Zakwita byle gdzie i cieszy złotym kolorem do późnej jesieni. Ten popularny chwast (wrotycz pospolity Tanacetum vulgare) spotkamy na obrzeżach pól, łąk i nieużytków, także w miastach. Kryje się za nim wiele ciekawych historii.
Łacińska nazwa Tanacetum nawiązuje do greckiego słowa „athanasia", czyli nieśmiertelność. Jeden z mitów mówi, że wrotyczu użył Zeus, żeby zagwarantować wieczne życie swojemu kochankowi Ganimedesowi. Dzięki niemu zwykły chłopiec mógł zostać podczaszym całego Olimpu.
Z wrotyczem łączy mnie szczególna relacja. Zawsze podobały mi się jego miodowe kwiatostany, które można zasuszyć w piękne bukiety. Ale poznałam go bliżej na warsztatach dzikiej kuchni Łukasza Łuczaja, na które byłam zaproszona jako fotografka. Zachwalał nam specjał brytyjski – jajecznicę z wrotyczem. Cóż, dla mnie była niezbyt porywająca. Wrotycz przypadnie kulinarnie do gustu głównie miłośnikom gorzkich smaków. Jeśli lubicie piołunówkę, to z dużym prawdopodobieństwem wrotycz również będzie dla was smakołykiem.
Co ciekawe, wrotycz był ziołem bardzo cenionym w kuchni, zwłaszcza przez Brytyjczyków. W czasach wiktoriańskich zaczęto go tam nawet uprawiać jako roślinę ozdobną, ale na co dzień przyprawiano nim omlety, ciasta i puddingi. Pieczono też ciasteczka wrotyczowe (tansy cakes) z okazji świąt Wielkiej Nocy. W rejonach Dorset z takimi ciasteczkami szło się ze swoistą wielkanocną kolędą. Duchowni roznosili je w Wielki Piątek z błogosławieństwem.
Na wielkanocnym balu dla elity towarzyskiej po tańcach goście odświeżali się przekąskami, wśród których nie mogło zabraknąć wrotyczowego puddingu. Z wrotyczu przygotowywano również lecznicze herbatki. Gorycz w nim zawarta pobudza wydzielanie soków żółciowych i poprawia trawienie.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.