliższą rodzinę, ale także Tadeusza, za którym, jak sądziła, tęskni jej wnuczka. Stawili się wszyscy. A nawet... trzeba było dodać nakrycie – Tadeusz przyjechał ze znajomym Argentyńczykiem, którego książkę wydawał i którym opiekował się w czasie jego pobytu w Polsce.
Gdy zobaczyła go Dorota, nogi się pod nią ugięły, jak wtedy w hotelowej windzie. A on uśmiechnął się do niej... i tym razem nie zamierzał zniknąć.
A potem... Potem mama i babcia Krysia odprowadziły Dorotę i Gustavo na lotnisko. Lecieli do niego, do Buenos Aires. Znowu była wiosna w tym wielkim mieście. Znowu magiczna.
Anna Złotowska fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.