Nie sztuka ubierać modelki, na których wszystko leży dobrze. Sztuką jest zmienić kobietę, która nie wierzy, że można ją zmienić i że w jej życiu coś można zmienić – mówi TOMASZ JACYKÓW, stylista i celebryta.
Agnieszka Migalska: Widzi pan trzy kobiety z zasłoniętymi twarzami. Co mógłby pan o nich powiedzieć na podstawie stroju?
Tomasz Jacyków: Na pewno czy są bogate, czy biedne, czyli jaki jest ich status społeczny. Ale też jaką mają osobowość, a nawet jaki charakter. I co robiły rano – czy spieszyły się do pracy, czy miały dużo czasu, żeby starannie dobrać ubrania, dodatki. Będę też wiedział, czy są zdyscyplinowane, czy dają sobie w życiu radę. Strój od wieków był kodem kulturowym; jeśli potrafiliśmy go odczytać, nie popełnialiśmy błędu w ocenie człowieka. Ubraniem można wiele wyrazić, nawet swoje poglądy. To rodzaj manifestu.
Dużo też mógłbym powiedzieć o kobietach, gdybym zobaczył je nagie. Po kondycji ich ciała, strukturze skóry, paznokciach, stopach, kolanach wiem, kim są.
Mężczyźni są bezwzględni w ocenie kobiet, mogą zakończyć znajomość, bo kobieta miała popękane pięty…
Nagość mówi bardzo dużo o kobiecie, strój wiele maskuje.
Czy warto podążać za modą? Czy to nie puste zajęcie?
Moda tak naprawdę dotyczy tylko wielkich metropolii – Paryża, Londynu, Nowego Jorku. Reszta świata jest ubrana albo dobrze, albo źle.
W zachodnim świecie stosunek ludzi ubranych drogo jest proporcjonalny do ubranych tanio. W byłych krajach komunistycznych, w tym w Polsce, te proporcje są zaburzone. Na ulicy widzimy ludzi ubranych bardzo tanio: modnie, niemodnie, gustownie, niegustownie, ale biednie. Moda zaczyna się od podkoszulka za 250 euro, czyli od ponad tysiąca złotych. Dla przeciętnego Polaka to abstrakcja.
Ale coraz częściej sięgamy na górną półkę, do takiej Max Mary na przykład…
To w Polsce wspomniana przez panią firma została podniesiona do rangi high fashion. W Europie to wyższa średnia półka, żaden high life. Ale na high life nas nie stać… Na całą Polskę mamy jeden sklep naprawdę luksusowy. To Vitkac w Warszawie i on musi wystarczyć dla wszystkich.
Tłumów to tam nie ma...
W takich sklepach nigdzie nie ma tłumów. Nie tylko dlatego, że ludzie są onieśmieleni pięknem takiego miejsca, chociaż może ono zapierać dech w piersiach. Ktoś, kto tam wchodzi, ma przede wszystkim czuć się komfortowo i luksusowo. Żeby był czas, żeby mu podać kawę lub szampana, żeby go upić i żeby jego karta kredytowa wyczyściła się jeszcze bardziej. Na świecie jest wiele takich miejsc.
Za mało wiemy o materiałach, o tym, z czego są uszyte nasze ubrania, a materiały mogą mieć magiczne znaczenie, wpływać na naszą duszę…
…i ciało. Weźmy na przykład taki kaszmir. Jego nazwa pochodzi od państwa, którego już dziś nie ma, a było gdzieś na granicy dzisiejszych Indii i Pakistanu. Tam szyto ubrania z kaszmiru… To tkanina wełniana z… sierści kóz himalajskich. Idealna na zimno, bo one się pasą w minus 40 stopniach C. Bardzo miękka i delikatna. Jeśli ktoś raz założy sweter czy szalik kaszmirowy, to już go nie zdejmie. Kaszmir nosili władcy, nadawano mu znaczenie magiczne. Zjednywał sympatię i miłość osoby, której podarowano rzecz z niego wykonaną. Tak podobno Napoleon zdobył miłość Józefiny.
Czy 25 lat wolności coś zmieniło w naszym wyglądzie?
W Polsce wszyscy generalnie czują się źle, są ciągle niezadowoleni, uciemiężeni, to dlaczego mają wyglądać dobrze? I każdy ma gorzej od innego. To jest jakaś bzdura, w którą wierzymy, ale taki jest stan naszego umysłu. Przyznaję, na polskich ulicach wciąż panuje szarzyzna, bo jesteśmy szarzy. To jest ten lęk, że nie ubiorę się ekstrawagancko, ponieważ boję się oceny innych. Ja na to nie zwracam uwagi, mam gdzieś to, co powiedzą o mnie inni. Ubieram się tak, jak czuję, i ubieram innych tak, jak by te osoby chciały wyglądać, ale im do tego brakuje odwagi.
