Kiedy stawiałam karty Karolinie, przyszło mi na myśl stare, podobno rosyjskie porzekadło, że „czasem przeszłość jest bardziej niepewna niż przyszłość". Ono świetnie oddawało to, co wyczytałam w kartach Karoliny. Czyli o przeszłości niewiele albo raczej nic pewnego oprócz jednego...
W dodatku ją interesowała wyłącznie przyszłość, i to zawodowa, dlatego niechętnie myślała o tym, co było.
– Nie rozumiem, dlaczego mówi pani o odległych czasach? – zirytowała się.
– Tam widzę początek czegoś, co wkrótce się wydarzy i zmieni pani życie – odpowiedziałam.
– To będzie miało związek z moją pracą? – zaniepokoiła się.
– Pewnie też, ale przede wszystkim z pani życiem osobistym.
– W życiu osobistym jest mój syn, zresztą już dorosły, i przyjaciel, ten sam od kilku lat. Po mężu ślad dawno zaginął, za obopólną zgodą.
– Rzeczywiście, wszystko poukładane – podsumowałam. – Jednak...
– Dwa lata temu powiedziała mi pani, że w moim wydawnictwie będą duże zmiany i że skorzystam na tym, bo wreszcie zostanę doceniona, i tak się stało.
– Jest pani redaktorem naczelnym tygodnika – dopowiedziałam za nią.
– Ale teraz znowu jest u nas głośno o jakiejś reorganizacji. To podobno pomysły nowego prezesa, jakiegoś kolejnego Hansa czy Helmuta, który przyjedzie z Berlina na inspekcję i zrobi zamieszanie.
– Czuje się pani zagrożona? – zapytałam.
– Robię dobre pismo i mam dobre wyniki sprzedaży, lecz... czy to wystarczy?
– W pani kartach widzę, że przeszłość dogoni przyszłość – jeszcze raz powtórzyłam swoją wróżbę. To znaczy, że dawne silne przeżycie, które pani wyparła z pamięci, powróci z nową siłą.
– Chodzi o dawną miłość? – zdziwiła się. – Może taką jak z „Anny Kareniny"? Coś w rodzaju: te kilka chwil odurzyło Annę i jak światło oświetliło ciemną jamę jej życia? – dokończyła, śmiejąc się.
– Właśnie tak – potwierdziłam poważnie.
reklama
Karolina, wychodząc ode mnie, zastanawiała się, dlaczego udawała, że nie wie, o czym mówię. Nigdy nie zapomniała tamtego lata i mężczyzny, którego nawet dobrze nie poznała. Z mężem i 10-letnim synem pojechali na urlop na Dolny Śląsk. Małżeństwo Karoliny przeżywało ostatni rozdział, a właściwie był to już spis treści. Byli tam razem dla Stasia. Co nie znaczyło, że musieli cały czas spędzać w swoim towarzystwie. Karolina wędrowała po okolicy, jej mąż schodził do miasteczka, a syn grał z rówieśnikami w tenisa.
Pierwszy raz zobaczyła go na cmentarzu przy kościółku parafialnym. To były stare niemieckie groby, sprzed pierwszej i drugiej wojny. Na jednym z nich Karolina znalazła swoje rodowe nazwisko, popularne w Niemczech. Już miała odejść, gdy podszedł do niej mężczyzna trochę od niej starszy. Odezwał się po niemiecku. Zaskoczyła ją jego szczerość. Powiedział wprost, że w tej wsi mieszkała kiedyś jego rodzina i że właśnie odnalazł groby przodków.
Z poczucia winy, że cmentarz jest zaniedbany, a trochę żeby zostać z nim dłużej, pomogła doprowadzić mogiły do porządku. Na jednej z nich znalazła sczerniały mosiężny medalik. Oddała mu go, ale on się uparł, żeby go zatrzymała. „Niech przyniesie szczęście nam" – powiedział łamaną polszczyzną. I zaraz się poprawił: „Pani szczęście przyniesie niech". A ona z trudem zapanowała nad drżeniem rąk i łomotem serca.
A potem okazało się, że mieszkają w tym samym pensjonacie, w sąsiadujących pokojach! On ze swoją żoną, ona ze swoim mężem. Przez kilka następnych dni, które im zostały, patrzyli na siebie, kiedy nikt nie widział. Było w tych spojrzeniach wszystko, co mogłoby się między nimi zdarzyć. On wyjechał pierwszy. Pozostały po nim stary medalik i wspomnienie.
To spotkanie z nieznajomym Niemcem ostatecznie przesądziło o rozstaniu Karoliny z mężem. Zapisała wtedy w pamiętniku pod datą 12 lipca: „To dziwne zakochać się w kimś, kogo nawet nie zdążyło się poznać". I teraz, po prawie dziesięciu latach, za sprawą mojej wróżby, Karolina wracała do wspomnień. Wiele razy wyobrażała sobie tego mężczyznę u swojego boku, i była z nim szczęśliwa. Po powrocie ode mnie wyjęła z szuflady medalik.
Wyglądał inaczej niż wtedy, gdy go znalazła. Po pierwsze okazało się, że jest złoty. Wyczyszczony i oprawiony w bursztyn wyglądał wspaniale. Karolina rzadko go zakładała, tylko na specjalne okazje. Sama się z tego śmiała, ale chyba przynosił jej szczęście. Założyła go do czerwonej sukienki, kiedy miesiąc później szykowała się na służbowy bankiet z okazji wizyty nowego prezesa. Wcale nie chciało jej się tam iść. W dodatku pokłóciła się z przyjacielem i została bez pary. Zależało jej jednak na pracy, więc nie miała wyjścia.
Trochę się spóźniła. Na pięknie oświetlonym lampionami tarasie restauracji szybko odnalazła kolegów z redakcji. Zanim skończyła przystawkę, zjawił się kelner i poprosił ją do stolika dyrekcji. Szła lekko zdenerwowana. Wtedy go zobaczyła. Stał oparty o balustradę tarasu w towarzystwie jej bezpośredniego szefa. Patrzył na nią tak samo jak wówczas. Nagle dotarło do niej, że to musi być nowy prezes.
– Pani Karolino, mówi pani po niemiecku? – zaniepokoił się jej dyrektor, widząc, że prezes zamierza porozmawiać z nią bez świadków.
– Pani mówi – odpowiedział za nią prezes. I poprosił ją do tańca.
Już nie wrócili do restauracji. Całą noc przegadali w parku. Dowiedziała się o nim wszystkiego: że ma na imię Lucas, że jest rozwiedziony, że kilka razy wracał na Dolny Śląsk w nadziei, że ją tam spotka...
– Tak jak chciałeś, ten stary medalik przyniósł nam szczęście – powiedziała Karolina. Odprowadziła go do hotelu.
Tego lipcowego poranka Lucas jechał do Berlina, żeby najszybciej jak się da wrócić do niej.
Anna Złotowska
fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.