Oto rozpoczyna się „epoka człowieka”, czyli antropocen. Teraz to ludzkość, a nie zjawiska geologiczne czy klimatyczne, jest siłą napędową zmian na Ziemi. Ale czy jest się czym chwalić?
Chyba wszyscy pamiętamy wiszące w pracowni geograficznej tablice, gdzie różnymi kolorami zaznaczone były ery, okresy i epoki geologiczne w dziejach Ziemi. Ostatnia, czyli epoka, w której żyjemy, a która trwa zaledwie 12 tys. lat, to holocen. Nauka nawet nie próbuje ustalić, kiedy rozpoczęła się najstarsza era – eoarchaik. Za jej dolną granicę, czyli początek historii Błękitnej Planety, przyjmuje się 4 miliardy lat. Tym większe musi robić wrażenie fakt, że to właśnie my będziemy świadkami tak rzadkiego w dziejach Ziemi momentu, jak koniec epoki geologicznej. Oto bowiem na naszych oczach kończy się holocen, a rozpoczyna antropocen – „epoka człowieka”.
Co to jest ten „antropocen”?
Terminu „antropocen” po raz pierwszy użył w 2000 r. Paul Crutzen, holenderski chemik, badacz atmosfery i noblista. Wkrótce potem międzynarodowa grupa 27 naukowców, pod kierunkiem geologa Jana Zalasiewicza z University of Leicester w Wielkiej Brytanii, zaapelowała do Międzynarodowej Komisji Stratygrafii, aby oficjalnie uznała koniec obecnej epoki geologicznej.
Zdaniem badaczy, człowiek tak mocno zmienił warunki życia na Ziemi, że jego działalność jest już widoczna z geologicznego punktu widzenia. A jej ślady będą się odcinać od innych warstw geologicznych przez wieki. A to już powód do uznania, że wkroczyliśmy w nową epokę. Atmosfera, klimat, oceany i ekosystemy nie działają już tak, jak w holocenie. Dlatego ta trwająca od końca ostatniego zlodowacenia epoka, która oglądała jeszcze początki rozwoju ludzkiej cywilizacji, powinna już przejść do historii.
Od kiedy należałoby datować początek antropocenu?
Według części naukowców, w tym Paula Crutzena, ludzkość zaczęła zostawiać trwały ślad na planecie od początków rewolucji przemysłowej. „Epokę człowieka” można by więc liczyć od… 1750 roku. Inni, że 50 lat później. Wtedy bowiem liczba ludzi na Ziemi przekroczyła miliard. Zaczęto masowo spalać paliwa kopalne, wydzielając do atmosfery gazy cieplarniane. W efekcie zmieniły się fizyczne i chemiczne cechy osadów oceanicznych czy też rdzeni lodowych.
Najwięcej zwolenników ma jednak pogląd, że najpoważniejsze zmiany zaczęły zachodzić po II wojnie światowej, kiedy rozpoczęło się tzw. Wielkie Przyspieszenie. Od tego bowiem czasu liczba ludzi na Ziemi wzrosła dwukrotnie, a gospodarka aż 10-krotnie. Wielkie obszary lasów wycięto pod uprawy, w wielu ekosystemach nastąpiły gwałtowne zmiany napędzane ludzką produkcją i konsumpcją. I ten ostatni pogląd obecnie przeważa.
Jan Zalasiewicz wysunął ostatnio mocny argument za ustaleniem początku „ery człowieka” na rok 1945. Można go bowiem zauważyć w osadach skalnych. 1945 to początek epoki atomu. Wtedy bowiem, 16 lipca, na poligonie w Nowym Meksyku, Amerykanie przeprowadzili pierwszy próbny wybuch jądrowy. Zapoczątkował on całą serię testów z ładunkami atomowymi, a tym samym wielki opad substancji radioaktywnych na Ziemię, od biegunów do równika. Osady powstałe wtedy na całym świecie zawierają więc radioaktywny podpis ludzkości testującej pierwsze bomby atomowe.
Czy czeka nas katastrofa?
W przeszłości przejścia między kolejnymi epokami geologicznymi znaczone były wydarzeniami o zasięgu globalnym, jak wybuch superwulkanu czy zderzenie z asteroidą (choćby to, które uważa się za przyczynę zagłady wielkich gadów). Obecnie, jeśli nie dojdzie do podobnej katastrofy o globalnym zasięgu, ludzkość pozostanie najważniejszą siłą decydującą o przyszłości planety.
Wygląda na to, że antropocen będzie trwał długo. Może dłużej niż gatunek ludzki. Jak to bowiem ujął znany amerykański dziennikarz zajmujący się ekologią, Richard Heinberg, „rozpoczęliśmy epokę i nazwaliśmy ją dumnie na swoją cześć, ale jak na ironię możemy nie zabawić na Ziemi dostatecznie długo, by się nią nacieszyć”.
Ewa Dereń
fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.