Czy zdaje pan sobie sprawę, że często zmienia też ich życie?
Kiedy po paru miesiącach te kobiety przesyłają swoje zdjęcia i pokazują: „o proszę, jak dobrze wyglądam”, to mam z tego satysfakcję. Z tego czerpię energię… Właśnie z energii zmienionych kobiet, która do mnie wraca. Uwielbiam efekt „wow!”. Gdy coś zaprojektuję, krawcowa to szyje, a potem, gdy założymy na moją klientkę… i jest efekt „wow!”. Jak ty to zrobiłeś?! Bo nie sztuką jest ubierać modelki, na których wszystko leży dobrze. Sztuką jest zmienić przeciętną osobę, która nie wierzyła, że ją można zmienić. I że w jej życiu coś można jeszcze zmienić.
Pomagam ludziom w ich sytuacji zastanej, a nie kreuję rzeczywistości. Nie narzucam swojego gustu. Poznaję jakąś osobę, dostrajam się do jej gustu i zmieniam ją w królową balu. Ona ma dobrze wyglądać tu i teraz. No może w zasięgu najbliższych 100 km. Nie mam ambicji, aby była najlepiej ubraną kobietą w Paryżu – jeśli tam pojedzie. Nie o to przecież chodzi. Od tego, jak wyglądasz i jak się w tym czujesz, wiele zależy: praca, powodzenie, nawet to, czy ktoś się do ciebie uśmiechnie na ulicy. Ale wszelkie zmiany muszą najpierw zajść w głowie, a dopiero potem można je przenieść na ubranie, bo życie to nie sesja zdjęciowa. Życie jest trójwymiarowe, a sesja zdjęciowa dwuwymiarowa – tam wszystko jest nieprawdziwe. Z przodu mogą to być piękne włosy, a z tyłu podparte kijem od szczotki.
To co w takim razie robić? Zmieniać się czy tkwić w tym, w czym jesteśmy, bo to autentyczne?
Jak chcemy zmian w życiu, to zastanówmy się, po co nam one. Co mają wnieść w nasze życie, na ile są prawdziwe, na ile fikcyjne. Prawdziwe są wtedy, kiedy są wynikiem naszych przemyśleń. Fałszywe, jeśli uważamy, że jak nie wiedzie mi się w życiu, to zmienię sobie kolor włosów, wezmę sobie stylistę i wszystko się zmieni. Nic się nie zmieni! Bo diabeł tkwi w szczegółach. Zmiana wizerunku to zmiana punktu widzenia. Na co dzień nie będzie już stylisty siedzącego w szafie i podającego ubrania. Muszę sama.
Czy ubrania mają duszę? Zanim je wyrzucimy, czy nie trzeba ich przytulić, uświadomić sobie, ile dla nas znaczą?
Mam jedną taką rzecz, której bym nigdy nie wyrzucił – to serdaczek, który zrobiła mi babcia. Nie wyrzucam go, bo przypomina mi fajne chwile. Można mieć 3-4, no może 5 takich rzeczy przez całe życie. Jednak zawsze pamiętajmy: to ubrania są dla nas, a nie my dla nich.
Kocha pan słodkie życie?
Chodzi mi tylko o to, żeby przeżyć je najcudowniej, jak tylko potrafię, bo nie będę mieć innego. I przez robienie tego, co lubię, chcę dawać ludziom radość. Nie mam żadnych innych aspiracji. Rozszerzam moje zainteresowania. Najpierw stylizowałem, potem zacząłem projektować ubrania, teraz zajmuję się dizajnem, czyli projektowaniem pięknych przedmiotów. Myślę sobie, jak to musi być cudownie, gdy ja coś wymyślę, a ktoś inny to odtworzy.
To bardzo ważna dziedzina, bo nie zgodzę się z opinią, że nie można doznawać przeżyć estetycznych, biorąc długopis do ręki czy patrząc na muszlę klozetową. Można! Ja trzymając swój iPhone 5 w ręce, myślę, jaki to wspaniały przedmiot! I czuję się wzruszony, że go mam. Wszystko, co stworzył człowiek, to świadectwo jego wyobraźni. Jeśli ktoś ma szerszą wyobraźnię, robi wspanialsze rzeczy, jeśli ktoś ma słabszą, to nie robi nic. Ja mam jeszcze wiele do zrobienia. A już tak na koniec opowiem o kolejnej mojej fascynacji. To reżyseria. Zaczynam przygodę z reżyserią od koncertu Ani Serafińskiej w Teatrze Syrena w Warszawie, na który gorąco zapraszam. Zaprojektowałem kostiumy do jej recitalu, wymyśliłem bardzo „czystą” scenografię i ustawiłem reżysersko. Bardzo mi się to podoba, chcę więcej.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.