Strona 2 z 2
Mąż był niezłym kardiologiem. Libusza nie mogła po raz drugi zajść w ciążę. Dobrze się składało, ponieważ mąż nie znosił dzieci. Niedawno dostał mieszkanie po dziadku. Niewielkie, ale od biedy można w nim było żyć, nie wchodząc sobie w drogę, spokojnie i cicho. Ale Libusza przynosiła do domu czarne chmury po śmierci każdego dziecka na oddziale. – Po licho poszłaś na onkologię dziecięcą – marudził mąż. – Mimozy nie powinny pchać się do takiej specjalizacji. Stres przeszkadza w racjonalnym leczeniu.
Został docentem. Był przystojny, kobiety gubiły za nim oczy. Najpierw uprawiali seks raz w tygodniu, ale stopniowo coraz rzadziej.
Któregoś dnia pojechała do miasta na koncert. Grano preludium e-moll Chopina. Doznała znów dziwnego ukłucia w miejscu złamania. Tym razem ból był nie do zniesienia. Wyszła z filharmonii i w domu niemal na progu usłyszała telefon. Nieznajoma kobieta mówiła, że właśnie urodziła dziewczynkę. Ojcem dziecka jest jej, Libuszy, mąż. Nie dzwoniłaby, gdyby nie to, że dziewczynka urodziła się bez palców lewej nogi. Może mieć jeszcze jakieś dodatkowe wady, których na razie nie stwierdzono.
Ona i mąż Libuszy, na razie jeszcze jej mąż, nie mogą się przekonać do tego dziecka. Proponują, żeby zabrała dziewczynkę i ją wychowywała. W zamian mąż, ale już niedługo, zostawi Libuszy mieszkanie po dziadku, w którym dotąd oboje mieszkali. Powinna przyjąć propozycję, bo mąż postanowił, że przeniesie się do nowej kobiety po rozwodzie, a potem się pobiorą.
Ale stawia warunek: nie będzie w ich związku kalekiego dziecka. Ani żadnego innego. Ojciec oferuje oczywiście godziwe alimenty. Jeśli Libusza się nie zgodzi, dziecko oddadzą do sierocińca i nikt na tym nie skorzysta. Mąż nie chciałby już do tej kwestii wracać. – Dobrze – powiedziała. – Wezmę dziewczynkę. Nie chcę widzieć ani pani, ani jego, więc niech ją ktoś do mnie przywiezie.
Męża spotkała jeszcze tylko raz na sprawie rozwodowej. Mijali się czasem na ulicy, wtedy odwracała głowę i szybko przechodziła na drugą stronę. Przysyłał sumiennie alimenty. Niestety, nigdy nie chciał zobaczyć Ani, jak nazwała dziewczynkę. W zawodzie szło mu wspaniale. Nadal był ulubieńcem kobiet. Mówiło się, że zostanie przeniesiony do Warszawy. Dziesięć lat po rozwodzie z Libuszą umarł na zawał serca. Ostatkiem sił sprowadził samochód na pobocze, tam go znaleziono.
reklama
Po pogrzebie, w 49. urodziny Libuszy, do szpitala przyszedł młody ksiądz. Ma sprawę do pani doktor. Jest dla niej prezent urodzinowy. Wynajęci ludzie dostarczyli go pod jej drzwi.
– Od kogo? – spytała.
– Od darczyńcy – powiedział ksiądz. – Jestem tylko pośrednikiem. Wiem, że to kobieta, ale żadnych innych informacji o niej nie mam.
– Nie mogę przyjąć, jeśli nie wiem, kto go daje – powiedziała.
– Nie musi pani. Mam tu telefon do firmy przewozowej. Jeśli pani nie zechce prezentu, zabiorą go z powrotem. Przyjechał z zagranicy. Tu jest dowód kupna, certyfikat i list przewozowy. Wszystkie dokumenty wystawione na pani nazwisko jako właścicielki.
Zwolniła się z pracy. Wbiegła bez tchu na klatkę schodową. Przed jej domem stało pianino. Pomyślała, że jest jak stworzone dla Ani. Nie będzie już musiała ćwiczyć po lekcjach w szkole muzycznej. Podeszła do pianina. Było odwinięte z folii i bez zabezpieczających drewnianych umocnień, jakby darczyńca przewidział jej decyzję.
Ania na widok pianina rozpłakała się: – Naprawdę jest nasze? Libusza nie mogła oderwać jej od klawiatury. – Gdyby było mniejsze, spałabym z nim w łóżku – mówiła, gładząc wieko fortepianu jak kota.
Kilka miesięcy od śmierci ojca Anny do mieszkania Libuszy zapukała nieznajoma kobieta. – Jestem matką Ani – powiedziała. – Po śmierci męża czuję pustkę... Została zupełnie sama, wyjeżdża do Stanów, bo kogoś tam poznała. Jednak ten mężczyzna koniecznie chce mieć dziecko, które przejmie rodzinną firmę. Powiedziała mu, że ma córkę w Polsce, ale dziewczynka urodziła się bez palców u nogi. Bez palców też może być. Bez dziecka się nie pokazuj. Wiza na dziecko jest już wystawiona. Jakby Libusza się nie zgadzała, to za drzwiami czeka pani z opieki społecznej. Wszystko dzieje się legalnie
Libusza siedziała bez ruchu. Nigdy nie nauczyła się bronić. Walczyła jedynie o dzieci z rakiem w szpitalu, ale i to nie zawsze skutecznie. Cały świat nagle runął. Nie było właściwie o co się w nim zaczepić. Tylko gładkie, wrogie ściany. Wymieniła dwa małe pokoje na jeden duży, żeby pianino miało więcej przestrzeni do oddychania. Musiało być z nią, za nic by go nie sprzedała. Jeszcze wciąż przyjmowała dzieci w przyszpitalnej przychodni i trzymała się tego rozpaczliwie. Zamknęła się w sobie. Żyła sama w mieszkaniu od koncertu do koncertu, słuchanych łapczywie z wciąż kupowanych nowych płyt.
W skrzynce pocztowej znalazła list ze Stanów. Zaparło jej oddech. Ale przecież nic złego stać się nie mogło w parę dni po urodzinach. Miała 69 lat. Anna zawiadamiała, że przyjeżdża do Polski na studia podyplomowe w stolicy. Odnalazła jej nowy adres z pomocą ambasady. Czy może mieć nadzieję, że Libusza będzie na nią czekać na lotnisku. „Przez wszystkie te lata tęskniłam. Do zobaczenia, mamo".
Libusza siedzi w filharmonii i słucha koncertu Anny. Ból w nadgarstku ustąpił, kiedy zabrzmiały pierwsze nuty. I już nie wrócił. Anna będzie kiedyś grała sonatę Liszta jeszcze piękniej. Jest młoda. Całe życie przed nią.
Barbara Pietkiewiczfot. shutterstock il. Edyta Banach-Rudzik
dla zalogowanych użytkowników serwisu.